Małe zamówienia. Szacowanie wartości zamówienia

publikacje

publikacje (67)

Nowe rozporządzenie w sprawie dokumentów

Rozporządzenie Ministra Rozwoju z dnia 26 lipca 2016 r. w sprawie rodzajów dokumentów, jakich może żądać zamawiający od wykonawcy w postępowaniu o udzielenie zamówienia (DzU 1126) weszło w życie 28 lipca 2016 r. (równolegle z nowelizacją) i zastępuje wcześniejsze rozporządzenie Prezesa Rady Ministrów o podobnym tytule. Rzeczywiście warto zacząć od tytułu i zadać pytanie dlaczego po raz kolejny pojawia się w nim wyraz „może”? Większość czytających odruchowo stwierdza, że „może” oznacza brak obowiązku, a więc „nie musi”. Nie jest to prawdą, gdyż nie chodzi tu o obowiązek, bądź jego brak. Zasada niezmiennie wyrażona w art. 26 ustawy Pzp jest taka, że poniżej progu unijnego zamawiający może, a powyżej musi żądać dokumentów podmiotowych. Wyraz „może” oznacza, oczywiście, pozwolenie, „wolno mu”. Tytuł rozporządzenia należy więc czytać jako wykaz dokumentów, jakich wolno zamawiającemu żądać i interpretować przede wszystkim jako zakaz żądania innych, niż wymienione dokumentów. Tylko dlaczego nie można nadać takiego tytułu temu rozporządzeniu? I to już po raz piąty?, szósty? „(...) w sprawie dokumentów, jakich wolno żądać zamawiającemu (...)” nie byłoby bardziej skomplikowane, a znacznie bardziej jednoznaczne.

Ponownie odwrócono kolejność dokumentów, zamiast zacząć od potwierdzających brak przesłanek wykluczenia, w pierwszej kolejności rozporządzenie wymienia oświadczenia i dokumenty potwierdzające wypełnianie warunków udziału i kryteriów selekcji. My jednak pozostańmy przy dawnym, właściwym porządku.

Brak podstaw wykluczenia

Większość dokumentów wymienionych w § 5 rozporządzenia jest znana. Należy zwrócić uwagę na następujące różnice.
Wymieniono kilka nowych oświadczeń (pkt 5-9), których dotychczas nie żądano, gdyż były objęte zbiorczym oświadczeniem: „nie podlegam wykluczeniu z postępowania”. W jakim celu wykonawca powinien składać odrębne oświadczenia na każdą z wymienionych okoliczności? Czy moc wiążąca tych oświadczeń w ten sposób wzrasta? A jeśli zamawiający sporządzi odrębne formularze tych oświadczeń, wymagając ich złożenia na pięciu kartkach, zamiast na jednej linijce – to czy nie jest to wykroczenie przeciwko środowisku? Rozumiem, że inspirujemy się formularzem JEDZ, który ja nazywam dossier.
Z tym wiąże się kolejny problem: rozporządzenie słusznie zakłada, że „jeżeli treść informacji przekazanych przez wykonawcę w JEDZ/dossier, odpowiada zakresowi informacji, których zamawiający wymaga poprzez żądanie dokumentów (...) zamawiający może odstąpić od żądania tych dokumentów od wykonawcy. W takim przypadku dowodem spełniania przez wykonawcę warunków udziału w postępowaniu lub kryteriów selekcji oraz braku podstaw wykluczenia są odpowiednie informacje przekazane przez wykonawcę (...) w JEDZ/dossier”. Tylko dlaczego ta norma jest wyrażona w § 2 i dlaczego wtrącenie mówi, że dotyczy to „w szczególności o których mowa w § 2 ust. 2 pkt 2 i ust. 4”. Rozumiem, że mimo takiego usytuowania przepisu, zasada ta ma zastosowanie do wszystkich dokumentów wymienionych w rozporządzeniu, chciałoby się rzec: w szczególności oświadczeń wymienionych w § 5 pkt 5-9. A więc, co do zasady, zamawiający nie powinien żądać tych oświadczeń.
Na marginesie: wracamy do badania podatków i opłat lokalnych... Starsi pamiętają zapewne, że onegdaj (tak już było dawno temu) toczyły się zawzięte arbitraże na temat podatku od psa Burka oraz opłat targowych. Czy na pewno chcemy do tego wracać?

Dokumenty wykonawców zagranicznych

Dossier (JEDZ) przewiduje złożenie przez wykonawcę oświadczenia czy wykonawca wywiązał się ze wszystkich obowiązków dotyczących płatności podatków lub składek na ubezpieczenie społeczne, zarówno w państwie, w którym ma siedzibę, jak i w państwie członkowskim instytucji zamawiającej lub podmiotu zamawiającego, jeżeli jest ono inne niż państwo siedziby? Dlaczego więc rozporządzenie przewiduje względem tych wykonawców składanie odpowiedników naszego US i ZUS „zamiast”, a nie „obok” dokumentów polskich? To znaczy, że wykonawca zagraniczny musi płacić podatki i składki u siebie, natomiast może zalegać w Polsce – tak być nie powinno!

Kompetencje i uprawnienia

W nowym wykazie zamieszczono (§ 2) dwa dokumenty mające potwierdzać kompetencje i uprawnienia wykonawcy. Pierwszy daje możliwość żądania „koncesji, zezwolenia, licencji lub dokumentu potwierdzającego, że wykonawca jest wpisany do jednego z rejestrów zawodowych lub handlowych, prowadzonych w państwie członkowskim Unii Europejskiej, w którym wykonawca ma siedzibę lub miejsce zamieszkania”. Dyrektywa (załącznik XI) wskazuje, że w Polsce takim rejestrem jest KRS. To chyba jakieś nieporozumienie, KRS nie stanowi ani uprawnienia do prowadzenia określonej działalności zawodowej, ani – tym bardziej – potwierdzenia jakichkolwiek kompetencji. Rozumiem, że ten punkt jest podstawą żądania (jak wcześniej) dokumentów potwierdzających posiadanie uprawnień do wykonywania określonej działalności lub czynności, jeżeli przepisy prawa nakładają obowiązek ich posiadania, w szczególności koncesji, zezwolenia lub licencji. W obecnym brzmieniu, dzięki spójnikowi „lub” literalna interpretacja prowadziłaby do stwierdzenia, że wykonawca, który nie posiada koncesji, zezwolenia lub licencji wymaganej przepisami, może załączyć KRS – co należy odrzucić. Potwierdzeniem uprawnień może być również (jedynie w przypadku zamówienia na usługi) dokumentu potwierdzającego status członkowski wykonawcy w określonej organizacji, od którego uzależnione jest prawo do świadczenia nabywanej przez zamawiającego usługi w kraju, w którym wykonawca ma siedzibę lub miejsce zamieszkania.

Sytuacja ekonomiczna i finansowa

Nowością w ustawie i rozporządzeniu (choć przewidziana już w poprzednich dyrektywach) jest możliwość postawienia warunku nie tylko na ogólnym obrocie, ale i obrocie „specyficznym”, osiąganym w obszarze objętym zamówieniem. Obie wielkości obrazują inne aspekty wiarygodności wykonawcy. Obrót ogółem jest jednym z mierników sytuacji ekonomicznej wykonawcy i z tego punktu widzenia może nie być istotne w jakim obszarze wykonawca ten obrót osiąga. Obrót w obszarze objętym zamówieniem bardziej odnosi się do doświadczenia wykonawcy.
O ile informację o obrocie ogółem odnajdujemy w rachunku zysków i strat, o tyle obrót specyficzny nie jest tam ujawniany. Struktura przychodów w podziale na główne grupy powinna stanowić element informacji dodatkowej do sprawozdania finansowego. Jeżeli obszar objęty zamówieniem (co należy zdefiniować) należy do głównych obszarów działalności wykonawcy, informacja o przychodzie w tym zakresie powinna być ujawniona w informacji dodatkowej. Jeśli nie, obrót w tym zakresie nie może być większy od najmniejszego spośród wskazanych głównych grup, jednak precyzyjna informacja w tym zakresie nie jest możliwa do odczytania ze sprawozdania finansowego (zamawiający musi się ostatecznie oprzeć na oświadczeniu wykonawcy).
Czy warunek musi odnosić się do obrotu (przychód powiększony o VAT), czy może odnosić się do przychodu (pierwsza pozycja z prawej strony rachunku zysków i strat)? Choć ustawa i rozporządzenie, a także dyrektywa mówią o obrocie – informacja ta może nie być precyzyjna (nieznana wielkość podatku VAT). Znacznie bardziej przejrzystym i obiektywnym jest porównywanie wielkości przychodów.
Na marginesie należy rozważyć jak powinno być liczone ograniczenie zawarte w art. 22c ust. 2, iż minimalny roczny obrót nie powinien przekraczać dwukrotności wartości zamówienia. Po pierwsze, wydaje się, że należy to odnosić do obrotu ogółem, nie specyficznego (który może być istotnie niższy). Po drugie, należy porównywać jabłka z jabłkami lub gruszki z gruszkami, czyli obrót z wartością zamówienia powiększoną o VAT lub przychód z wartością netto. Po trzecie, należy uwzględnić nie tylko wartość, ale i czas trwania zamówienia. Ponieważ zupełnie innymi są zamówienia o wartości 100, z których jedno ma być wykonane w kwartał, a drugie w dwa lata – najpierw należy wartość zamówienia podzielić przecz przewidywany czas trwania w miesiącach, a następnie pomnożyć przez 12. W ten sposób sprowadzamy wartość zamówienia do roku, a warunek nie powinien przekraczać jego rocznej wartości (chyba, że w uzasadnionych przypadkach).

Doświadczenie.

„Najważniejsze roboty” oraz „główne dostawy i usługi? czy zamówienia potwierdzające spełnianie warunków? Nowe rozporządzenie powraca do koncepcji obowiązującej przez większość lat funkcjonowania zamówień w Polsce. Rolą wykazu jest potwierdzenie spełniania warunków, a skoro warunki określają zwykle liczbę podobnych zamówień oraz ich cechy – wykaz powinien obejmować tyle i takich wcześniejszych zamówień ile jest konieczne do potwierdzenia warunków.
Poprzednie rozporządzenie miało umożliwić weryfikację „rzetelności” wykonawców rozumianej jako brak negatywnych doświadczeń. Z hucznych zapowiedzi wykluczania przez największego polskiego inwestora nierzetelnych wykonawców, tj. takich, którzy nie wykonali należycie wcześniejszych zamówień nic nie zostało. Choć koncepcja nie była zła, nie została uczciwie i konsekwentnie przeprowadzona. Niemniej są w Polsce zamawiający, którzy badają rzetelność wykonawców rozumianą jako brak opóźnień powyżej pewnego poziomu, niezapłacenie kar powyżej określonej wartości itp. Aby móc weryfikować tak rozumianą rzetelność wykonawcy, niezbędne jest żądanie wykazu „najważniejszych robót” lub „głównych dostaw i usług”, a nie tylko wykazu potwierdzającego należyte wykonanie kilku podobnych zamówień. Czy nowe rozporządzenie uniemożliwia ocenę negatywnych doświadczeń wykonawcy? Mam nadzieję, że nie. Mimo usunięcia tych pojęć z treści rozporządzenia, wprowadzenie do listy dokumentów brzmi: „W celu potwierdzenia spełniania przez wykonawcę warunków udziału w postępowaniu lub kryteriów selekcji dotyczących zdolności technicznej lub zawodowej (...)”. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby negatywne doświadczenia wykonawcy zostały określone jako warunki udziału (lub kryteria selekcji). W takim przypadku zamawiający miałby podstawę wymagać wykazu wszystkich zamówień spełniających określone parametry, zarówno w celu wykazania kilku należycie wykonanych, jak i braku nienależycie wykonanych.
Wreszcie wskazano, że potwierdzeniem należytego wykonania mogą być „referencje”, nie „poświadczenia” – wreszcie użyto właściwego, powszechnie znanego i używanego określenia.

Czy nie jest najwyższy czas, aby wreszcie skreślić absurdalną frazę: „a jeżeli okres prowadzenia działalności jest krótszy – w tym okresie”. Jest oczywiste, że określenie okresu z jakiego doświadczenie wykonawcy jest brane pod uwagę nie ma żadnego związku z okresem prowadzenia działalności i nigdy nie należało interpretować tych okresów jako wymagania istnienia wykonawcy od iluś tam lat (co do zasady nie wolno stawiać takiego warunku). O ile sobie przypominam, fraza ta została dopisana wiele lat temu na skutek jednego, głupiego wyroku KIO (a może nawet zespołu arbitrów). Zamiast skrytykować ten wyrok i przekonać arbitrów o jego niewłaściwości, wpisano tę frazę do rozporządzenia, co spowodowało – zważywszy, że jest powtarzana w setkach tysięcy ogłoszeń i specyfikacji – zmarnowanie morza atramentu (tuszu, toneru) i ryz papieru.
Tym bardziej, że wreszcie rozporządzenie wyraźnie stwierdza, że okresy 3 i 5 lat mogą zostać wydłużone. Było to zrozumiałe i wcześniej, wystarczy odpowiednia interpretacja istoty rozporządzenia. Celem rozporządzenia jest ograniczenie swobody zamawiającego co do żądania dokumentów podmiotowych. „Może żądać”, a więc „wolno mu żądać” oznaczało zawsze, że nie wolno zamawiającemu żądać innych dokumentów, niż wymienione w rozporządzeniu. Chodzi o zapobieżenie nadmiernym żądaniom i stawianiu barier w dostępie do zamówień. Czy wolno żądać określonego doświadczenia zdobytego przez wykonawcę w ciągu ostatnich dwóch lat? A czy jest to podwyższenie, czy obniżenie wymagań? Oczywiście, podwyższenie – wykonawca, który zdobył doświadczenie trzy lata temu nie może potwierdzić spełnienia warunku. A więc jest to zakazane. A contrario, wydłużenie okresu, w którym wykonawca mógł zdobyć doświadczenie jest obniżeniem, nie podwyższeniem wymagań. Jako takie jest więc – i zawsze było – dozwolone. Prowadziło przecież do rozszerzenia konkurencji. Zawsze należało wydłużać okresy wskazane w rozporządzeniu, zwłaszcza, gdy liczba wykonawców mogących potwierdzić doświadczenie w ciągu ostatnich 3 lub 5 lat jest niewystarczająca do zapewnienia konkurencji. Oby często okresy te były wydłużane – referencje wykonawców niepotrzebnie tak szybko tracą jakąkolwiek wartość.

Zdolność techniczna i zawodowa

Wśród nowych dokumentów mogących potwierdzać zdolności techniczne i zawodowe wykonawcy nalazł się wykaz systemów zarządzania łańcuchem dostaw i śledzenia łańcucha dostaw, które wykonawca będzie mógł zastosować w celu wykonania zamówienia publicznego. „Łańcuch dostaw składa się z sieci zakładów i wykonawców, którzy dostarczają surowce i komponenty, następnie przerabiają je w półprodukty i podzespoły, potem produkują z nich wyrób finalny, a następnie umożliwiają ich konsumpcję przez konsumenta finalnego” (Bagchi P.K.: On measuring supply chain competency of nations: A developing country perspective. LERC, Cardiff 2000, s. 28.; cyt. za „ZARZĄDZANIE ŁAŃCUCHAMI DOSTAW” Sebastian Kot, Marta Starostka-Patyk, Dariusz Krzywda, Politechnika Częstochowska 2009). Zarządzanie łańcuchem dostaw jest uważane za jedną z najważniejszych kwalifikacji kupców prywatnych i publicznych na zachodzie (ciekawe dlaczego nie przyjęło się to w Polsce). Pierwotnym celem zarządzania łańcuchem dostaw było zapewnienie stałości i terminowości dostaw, następnie obniżenie kosztów (m. in. poprzez dostawy just-on-time), obecnie zaś chodzi również o kwestie społeczne i środowiskowe. W dyrektywie klasycznej jest o tym sporo (motyw 97 preambuły):
„Ponadto, by lepiej uwzględniać kwestie społeczne i środowiskowe w postępowaniach o udzielanie zamówień, instytucje zamawiające powinny mieć możliwość stosowania kryteriów udzielenia zamówienia lub warunków realizacji zamówienia w odniesieniu do robót budowlanych, dostaw lub usług, które mają być zrealizowane na podstawie zamówienia publicznego, we wszystkich aspektach i na każdym etapie cyklu życia tych robót, dostaw lub usług, począwszy od wydobycia surowców przeznaczonych dla danego produktu aż po etap jego utylizacji, łącznie z czynnikami związanymi z konkretnym procesem produkcyjnym, dostarczeniem lub obrotem i jego warunkami w odniesieniu do tych robót budowlanych, dostaw lub usług, bądź też z konkretnym procesem na późniejszym etapie ich cyklu życia, nawet jeśli te czynniki nie są ich istotnym elementem. Kryteria i warunki odnoszące się do takich procesów produkcji lub dostarczenia mogą na przykład zakładać, że przy produkcji zakupionych produktów nie stosowano toksycznych chemikaliów, lub że zakupione usługi świadczone są z wykorzystaniem energooszczędnych urządzeń.”
W praktyce unijnej wymagania tego typu od dawna są stawiane. Przykładem może być Rada Miasta Oslo, która zawarła umowę ramową pomiędzy podmiotami sektora publicznego i prywatnymi firmami, które kontrolują wywiązywanie się dostawców z ich zobowiązań. Wszyscy dostawcy realizujący zamówienia dla miasta Oslo muszą przestrzegać konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy dotyczących wolności zrzeszania się, pracy przymusowej, dyskryminacji, pracy dzieci, albo szerzej – zasad programu Narodów Zjednoczonych Global Compact. Niestosowanie się do tych zaleceń może skutkować zerwaniem kontraktu. Przykładem jest kontrola stosowania wyżej wymienionych przepisów przez firmę będącą dostawcą odzieży dla jednostek komunalnych podległych miastu. Dostawca zobowiązany jest do przedstawienia pełnej listy swoich podwykonawców i całego łańcucha dostaw. Zamawiający rezerwuje sobie prawo do zapowiedzianych i niezapowiedzianych kontroli.
Innym przykładem jest przetarg na dostarczanie narzędzi chirurgicznych dla Sykehuspartner w imieniu Helse Sor-Ost (Południowo-wschodni Norweski Regionalny Urząd Zdrowia)
w 2013r. Warunek postawiony przed wykonawcami: konieczność wskazania poddostawców i udowodnienie stosowania zasad etycznych w łańcuchu dostaw (ze względu na niedopełnienie tego warunku odrzucono ponad połowę ofert). Przetarg wygrała niemiecka firma B. Braun. Krótko po podpisaniu kontraktu niezależny audyt realizowany na zlecenie Helse Sor-Ost wykazał liczne naruszenia konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy w fabryce produkującej zamówione narzędzia w mieście Penang w Malezji. Dotyczyły one przede wszystkim zasad zatrudniania w fabryce migrantów pochodzących z Wietnamu. Byli oni zatrudniani przez zewnętrzną firmę, która odbierała im paszporty, zmuszała do podpisywania umów w nieznanym im języku (po angielsku) i pobierała nielegalne opłaty za przyjęcie do pracy w wysokości 1300 USD. Na skutek zapisów zawartych w umowie pomiędzy Helse Sor-Ost i firmą B. Braun ta ostatnia zmuszona była do wdrożenia działań mających na celu poprawę przedstawionej sytuacji. Wymogła ona na poddostawcach zmiany w traktowaniu migrantów i wprowadziła w swoich oddziałach na całym świecie stosowane regulacje, które uniemożliwiały podobne praktyki w przyszłości.

Tymczasem polski ustawodawca enigmatycznie wspomniał o możliwości wymagania procesów i metod produkcji na każdym etapie cyklu życia (art. 30 ust. 8 pkt 2 ppkt g oraz ust. 9 pkt 2 ppkt d).
Aby móc efektywnie kontrolować spełnianie wymagań społecznych lub środowiskowych należy wymagać efektywnych systemów zarządzania łańcuchem dostaw i śledzenia łańcucha dostaw.

Dziękuję za inspirację i pomoc Januszowi Doleckiemu, który prowadził warsztat w zakresie warunków i dokumentów podmiotowych na tegorocznej Letniej Akademii Zamówień Publicznych organizowanej przez Koba Consulting Group.

Autor: Dariusz KOBA

Powyższy tekst ukazał się w numerze 11/2016 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.
Czytaj dalej...

O przymusie kryteriów pozacenowych

Przy pomocy kryteriów oceny ofert zamawiający komunikuje wykonawcom swoje preferencje. Zadaniem wykonawców jest złożenie oferty mającej największe szanse na wybór, a więc w maksymalnym stopniu odpowiadającej potrzebom zamawiającego.

Wymagania stawiane wykonawcom

Stawianie wymagań wykonawcom odbywa się za pomocą dwóch podstawowych narzędzi – warunków oraz kryteriów.

Pierwszym z nich jest określenie wymagań za pomocą warunków, których spełnienia zamawiający bezwzględnie wymaga. Ocena spełniania warunków odbywa się metodą zero-jedynkową: spełnia – nie spełnia. Drugim jest określenie wymagań jako preferencji, za pomocą kryteriów (odpowiednio: kryteriów selekcji lub kryteriów oceny ofert), które służą do stwierdzenia, w jakim stopniu wymóg jest spełniony.

Choć warunki i kryteria są różnymi instytucjami, wzajemnie się uzupełniają i wzajemnie od siebie zależą. Wiele kryteriów nie zastępuje wymagań postawionych w postaci warunków, lecz je uzupełnia.

Właściwym pytaniem nie jest: „postawić warunek, czy kryterium”, lecz „na jakim poziomie postawić warunek i czy nie uzupełnić go o kryterium”. W takim przypadku przesłanie dla potencjalnych wykonawców jest następujące: „im (...), tym lepiej, ale nie może być gorzej, niż (...)”. Można tu wskazać kilka generalnych zależności:

  • im lepiej zamawiający umie zdefiniować swoje potrzeby, tym więcej poprawnych wymagań może postawić w postaci warunków,
  • im dokładniej zostaną określone warunki, tym mniejsza jest potrzeba wprowadzania kryterium lub tym mniejsze jego znaczenie,
  • im wyższe są wymagania zamawiającego, tym większe niebezpieczeństwo, że warunki mogą naruszać zasady uczciwej konkurencji, czemu zaradzić można formułując wymagania za pomocą kryteriów.

Przy pomocy kryteriów oceny ofert zamawiający komunikuje wykonawcom swoje preferencje. Zadaniem zaś wykonawców jest złożenie oferty mającej największe szanse na wybór, a więc w maksymalnym stopniu odpowiadającej na potrzeby zamawiającego. W istocie więc maksymalnie precyzyjne kreślenie kryteriów oceny ofert leży w interesie samego zamawiającego. Tylko wtedy bowiem uzyskuje większą pewność, iż wykonawca zaproponuje mu to, czego on istotnie potrzebuje, a wykonawca będzie w stanie zaproponować w swojej ofercie rozwiązanie optymalne z punktu widzenia preferencji zamawiającego.

Powyższy tekst powstał dwadzieścia lat temu i stanowi od tego czasu wstęp do materiału rozdawanego na naszych szkoleniach „Kryteria oceny ofert”. Bo zasady są stałe, w przeciwieństwie do przepisów ustawy Pzp, za którymi trudno nadążyć.

Nie istniał wówczas problem stosowania ceny jako jedynego kryterium. Powszechnie stosowano kryteria pozacenowe. Prawda, że w znacznej mierze odnoszące się do wiarygodności wykonawców. Przy okazji wejścia do UE powiedziano, że kryteria oceny ofert nie mogą się odnosić do właściwości wykonawcy, a więc nie mogą dotyczyć doświadczenia wykonawcy, jego potencjału kadrowego, sprzętowego ani sytuacji ekonomicznej czy finansowej.

W marcu 2015 r. okazało się, że to nie była prawda, że kryteria oceny ofert mogą, i zawsze mogły, odnosić się do kwalifikacji zawodowych i doświadczenia osób wyznaczonych do realizacji zamówienia (). Ile przetargów przez dwanaście lat można było mądrzej rozstrzygnąć w oparciu o kwalifikacje personelu wykonawcy (jak przed 2004 rokiem)! Chyba, że nie - być może nic by się nie zmieniło, ponieważ nie tylko zakaz stosowania kryteriów podmiotowych przyczynił się do upowszechnienia złej praktyki.

Przyczyny i skutki niestosowania kryteriów pozacenowych

W roku 2014 przeprowadziliśmy badania przyczyn niestosowania kryteriów pozacenowych w ramach projektu pt. „Ewaluacja rozwiązań stosowanych w celu oceny i wyboru ofert w postępowaniach o udzielenie zamówienia publicznego w projektach drogowych i kolejowych realizowanych w ramach POIiŚ wobec rozwiązań stosowanych w innych krajach członkowskich UE” (cały raport jest dostępny m. in. na stronie www.koba-consulting.pl).

Respondenci, najwięksi inwestorzy w Polsce, mogli wskazać przyczyny z listy, a także dodać coś od siebie. Badania wykazały m. in., że zamawiający nie zgadzają się ze stwierdzeniami:

  • stosowanie pozacenowych kryteriów jest trudne,
  • kryteria pozacenowe mają wpływ na cenę (ich spełnienie powoduje konieczność podniesienia ceny oferty),
  • stosowanie kryteriów pozacenowych ma istotny pozytywny wpływ na przebieg realizacji zamówienia,
    stosowanie kryteriów pozacenowych zwiększa możliwość posądzeń o nieprawidłowości.

To ciekawe. Przecież wszystkie powyższe stwierdzenia są prawdziwe. Tymczasem zamawiający zaprzeczają im nawet w anonimowej ankiecie CAWI. Oznacza to, że problem jest znacznie głębszy niż się wydaje.

Dowodem tego jest historia ostatnich lat. Przez ile lat wszyscy (rząd, UZP, media) zgodnie mówili o konieczności stosowania pozacenowych kryteriów. I co? I nic. Statystyki niezmiennie pokazywały, że 90% zamówień publicznych w Polsce to przetargi nieograniczone z najniższą ceną. Władze straciły więc cierpliwość i dwa lata temu uchwalono nowelę zmuszającą zamawiających do stosowania kryteriów pozacenowych. I co? Jeszcze gorzej. Zamawiający zaczęli stosować przepis oportunistycznie i uzupełniać kryterium ceny o wadze 90 - 98% innymi kryteriami. UZP publikuje statystyki pokazujące jak często stosowane są dwa, trzy, cztery kryteria. To nie ma żadnego sensu.

Ciekawa jest jedynie odpowiedź na pytanie: w ilu postępowaniach nie wygrywa najtańsza oferta? UZP dysponuje przecież danymi, lecz ich nie publikuje, bo nadal wynik jest bliski 0.

Stosowanie kryteriów niemających wpływu na wynik postępowania jest klasycznym przykładem obchodzenia prawa: przy pomocy legalnych zachowań zamawiający unikają celów, jakie przyświecają ustawodawcy, czyli wyboru oferty najkorzystniejszej ekonomicznie. Ustawodawca widząc co się dzieje, poszedł w ostatniej nowelizacji dalej: cena nie tylko nie może mieć wagi 100%, ale nie może też mieć wagi powyżej 60%. Ciekawe, jakie kryteria zamawiający ustalą z wagą 40%? Termin realizacji?, okres gwarancji?, termin płatności?

To oznacza, że kiedyś było głupio (100% cena), później śmiesznie (98% cena), a teraz będzie strasznie (60% cena plus dziwne, nieodpowiednie kryteria).

Czy można coś z tym zrobić?

Nie mam gotowej recepty. Niemniej warto zacząć od diagnozy: zamawiający nie identyfikują się z polityką wyboru oferty najkorzystniejszej ekonomicznie propagowaną przez rząd, sejm, UZP czy media. Dopóki zamawiający nie będą chcieli stosować rzeczywistych kryteriów pozacenowych, żadne przepisy ich do tego nie zmuszą. Nie ma większych od nas mistrzów w obchodzeniu prawa.

Mimo, że badania socjologiczne (wspomniane wyżej) tego nie potwierdzają, w rozmowach kuluarowych zamawiający wskazują przede wszystkim na kontrole, jako główny powód niestosowania kryteriów pozacenowych. Padają stwierdzenia, że kontrole żądają wyjaśnień i odpowiedzi na pytania w stylu: dlaczego takie kryteria?, dlaczego takie wagi?, czy warto było wydać tyle więcej?, co zamawiający osiągnął w zamian?

Uważam, że kontrolujący ma prawo zadawać takie pytania. To nie są pytania absurdalne. Więcej: takie pytania powinien sobie zadawać również zamawiający. I powinien umieć na nie udzielić właściwej odpowiedzi. Odpowiedzi wykraczającej poza standardowe: bo komisja przetargowa tak zdecydowała. Problem nie leży więc w tym, że kontrola zadaje takie pytania, tylko w tym, jak na nie odpowiada zamawiający oraz jaką odpowiedź kontrolujący powinien uznać za wystarczającą. Z pewnością nie wystarczy „społeczny dowód słuszności” (wszyscy tak robią), ani „historyczny dowód słuszności” (zawsze tak robiliśmy).

Obecnie, gdy „wszyscy robili źle”, jest dobra okazja, aby zacząć od początku. Gdy nie można skopiować powszechnie stosowanych rozwiązań warto zacząć od pytań: co chcemy osiągnąć?, co jest ważne,? czym różnią się oferty dobre od złych?, czym różnią się wykonawcy wiarygodni od partaczy?

Właściwe kryteria oceny ofert są problemem na tyle skomplikowanym, że nie jest możliwe ich określenie „na oko”, nie jest możliwe ich uzasadnienie „bo to ważne”, ani nawet dyskusja o ich wadze (jakimi argumentami można byłoby uzasadnić twierdzenie, że np. cena powinna mieć raczej wagę 50% niż 80%?).

Do podejmowania tego typu decyzji stosować należy analizę wielokryterialną, która stanowi dziedzinę wiedzy rozwijaną na świecie i w Polsce m. in. w postaci różnych metod wspomagania podejmowania decyzji. Choć nie powstają one w związku z zamówieniami publicznymi, doskonale nadają się do rozstrzygania dylematów: jakie kryteria?, jakie wagi?, która oferta jest najkorzystniejsza?

Zacytujmy jeszcze raz raport z ewaluacji:

„Kodeks zamówień publicznych (rozporządzenie z mocą ustawy z dnia 12 kwietnia 2006 r. nr. 163) regulujący problematykę zamówień publicznych we Włoszech ogranicza się w zakresie kryteriów oceny ofert do przepisów będących odzwierciedleniem prawa europejskiego. Natomiast dekret wykonawczych DPR 207/10 zawiera sugestie co do sposobu doboru kryteriów oraz oceny ofert. Wskazuje się w nim na możliwość zastosowania profesjonalnych metod wspomagania podejmowania decyzji, które z powodzeniem mogą być stosowane do wyboru najkorzystniejszej oferty:

  • proces hierarchii analitycznej (AHP),
  • electre,
  • evamix,
  • Topsis.

Część z tych metod jest krótko opisana w załącznikach do dekretu. Szerzej możliwe zasady oceny ofert, w tym punktacji w ramach kryteriów wymiernych opisano w publikacji Avcp (Urzędu nadzoru zamówień publicznych) „Kryteria wyboru oferty najkorzystniejszej ekonomicznie” z grudnia 2011 roku, a także w publikacji Ithaca (Instytut innowacji i przejrzystości w zakresie zamówień publicznych i zgodności środowiska) „Przewodnik po metodach wyboru oferty najkorzystniejszej ekonomicznie na roboty budowlane” ze stycznia 2013 roku. Publikacje te wskazują mankamenty powszechnie w Polsce stosowanego wzoru do punktowania ofert w kryterium ceny (Cmin/Cof) i sugerują stosowanie wzorów, których celem jest zapobieżenie składania przez wykonawców ofert z rażąco niską ceną.”

Jak widać, ustawodawca włoski nie dyktuje zamawiającym właściwych kryteriów oceny ofert (skąd niby ustawodawca miałby wiedzieć, co dla konkretnego zamawiającego jest ważne), ale wskazuje metodę dojścia do właściwych kryteriów. Nie daje ryby (nie ma ryby odpowiedniej na każdą okazję), lecz wędkę. Wędkę tę staram się dawać i ja (jedynie w zakresie procesu hierarchii analitycznej) w ramach szkoleń o kryteriach oceny ofert, co niektórzy próbują stosować, inni potrzebują zaś zachęty w postaci przepisu.

Przepis nie może jednak narzucać kryteriów, lecz dawać pewność, że przeprowadzenie rozumowania w oparciu o pewną metodykę nie tylko prowadzi do wyboru właściwych kryteriów, ale stanowi również ich właściwe uzasadnienie.

Przeciwny kierunek, kierunek, w którym podąża ustawodawca, czyli narzucanie określonych kryteriów, choćby jedynie w zakresie wagi ceny, nie może spotkać się z uznaniem zamawiających. Żaden tego typu przepis nie może być mądry. Każdy przepis kazuistyczny musi okazać się niestosowny, musi prowadzić do podejmowania nieracjonalnych, nieefektywnych decyzji. Nie jest możliwe ujęcie złożonej rzeczywistości zamówień publicznych w taką formułkę.

Standardy jakościowe

Rozważmy drugą część art. 91 ust. 2a Pzp, czyli przejście z formułki „przedmiot zamówienia jest powszechnie dostępny oraz ma ustalone standardy jakościowe” na „zamawiający określi standardy jakościowe odnoszące się do wszystkich istotnych cech przedmiotu zamówienia”.

Fatalnie się stało, że w poprzedniej nowelizacji użyto sformułowań zaczerpniętych z przesłanki zapytania o cenę. Podstawowe zasady interpretacji przepisów wymagają przyjęcia założenia, że ustawodawca posługujący się tym samym pojęciem w różnych częściach ustawy (a nawet w różnych ustawach) nadaje mu to samo znaczenie. Tymczasem znaczenie przesłanki zapytania o cenę nadawane mu przez UZP ostatnimi laty dalekie było od obiektywnej, językowej interpretacji pojęć. Była to prywatna wojna Prezesa z zapytaniem o cenę, która doprowadziła go do absurdalnych stwierdzeń w stylu: powszechna dostępność oznacza, że każdy może zrealizować zamówienie. To jasne, że nie ma takich zamówień i że nie wolno w ten sposób interpretować tego pojęcia.

Przeniesienie tego rozumowania do art. 91 musiało prowadzić do wniosku, że stosowanie kryteriów pozacenowych jest obowiązkowe. A jest to stwierdzenie absurdalne.

UZP raczył lansować np. pogląd, że nielegalne jest zlecanie robót budowlanych według najniższej ceny. Jakoś nie mogę w to uwierzyć, i nie zamierzam. Bo wiele lat temu nauczyłem się czegoś innego, a miałem dobrych nauczycieli. Bank Światowy nie dopuszczał i nadal nie dopuszcza stosowania innych niż cena kryteriów w przetargach na roboty budowlane (i zarazem nie dopuszcza wybierania według ceny ofert na projektowanie lub nadzór inwestorski). Jako największy inwestor na świecie chyba lepiej wie, jakie strategie wyboru najkorzystniejszej oferty należy stosować.

Ironią losu jest to, że starałem się przez dwadzieścia lat propagować stosowanie pozacenowych kryteriów, a od dwóch lat chętnie bronię zamawiających przed zarzutami, że stosowali jedynie kryterium ceny. Oczywiście mają do tego prawo. Tak samo, jak mają prawo stosować kryteria pozacenowe, o ile są one uzasadnione troską o jakość, terminowość robót.

Natomiast powszechne stosowanie zestawu kryteriów w stylu: cena 90 -95%, termin 0 - 5%, gwarancja 0 - 5% jest po prostu bezsensowne. Urząd jest zachwycony (statystyki pięknie wyglądają), zamawiający są dumni, wykonawcy się śmieją (a ja drę włosy z głowy).

Nowa formułka jest zdecydowanie lepsza: zamawiający może stosować kryterium ceny jako jedyne lub wiodące (powyżej 60%) jeśli określi standardy jakościowe odnoszące się do wszystkich istotnych cech przedmiotu zamówienia. To niemal tautologia, a przynajmniej dość oczywiste stwierdzenie (przywołajmy ponownie jedną z zasad cytowanych na wstępie: im dokładniej zostaną określone warunki, tym mniejsza jest potrzeba wprowadzania kryterium).

Minimalizacja kosztów (cena jako jedyne kryterium) jest przecież dobrą i właściwą strategią wyboru najkorzystniejszej oferty w bardzo wielu przetargach. Zawsze, gdy wymagania jakościowe są możliwe do określenia na odpowiednim poziomie jako warunki – wybór najtańszej oferty jest właściwym rozwiązaniem i nie powinien prowadzić do zakupu bubli. Stosowanie w takim przypadku dodatkowych kryteriów jest nieuzasadnione, zbędne, a nawet szkodliwe.

Sytuacja, która trwała przez lata: 90% zamówień to przetargi nieograniczone z najniższą ceną była objawem degrengolady. Jednak nie chodzi o odwrócenie proporcji.

Co prawda w krajach skandynawskich rzeczywiście jedynie ok. 10% zamówień jest zlecanych po najniższej cenie, jednak (1) średnia w UE jest znacznie wyższa, (2) w ponad jednej trzeciej przypadków kryteria dotyczą aspektów środowiskowych. Wydaje się, że w Polsce wielkim sukcesem byłoby stosowanie kryteriów pozacenowych w 50% zamówień – ale kryteriów rzeczywistych, mających wpływ na wybór oferty. Zresztą nie o statystyki tu chodzi, lecz o dobór kryteriów do przedmiotu zamówienia i o preferencje zamawiającego (które powinny zależeć od konkretnych okoliczności i na dodatek mogą się zmieniać w czasie).

Dlatego poglądy zamazujące istotę nowelizacji, zrównujące stare i nowe pojęcia, należy odrzucić. Nie można utożsamiać „standardów jakościowych określonych przez zamawiającego” z „przedmiotem zamówienia mającym ustalone standardy jakościowe”.

O ile poprzednie sformułowanie odnosiło się do istniejących norm i standardów rynkowych, a nie do wymagań określonych przez zamawiającego (pod tym względem stanowisko Prezesa o przesłance zapytania o cenę było słuszne), o tyle zmiana polega właśnie na tym, że obecnie to zamawiający ma określić standardy jakościowe przedmiotu zamówienia. Może w tym celu, oczywiście, posłużyć się normami, specyfikacjami technicznymi, standardami stosowanymi na rynku – ale nie musi. Może w dowolny sposób określić minimalne wymagania jakościowe, co pozwala na zapewnienie odpowiedniej jakości bez konieczności stosowania kryteriów jakościowych. Odnosić się to może zarówno do dostaw (często), jak i usług (rzadziej) oraz robót budowlanych (zwykle).

Tak rozumiany przepis należy uznać za właściwy, a zawężanie jego stosowania do stanu sprzed nowelizacji - za nadinterpretację. Nie widać zresztą żadnego uzasadnienia dla takiej nadinterpretacji. Nie będzie żadnego pożytku z ustawowego zmuszania zamawiających do stosowania kryteriów pozacenowych.

Damy radę tak to zapisać, aby nadal nic się nie zmieniło: niezależnie od wagi ceny nadal będzie wygrywał najtańszy. Lepiej poszukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego świat zamówień publicznych w Polsce dotknęła gangrena i jak ją wyleczyć. A jest to, jak sądzę, bardziej materia psychologiczno - socjologiczna, niż prawna.

Autor: Dariusz KOBA

Powyższy tekst ukazał się w numerze 12/2016 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.
Czytaj dalej...

Klauzule społeczne po nowelizacji Prawa zamówień publicznych

Zamówienia publiczne są instrumentem dla osiągnięcia inteligentnego, trwałego wzrostu gospodarczego, sprzyjającego włączeniu społecznemu, przy jednoczesnym zagwarantowaniu najbardziej efektywnego wykorzystania środków publicznych (motyw 2 preambuły Dyrektywy 2014/24/UE). Jednym z podstawowych sposobów „włączania społecznego” jest promowanie zatrudnienia pracowników wykonawcy na podstawie umowy o pracę.

Trochę historii

Przez wiele lat premier (poprzedniego rządu, ale to przecież nie ma znaczenia) wzywał do zwalczania „umów śmieciowych”. I nic. A przecież zamawiający zawsze mieli instrumenty mogące służyć temu celowi, np. warunek udziału w postępowaniu odnoszący się do średniorocznej liczby zatrudnionych pracowników. I nic. Nikt (niemal) nie stawiał takich warunków. Wręcz przeciwnie, to „standardy” zamówień publicznych w istotny sposób przyczyniły się do wzrostu bezrobocia, do utraty miejsc pracy i do spychania pracowników jak nie do szarej strefy, to przynajmniej do samozatrudnienia.

Aby uzyskać zamówienie publiczne trzeba zaoferować (niemal) rażąco niską cenę, przy której nie ma możliwości prowadzenia normalnej działalności. Aby zapewnić rentowność, trzeba zwolnić pracowników i zatrudniać ich jedynie „pod projekt”, dla wykonania konkretnej pracy, a więc na zlecenie.

Dotyczy to nie tylko sprzątania czy ochrony, w przypadku których uzyskanie zamówienia musi być okupione stawką ok. 3,50 zł za godzinę pracy – w sytuacji, gdy minimalna pensja przekłada się na stawkę ok. 12-13 zł/godz. W niemniejszym stopniu dotyczy to np. projektowania, w przypadku którego „standardy” zamówieniowe doprowadziły do upadłości wielobranżowe biura projektów i wymusiły strategię funkcjonowania opartą na „skrzykiwanych” ad hoc współpracownikach. Rezultaty są widoczne gołym okiem; projekty są nieskoordynowane i pełne błędów (co mści się później na etapie realizacji).

Dwa lata temu pojawił się w Prawie zamówień publicznych przepis stwierdzający, że zamawiający może wymagać od wykonawcy i podwykonawców zatrudnienia na podstawie umowy o pracę osób, wykonujących określone czynności w ramach realizacji zamówienia publicznego. I nic. Niektórzy zgłaszali wcześniej jakieś wątpliwości co do możliwości określenia takich wymagań (ciekawe dlaczego), no to je usunięto. I nic. Ustawodawca poświęcił w imię klauzuli społecznej nawet logikę ustawy, zapominając, iż nie należy pisać przepisów Pzp w formule „zamawiający może...”, bo efektem jest budowanie wrażenia, że zamawiającemu wolno jedynie to, co jest określone w ustawie – a to przecież nie jest prawda. I nic.

Nowy rząd (jak widać: nie jest to kwestia polityczna) przeformułował przepis (art. 29 ust. 3a) na imperatywny: zamawiający określa w opisie przedmiotu zamówienia na usługi lub roboty budowlane wymagania zatrudnienia przez wykonawcę lub podwykonawcę na podstawie umowy o pracę osób wykonujących wskazane przez zamawiającego czynności w zakresie realizacji zamówienia, jeżeli wykonanie tych czynności polega na wykonywaniu pracy w sposób określony w art. 22 § 1 Kodeksu pracy. I co? Nadal słychać, że nie jest to konieczne, bo art. 36 ust. 1 pkt 8a stwierdza: w przypadku, gdy zamawiający przewiduje wymagania, o których mowa w art. 29 ust. 3a (a więc może nie przewidywać).

Ciekawe skąd bierze się ten oportunizm. Z lenistwa jedynie? A może z wyrachowania? Słyszałem „wysokiego” urzędnika stwierdzającego, że stosowanie tego typu klauzul nie leży w interesie zamawiającego, bo może spowodować wzrost cen ofert. Jasne: najlepiej, gdy pracują niewolnicy za 3,50 zł/godz.

Stanowisko Głównego Inspektora Ochrony Danych Osobowych

Gdy już wyglądało, że stosowania tego wymogu nie da się uniknąć, w sukurs przyszła opinia GIODO, podważająca możliwość weryfikacji spełniania przez wykonawcę wymogu zatrudniania pracowników na podstawie umowy o pracę. Opinia, w której stwierdzono, że zamawiający nie może żądać, nawet do wglądu, umów o pracę z osobami świadczącymi pracę na rzecz wykonawcy lub jego podwykonawców w zakresie związanym z realizacją zamówienia.

GIODO stwierdził m. in.: „przekazywanie zamawiającemu kopii umów o pracę oraz zakresów obowiązków osób zatrudnionych u wykonawcy jest równoznaczne z udostępnieniem szerokiego zakresu danych osobowych, które nie są zamawiającemu niezbędne z punktu widzenia celu, jakim jest kontrola spełniania przez wykonawcę wymagań w zakresie zatrudnienia na podstawie umowy o pracę osób wykonujących czynności w zakresie realizacji zamówienia na roboty budowlane lub usługi. Dostęp do informacji stanowiących dane osobowe nie jest bowiem niezbędny dla weryfikacji spełnienia określonych warunków [wymogów] przez wykonawcę. W opinii Generalnego Inspektora dla realizacji tego celu wystarczające byłoby przedstawienie przez wykonawcę stosownych oświadczeń czy zaświadczeń lub zanonimizowanych dokumentów. Dla zamawiającego nie jest bowiem istotne kto konkretnie zatrudniony jest u wykonawcy na podstawie umowy o pracę, a jedynie sam fakt zatrudnienia osób w takiej formie. (...) W tym kontekście przywołać należy zasadę adekwatności, wyrażoną w art. 26 ust. 1 pkt 3 ustawy o ochronie danych osobowych, zgodnie z którą administrator powinien przetwarzać tylko takiego rodzaju dane i tylko o takiej treści, które są niezbędne ze względu na cel zbierania danych. Dane osobowe nie mogą być zbierane na zapas, „na wszelkie wypadek”, tj. bez wskazania celowości ich pozyskania i niezbędności dla realizacji zadań administratora danych – którym po uzyskaniu danych stałby się zamawiający”.

Jak to: „nie są niezbędne” i „na wszelki wypadek”? A w jaki inny sposób można zweryfikować, czy osoby realizujące zamówienie są zatrudnione na podstawie umowy o pracę? Oświadczeniem wykonawcy?

Jak to: „nie jest istotne, kto konkretnie zatrudniony jest u wykonawcy na podstawie umowy o pracę”? Przecież warunek odnosi się do konkretnych osób realizujących zamówienie, a nie do kogo-bądź. Jak to: „istotny jest jedynie sam fakt zatrudnienia osób w takiej formie”? Ktoś pomylił klauzule? To by mogło być prawdą przy warunku odnoszącym się do średniorocznej liczby zatrudnionych, ale na pewno nie do zatrudniania osób, realizujących zamówienie. GIODO nie widzi celowości pozyskiwania takich danych. To ciekawe, bo nie jest specjalnie trudne określenie tego.

Opinia Urzędu Zamówień Publicznych

W dotyczącej tych kwestii opinii Urzędu Zamówień Publicznych czytamy: „Obowiązek określenia w opisie przedmiotu zamówienia wymagań zatrudnienia na podstawie umowy o pracę jest wyrazem woli ustawodawcy zagwarantowania przestrzegania prawa pracy przy realizacji zamówień publicznych i zerwania z praktyką zawierania umów cywilnoprawnych w sytuacji, gdy jest to nieuzasadnione charakterem stosunku. Przyzwalanie na taką praktykę, tj. uznawanie niepracowniczego statusu pracownika oznacza, że wykonując pracę uzyskuje on mniej korzystny status prawny (np. ze względu brak prawa do urlopu, brak ochrony wynagrodzenia, odpowiedzialność odszkodowawczą, niezaliczanie okresu pracy do stażu pracy, brak prawa do odzieży ochronnej itd.), podczas gdy zatrudniający ponosi mniejsze koszty, uzyskując te same korzyści co z pracy pracownika zatrudnionego na podstawie umowy o pracę (podobnie w wyroku Sądu Najwyższego z dnia 17 maja 2016 r., sygn. I PK 139/15). Ponadto, w uzasadnieniu rządowego projektu zmiany ustawy – Prawo zamówień publicznych oraz niektórych innych ustaw (druk sejmowy nr 366) ustawodawca zaznaczył, iż obok uregulowania statusu pracownika w zamówieniach publicznych ważne jest uwzględnienie aspektów społecznych poprzez na przykład stworzenie zachęt do stosowania klauzul społecznych przez zamawiających oraz wprowadzenie obowiązku postawienia warunku zatrudnienia na podstawie umowy o pracę w przypadku zamówień na usługi i roboty budowlane, w sytuacji gdy spełnione są kryteria stosunku pracy określone w art. 22 § 1 Kodeksu pracy.”

Trudno oprzeć się wrażeniu, że to jakaś zmowa ciemnych mocy, które postanowiły „na górze” (raczej „na dole” albo „na boku”), że państwo ma się bogacić kosztem obywateli, pracowników firm realizujących zamówienia na zlecenie tego państwa. Państwo Polskie ma gdzieś dobro prywatnych firm i ich pracowników. Bez pardonu, depcząc podstawowe zasady uczciwości kupieckiej, państwo Polskie doprowadza do upadku swoich kontrahentów i do pauperyzacji ich pracowników.

Jak w tej sytuacji oczekiwać od zamawiających stosowania dalej idących, nieoczywistych klauzul społecznych? Spróbujmy jednak, bo są zamawiający, którzy patrzą dalej, niż czubek własnego nosa i myślą o czymś więcej, niż własny spokój i bezpieczeństwo.

Łańcuch dostaw

W artykule 30 pojawiły się obszerne ustępy (8 i 9), dotyczące opisu przedmiotu zamówienia, które nie wnoszą nowych treści, poza jednym sformułowaniem.

Zarówno w zakresie robót budowlanych (art. 30 ust. 8 pkt 2 ppkt g), jak i dostaw i usług (art. 30 ust. 9 pkt 2 ppkt d) przewidziano możliwość żądania procesów i metod produkcji na każdym etapie cyklu życia. O co chodzi? O jedno z najważniejszych pojęć, które definiuje pracę zakupowców, zarówno prywatnych, jak i publicznych „na zachodzie”: o łańcuch dostaw (supply chain).

Dokonując zamówienia na dostawę mebli biurowych polski zamawiający nie pyta nawet o producenta biurka. Natomiast zamawiający „na zachodzie” pyta:

  1. kto wyprodukował biurko?
  2. skąd producent wziął półprodukty (np. płytę, metalowy stelaż)?
  3. kto wyprodukował półprodukty?
  4. z jakich materiałów wyprodukowano półprodukty?
  5. gdzie pozyskano surowce do ich produkcji (gdzie rosło drzewo, gdzie wydobyto rudę żelaza)?.

Żąda ujawnienia całego łańcucha dostaw. Po co? Pierwotnie chodziło przede wszystkim o pewność dostaw (nie opieramy się na surowcach, których zasoby się kończą lub mogą stać się niedostępne z jakichkolwiek przyczyn). Z czasem chodzi coraz bardziej o kwestie społeczne i środowiskowe.

Polityka zakupowa, zarówno instytucji publicznych, jak i wielu firm prywatnych zakłada, że wszystko, co kupują musi być realizowane z poszanowaniem zasad ochrony środowiska oraz podstawowych standardów pracy. Nie kupują niczego, co – na dowolnym etapie produkcji, używania lub późniejszej utylizacji – powoduje zanieczyszczenie środowiska (w dowolnym miejscu na świece) lub odbywa się kosztem pracowników (również zatrudnionych w dowolnym miejscu).

Szkoda, że w Prawie zamówień publicznych problem zarządzania łańcuchem dostaw jest jedynie zamarkowany. Tymczasem w dyrektywach jasno określono, o co chodzi (motyw 97 preambuły Dyrektywy 2014/24/UE):

„Ponadto, by lepiej uwzględniać kwestie społeczne i środowiskowe w postępowaniach o udzielanie zamówień, instytucje zamawiające powinny mieć możliwość stosowania kryteriów udzielenia zamówienia lub warunków realizacji zamówienia w odniesieniu do robót budowlanych, dostaw lub usług, które mają być zrealizowane na podstawie zamówienia publicznego, we wszystkich aspektach i na każdym etapie cyklu życia tych robót, dostaw lub usług, począwszy od wydobycia surowców przeznaczonych dla danego produktu aż po etap jego utylizacji, łącznie z czynnikami związanymi z konkretnym procesem produkcyjnym, dostarczeniem lub obrotem i jego warunkami w odniesieniu do tych robót budowlanych, dostaw lub usług, bądź też z konkretnym procesem na późniejszym etapie ich cyklu życia, nawet jeśli te czynniki nie są ich istotnym elementem. Kryteria i warunki odnoszące się do takich procesów produkcji lub dostarczenia mogą na przykład zakładać, że przy produkcji zakupionych produktów nie stosowano toksycznych chemikaliów, lub że zakupione usługi świadczone są z wykorzystaniem energooszczędnych urządzeń.”

Jak to działa w praktyce? Przykład miasta Oslo. Wszyscy dostawcy realizujący zamówienia dla miasta Oslo muszą przestrzegać konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy dotyczących wolności zrzeszania się, pracy przymusowej, dyskryminacji, pracy dzieci, albo szerzej – zasad programu Narodów Zjednoczonych Global Compact. Niestosowanie się do tych zaleceń może skutkować zerwaniem umowy z winy wykonawcy i zapłatą kar.

Dziesięć zasad Global Compact

Prawa człowieka

Zasada 1: Przedsiębiorstwa powinny wspierać i szanować ochronę proklamowanych praw człowieka;
Zasada 2: upewnij się, że nie są one winne współudziału w łamaniu praw człowieka.

Praca

Zasada 3: Przedsiębiorstwa powinny szanować wolność zrzeszania się i uznawać prawo do negocjacji zbiorowych;
Zasada 4: eliminacja wszelkich form pracy przymusowej;
Zasada 5: skuteczne zniesienie pracy dzieci;
Zasada 6: eliminacja dyskryminacji w zakresie zatrudnienia i pracy.

Środowisko

Zasada 7: Przedsiębiorstwa powinny wspierać ostrożne podejście do środowiska naturalnego;
Zasada 8: podejmować inicjatywy mające na celu promowanie postaw odpowiedzialności ekologicznej;
Zasada 9: wspierać stosowanie i rozpowszechnianie przyjaznych środowisku technologii.

Przeciwdziałanie korupcji

Zasada 10: Przedsiębiorstwa powinny przeciwdziałać korupcji we wszystkich formach, w tym wymuszeniom i łapówkarstwu.

Przykładem tego podejścia jest kontrola stosowania wyżej wymienionych zasad przez firmę będącą dostawcą odzieży dla jednostek komunalnych podległych miastu. Dostawca zobowiązany jest do przedstawienia pełnej listy swoich podwykonawców i całego łańcucha dostaw. Zamawiający rezerwuje sobie prawo do zapowiedzianych i niezapowiedzianych kontroli.

Naruszanie konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy

Innym przykładem był przetarg na dostarczanie narzędzi chirurgicznych dla Sykehuspartner w imieniu Helse Sor-Ost (Południowo-wschodni Norweski Regionalny Urząd Zdrowia) w 2013r. Warunkiem jaki został postawiony przed wykonawcami była konieczność wskazania poddostawców i udowodnienie stosowania zasad etycznych w łańcuchu dostaw. Ze względu na niedopełnienie tego warunku odrzucono ponad połowę ofert.

Przetarg wygrała niemiecka firma B. Braun. Krótko po podpisaniu umowy niezależny audyt realizowany na zlecenie Helse Sor-Ost wykazał liczne naruszenia konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy w fabryce produkującej zamówione narzędzia w mieście Penang w Malezji. Dotyczyły one przede wszystkim zasad zatrudniania w fabryce migrantów pochodzących z Wietnamu. Byli oni zatrudniani przez zewnętrzną firmę, która odbierała im paszporty, zmuszała do podpisywania umów w nieznanym im języku (po angielsku) i pobierała nielegalne opłaty za przyjęcie do pracy w wysokości 1300 USD.

Na skutek zapisów zawartych w umowie pomiędzy Helse Sor-Ost i firmą B. Braun ta ostatnia zmuszona była do wdrożenia działań mających na celu poprawę przedstawionej sytuacji. Wymogła ona na poddostawcach zmiany w traktowaniu migrantów i wprowadziła w swoich oddziałach na całym świecie stosowane regulacje, które uniemożliwiały podobne praktyki w przyszłości.

Electronics Watch

Electronics Watch to międzynarodowa, niezależna organizacja monitorująca, mająca na celu poprawę warunków pracy w globalnym przemyśle elektronicznym poprzez społecznie odpowiedzialne zamówienia publiczne w Europie. Chodzi o wytworzenie silnego lobby organizacji zakupujących sprzęt IT na rzecz przestrzegania praw człowieka i podstawowych praw pracowniczych w fabrykach go produkujących.

W większości fabryk produkujących sprzęt IT warunki pracy są poniżej jakichkolwiek standardów. Prawa pracownicze nie są przestrzegane, a pracownicy ze względu na swoją sytuacje ekonomiczną zmuszeni do wielogodzinnej pracy za minimalne wynagrodzenie, które nie pozwala nawet na utrzymanie rodziny.

Electronic Watch zrzesza instytucje publiczne z całej Europy realizujące zamówienia na sprzęt komputerowy. Publiczni zamawiający przystępując do Electronics Watch uzyskają wsparcie przy realizacji procesu kupowania komputerów przy stawianiu wymogów przestrzegania konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy.

Otrzymują również możliwość kontroli czy postanowienia umowy są przestrzegane. Electronics Watch dzięki sieci współpracowników w krajach wytwarzających sprzęt elektroniczny zapewnia możliwość monitorowania warunków pracy w fabrykach, w których produkowane są zamawiane komputery.

W Polsce propagowaniem tej idei zajmuje się fundacja Centrum CSR. Ostatni wpis w tej kwestii na stronie www.centrumcsr.pl brzmi: „Podczas spotkań rzeczniczych, webinariów i konferencji przekonywaliśmy polskich zamawiających do uwzględniania w zamówieniach publicznych warunków pracy w globalnym łańcuchu dostaw. Jednak, jak na razie, polscy urzędnicy nie czują się odpowiedzialni za sytuację pracowników fabryk elektroniki”.

Autor: Dariusz KOBA

Powyższy tekst ukazał się w numerze 11/2016 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.
Czytaj dalej...

Fundamenty i podstawy

Wydaje się, że po dwudziestu dwóch latach funkcjonowania systemu zamówień publicznych w Polsce nie powinniśmy się zajmować sprawami tak fundamentalnymi, jak miejsce Prawa zamówień publicznych w porządku prawnym, podobnie jak celami oraz zasadami udzielania zamówień publicznych. A jednak...

Niedawno na jednym ze spotkań przedstawiciele środowiska naukowego dyskutowali, czy Prawo zamówień publicznych należy zakwalifikować do prawa cywilnego czy administracyjnego. Przy okazji ostatniej nowelizacji odżyły spory o cele Pzp, a sama nowelizacja przyniosła nowe zasady udzielenia zamówień publicznych.

Czy to znaczy, że nie ma w zamówieniach niczego pewnego? Nie wiemy nawet, jaki charakter mają te przepisy? Czemu powinny służyć? Dotychczas nie stosowaliśmy właściwych zasad? Po tylu latach nadal jesteśmy w czarnej dziurze?

Prawo administracyjne czy cywilne?

Czy Pzp należy do gałęzi prawa cywilnego, czy administracyjnego, czy też – jak chcą niektórzy – ma mieszany charakter? A skąd w ogóle pomysł, aby myśleć o zamówieniach publicznych w kategoriach administracyjnoprawnych? Że adresatem tych przepisów jest sektor publiczny, w dużej mierze stosujący procedury administracyjne?

Cóż z tego. Po pierwsze, administracja publiczna w swojej działalności stosuje wiele aktów prawnych z wielu dziedzin: prawo pracy, prawo karne, prawo międzynarodowe itd.. Po drugie, Pzp stosują również podmioty nie działające wedle logiki administracyjnoprawnej: podmioty prawa publicznego, zamawiający sektorowi itd. Z drugiej strony: czy przesądzające jest przywołanie w treści Pzp Kodeksu cywilnego? Oczywiście nie. Przynależność Pzp do obszaru prawa cywilnego ma znacznie głębsze podstawy.

Państwo (szerzej sektor publiczny) realizuje swoje cele (oby cele powierzone mu przez obywateli) rządząc, określając zasady życia społecznego i gospodarczego, egzekwując przestrzeganie tych zasad, w tym nakładając sankcje za ich nieprzestrzeganie. Państwo działa władczo, wydając ustawy i rozporządzenia, stanowiąc normy i przepisy powszechnie obowiązujące.

Stosując te przepisy państwo również rozstrzyga konkretne sprawy – wydaje wyroki, decyzje, zgody itp. W tym zakresie funkcjonowania państwa, zwanym imperium, uprawnienia państwa prawa muszą być maksymalnie ściśle określone. Poddany powinien wiedzieć, w jakim zakresie państwo może działać władczo i nie powinien być zaskakiwany co do obowiązujących regulacji. Indywidualne rozstrzygnięcia muszą być wydawane w ramach i na podstawie obowiązujących przepisów.

Państwo nie może podejmować żadnej decyzji, czynności nie opartej na normie prawnej. To jest logika administracyjnoprawna, regulująca stosunki państwo – poddany.

Realizując swoje funkcje państwo potrzebuje nie tylko funkcjonariuszy publicznych, etatowo reprezentujących sektor publiczny, ale również wykonawców realizujących cele i funkcje określone przez państwo. Sektor publiczny poszukuje wykonawców różnych dostaw, usług i robót, których celem jest zaspokojenie potrzeb społecznych oraz zapewnienie możliwości funkcjonowania państwa jako instytucji.

Co do zasady, sektor publiczny powinien wyznaczać cele i dobierać najlepsze sposoby ich realizacji, samą jednak realizację powinien powierzać sektorowi prywatnemu (państwo steruje łodzią, którą płyniemy, a wiosłowaniem powinny zajmować się firmy prywatne).

Państwo poszukujące wykonawców zamówień publicznych nie ma nad nimi żadnej władzy, nie może wydać decyzji, doprowadzić, nakazać lub zakazać czegoś. Państwo nie występuje wtedy jako imperium, lecz jako dominium, jest jednym z wielu kupców poszukujących na rynku najlepszych ofert. Państwo powinno w tym zakresie kierować się zupełnie inną logiką, podejściem rynkowym.

Mimo, że nie mam wątpliwości (podobnie, jak zdecydowana większość osób zajmujących się zamówieniami publicznymi) co do cywilnego charakteru stosunków zamawiający – wykonawca, widzę dominację podejścia administracyjnego do zamówień publicznych w Polsce. Przejawia się to na wiele sposobów.

Po pierwsze, problematykę zamówień publicznych sprowadza się do przepisów ustawy Pzp i aktów wykonawczych do niej. Tymczasem zamówienia publiczne to gałąź wiedzy znacznie wykraczająca poza ustawę Pzp, udzielanie zamówień publicznych to znacznie więcej, niż tylko stosowanie przepisów. Sama znajomość przepisów (wraz z komentarzami i orzecznictwem) jest co najwyżej przedszkolem zamówień publicznych, jest warunkiem koniecznym, lecz niewystarczającym do ich udzielania (coraz częściej myślę nawet, że jest szkodliwa dla efektywności zamówień).

Po drugie, powszechne jest oczekiwanie, że ustawa powinna określać rozwiązanie problemów spotykanych w praktyce, a im mniej odpowiedzi w ustawie, tym gorzej. Jest to tęsknota za regulacją kompleksową i jednoznaczną, zapewniającą znawcy przepisów zdolność dokonywania zamówień. Najlepiej, gdyby Pzp miała precyzję przepisu na ciasto.

Nic z tych rzeczy, nie jest rolą Pzp opisywać, jak należy udzielać zamówień publicznych, ani udzielać odpowiedzi na wszystkie pytania. Takich odpowiedzi po prostu nie ma. Pzp jest ustawą regulującą problem „jak dobrze kupić”.

Gdyby na to pytanie była jakaś krótka i jednoznaczna odpowiedź, jakiś algorytm postępowania, wszyscy bylibyśmy, jak nie młodzi i piękni, to przynajmniej bogaci. Niestety, takiego algorytmu nie ma.

Po trzecie, nauka zamówień publicznych obejmuje przede wszystkim „czego nie wolno”. A nie wolno ani tego, co jest w ustawie zakazane, ani tego, co nie jest w niej przewidziane. A to przecież nieprawda. Skoro poruszamy się w obszarze prawa cywilnego, to nie obowiązuje administracyjna zasada „co nie dozwolone, to zakazane”, tylko cywilistyczna zasada „co nie zakazane, to dozwolone” (o jej ograniczeniach będzie dalej).

Rzeczy zakazanych czynić, oczywiście, nie należy. Niemniej powstrzymywanie się od naruszania przepisów jeszcze nie oznacza, że postępowanie jest prowadzone właściwie. A może się mylę: czyż kontrole nie ograniczają się wyłącznie do legalności, czy pytają kiedykolwiek o racjonalność i efektywność – ale to temat na inną okazję.

Po czwarte, zamówieniami publicznymi rządzą prawnicy. Tymczasem zamówienia (publiczne, czy prywatne – bez różnicy) to sztuka kupowania, która ma znacznie więcej wspólnego z ekonomią i zarządzaniem, niż z prawem. Nie powierzamy budowy prawnikom, mimo, że proces inwestycyjny jest obwarowany szeregiem przepisów, wśród których Prawo budowlane stanowi jedynie wierzchołek góry lodowej. Nie powierzamy prawnikom prowadzenia księgowości, mimo, że jest to materia regulowana gąszczem przepisów. Udział prawnika w zespole (komisji przetargowej) jest przydatny, ale jedynie dla stwierdzenia, czy aby rozwiązanie proponowane przez komisję nie jest nielegalne.

Natomiast oczekiwanie od prawnika ekonomicznego podejścia do zamówień publicznych jest podobne do nadziei, że zrozumie on proces projektowania i tworzenia systemu informatycznego. OK, są tacy, którzy to rozumieją i chwała im za to - jednak nie uczono ich tego na studiach i zawdzięczają swoje podejście jedynie własnej pracy i dociekliwości.

Powyższe zjawiska zazębiają się i wzajemnie napędzają, co, z jednej strony, skutkuje „ubóstwieniem” ustawy Pzp (nic się w instytucji nie dzieje bez zgody zamówień, wątpliwość co do zgodności z Pzp przesądza o niestosowaniu rozwiązania), z drugiej – całkowitym zaprzeczeniem jej istoty jako narzędzia efektywnego gospodarowania środkami publicznymi (liczy się jedynie spokój i bezpieczeństwo, czyli zgodność z literą przepisu).

Jak to zmienić? Skąd wziąć ludzi myślących paradygmatem rynkowym w administracji, która jest przesiąknięta logiką prawnoadministracyjną (i słusznie – podstawowe zadania państwa-imperium muszą rządzić się tą logiką)?

Jak sprawić, aby urzędnicy zatrudnieni w zamówieniach publicznych stali się biznesmenami? Jak oddzielić te dwa światy w jednym urzędzie? Kto miałby je spinać? Dyrektor generalny? – jeśli on musi ogarniać i procedury administracyjne, i prawo pracy, i inne..., to zamówienia publiczne też powinien.

Prawo zamówień publicznych jako zbiór praw podmiotowych wykonawcy

Pomimo, że Pzp należy do świata cywilnego, gdzie obowiązuje zasada swobody umów, nie można jej interpretować wedle zasady „co nie zakazane, to dozwolone”.

Przede wszystkim należy stwierdzić, że zasada swobody umów w zakresie zamówień publicznych jest mocno ograniczona. I nie chodzi tu o ograniczenia w konstruowaniu umowy, wynikające z przepisów Pzp, ale o fundamentalne naruszenie tej zasady poprzez pozbawienie wykonawcy wpływu na treść umowy. Wielu uważa, że wystarczający poziom swobody umów po stronie wykonawcy jest zapewniony przez samo umożliwienie im podjęcia w każdym postępowaniu swobodnej decyzji o ... niezłożeniu oferty (sic!).

Niestety, na poparcie tej tezy można wskazać zarówno orzeczenia KIO, jak i wyroki sądów. Dlaczego uważam takie podejście za arogancję władzy, wykorzystywanie pozycji dominującej i działanie na szkodę interesu publicznego. Zdaje się, że nie tylko ja.

Pierwotnym celem prawa zamówień publicznych na poziomie UE nie były żadne z dyskutowanych w Polsce wartości: efektywność, czy uczciwość. Od początku chodziło o wspólny rynek, o implementację swobód traktatowych: swobodnego przepływu towarów, swobody przedsiębiorczości oraz swobody świadczenia usług, a także o zasady, które się z nich wywodzą: zasadę równego traktowania, zasadę niedyskryminacji, zasadę wzajemnego uznawania, zasadę proporcjonalności oraz zasadę przejrzystości.

Celem dyrektyw zamówieniowych było i jest zapewnienie wykonawcom z całej UE swobody dostępu do zamówień w całej UE (oraz GPA), czyli ochrona praw wykonawców przed arogancją władzy, wykorzystywaniem przez nią pozycji dominującej i działaniem na szkodę wykonawców.

Wydaje się, że głównymi adresatami Pzp są zamawiający. Większość przepisów tej ustawy jest sformułowana w postaci obowiązków, nałożonych na zamawiających. To ich działania są w znacznej części uregulowane przepisami ustawy, to oni ponoszą odpowiedzialność za właściwe stosowanie norm ustawowych.

Tymczasem nie o obowiązki zamawiających tu chodzi, lecz o prawa wykonawców, których ochronie te obowiązki służą. Tak też powinna być interpretowana ustawa Pzp: jako istotny instrument wolności gospodarczej i gwarancja podstawowych praw przedsiębiorców w zakresie uzyskiwania zamówień publicznych. Ustawa nie zawiera katalogu praw wykonawców, chcących ubiegać się o zamówienie. Jednak na podstawie szeregu przepisów ustawy określających obowiązki zamawiającego można sformułować prawo następujące:

Każdy, kto jest w stanie wykonać zamówienie publiczne ma prawo do ubiegania się o jego udzielenie na równych prawach z innymi wiarygodnymi wykonawcami oraz do uzyskania zamówienia w razie złożenia najkorzystniejszej oferty.
Z tak określonego prawa wynika szereg uprawnień szczegółowych.

Prawo do udziału w postępowaniu

W Pzp próżno szukać deklaracji, iż „każdy może ubiegać się o zamówienie”. Powszechność tego prawa jest wywodzona ze swobody prowadzenia działalności gospodarczej (gwarantowanej odpowiednio Traktatem o funkcjonowaniu UE, porozumieniem GPA, Konstytucją i innymi ustawami).

Podstawowym gwarantem tego prawa jest dostęp do ogłoszeń o zamówieniu, gwarantowany w trybach otwartej konkurencji. Jednak również w trybach zamkniętej konkurencji (negocjacje bez ogłoszenia i zapytanie o cenę) ustawa we właściwy dla tych trybów sposób zapewnia konkurencyjność postępowania. Poza określeniem minimalnej liczby podmiotów, jaka ma być zaproszona do postępowania, precyzuje, iż ma to być taka liczba, która zapewni wybór najkorzystniejszej oferty oraz konkurencję. Oznacza to, że nie zawsze minimalna liczba podmiotów wskazana przez ustawodawcę stanowi odpowiedni „zestaw” adresatów zaproszonych do negocjacji czy zapytania o cenę. Naruszeniem zasady jest zaproszenie do jednego postępowania podmiotów nie konkurujących ze sobą z uwagi na różny obszar działania, przynależność do różnych segmentów rynku lub oferowanie produktów należących do różnych klas.

Z drugiej strony, istnieje szereg ograniczeń powodujących, że nie każdy wykonawca może otrzymać zamówienie publiczne (w każdym razie nie każde zamówienie). Choć nie zostało to wprost wyrażone, ustawodawca przyjął jako zasadę, iż zamówienia nie może uzyskać podmiot nie dający rękojmi (w popularnym tego słowa znaczeniu) jego należytego wykonania. Dlatego też o zamówienia publiczne może się ubiegać wyłącznie ten wykonawca, który wykaże, iż będzie w stanie wykonać przyjęte na siebie zobowiązanie.

Pierwszą poprzeczką są podstawy wykluczenia z postępowania, drugą warunki udziału w postępowaniu. Uważam, że zamawiający nie ma prawa, lecz obowiązek określenia właściwych warunków udziału. Nie znam, co prawda, wyroku KIO, który potwierdzałby istnienie takiego obowiązku, znane są jednak kontrole, które wnikliwie analizowały, czy zamawiający właściwie zweryfikował wiarygodność wykonawcy i czy aby nie wybrał oferty firmy, którą należało wykluczyć (dziele się tak niestety jedynie w przypadku upadłości wykonawcy lub porzucenia przez niego realizacji istotnej umowy).

Prawo do informacji o warunkach udzielenia zamówienia

Wykonawca ma prawo do otrzymania informacji niezbędnych do przygotowania i złożenia oferty najkorzystniejszej.

Wiele przepisów ustawy ma zapewnić wykonawcom równy dostęp do niezbędnych informacji, począwszy od ogłoszenia, poprzez SIWZ oraz jej zmiany i wyjaśnienia. Wiele przepisów określa wymagane informacje w zakresie opisu przedmiotu zamówienia, warunków udziału w postępowaniu, kryteriów oceny ofert, sposobu kalkulacji ceny oferty itd.

Konieczność udostępnienia niezbędnych informacji wykonawcom ubiegającym się o zamówienie nie budzi wątpliwości. Dyskusje są i będą prowadzone co do zakresu i stopnia precyzji tych informacji. Jednak nie da się tego zdefiniować bardziej, niż jest zdefiniowane. Zupełnie inaczej wygląda opis przedmiotu zamówienia funkcjonalny, inaczej techniczny.

Warunki udziału mogą być określone jako minimalne poziomy zdolności (jak powszechnie stosowane dotychczas w Polsce), ale nie muszą (na co wskazuje sformułowanie „w szczególności” zawarte w art. 22 ust. 1a). Kryteria powinny być określone w sposób jednoznaczny i zrozumiały, acz w żadnym wypadku nie chodzi o konieczność algorytmizacji kryteriów i sprowadzenie komisji przetargowej do sprawnego posługiwania się kalkulatorem.

Prawo do rzetelnej i obiektywnej oceny wykonawcy i złożonej przez niego oferty

Podstawowym prawem wykonawcy jest prawo do rzetelnej i obiektywnej oceny jego kompetencji oraz złożonej przez niego oferty, a więc prawo żądania określonego zachowania ze strony zamawiającego. Zakazana jest dyskryminacja lub preferowanie określonego wykonawcy lub określonej grupy wykonawców. Nie można różnicować przedsiębiorców z uwagi na formę prawną, czy miejsce prowadzenia działalności.

O ile wszelkie wymagania stawiane wykonawcom muszą być jednakowe dla wszystkich ubiegających się o zamówienie, o tyle wynik oceny sposobu czy stopnia ich spełniania zależeć musi od cech wykonawcy oraz jakości złożonej przez niego oferty. Równe traktowanie nie polega na takim samym traktowaniu wszystkich wykonawców, lecz na takim samym traktowaniu wykonawców takich samych lub podobnych. „Niedopuszczalne jest czynienie różnic między podmiotami (...), które znajdują się w tożsamych sytuacjach, albo równoprawne ich traktowanie, gdy znajdują się w sytuacjach różnych” (orzeczenie ETS C-147/79).

Prawo do uzyskania zamówienia

Udział w postępowaniu o udzielenie zamówienia ma na celu jego uzyskanie. Zwieńczeniem uprawnień wykonawcy do uczestnictwa w postępowaniu jest, w przypadku wyboru jego oferty, prawo do zawarcia umowy z zamawiającym. Podstawową gwarancją tego prawa jest zamknięty katalog przyczyn unieważnienia postępowania, uniemożliwiający zamawiającemu swobodne uchylenie się od zawarcia umowy.

Spojrzenie na Pzp jako na zbiór praw podmiotowych wykonawców pozwala rozstrzygnąć właściwie dylemat „prawo cywilne, czy administracyjne” oraz wyjaśnić dlaczego nie można interpretować ustawy Pzp na zasadzie „co nie zakazane, to dozwolone” – mimo, że należy ona do gałęzi prawa cywilnego.

Właściwa zasada interpretacji Pzp musi zawierać to ważne zastrzeżenie: co nie zakazane, to dozwolone – chyba, że miałoby to stanowić barierę w dostępie do zamówienia.

Stosowanie barier w dostępie do zamówień jest możliwe, a nawet konieczne, ale jedynie w zakresie przewidzianym ustawą. Jeśli zaś chodzi o dylematy, których rozwiązanie nie ma żadnego wpływu na sferę praw i obowiązków wykonawców, należy stosować zasadę swobody zamawiającego, którą to swobodę zamawiający winien wykorzystywać w celu doboru optymalnych metod dokonania zamówienia.

Z tego punktu widzenia należy skrytykować wszelkie przepisy ustawy Pzp sformułowane na zasadzie „zamawiający może ...”. Bo jakie jest znaczenie takich norm? Gdyby ustawa nie stwierdzała, że zamawiający coś może, to ... - oznaczałoby to, że zamawiający może (o ile nie wpływa to na sferę praw wykonawców).

Tymczasem w ustawie pojawia się coraz więcej tego typu przepisów. Zaczęło się chyba od „przyzwolenia” na żądanie zatrudnienia pracowników wykonawcy na podstawie umowy o dzieło, mimo, że trudno byłoby na zasadach ogólnych odmówić zamawiającemu prawa formułowania tego typu wymagań (w wielu przetargach od wielu lat takie wymagania formułowaliśmy). W czasie ostatniej nowelizacji takich norm przybyło znacznie więcej.

Tylko w jakim celu takie normy są formułowane? Czy z faktu, że dotychczas nie było w ustawie pozwolenia na powierzenie pomocniczych działań zakupowych osobie trzeciej wynika, że nie było to możliwe? Ależ było możliwe i było powszechnie stosowane. Czy wprowadzenie do ustawy pojęcia rachunku kosztów cyklu życia oznacza, że wcześniej nie można było brać pod uwagę całkowitych kosztów posiadania (TCO) obejmujących koszty związane z nabyciem, użytkowaniem i wycofaniem z eksploatacji? Było możliwe i było stosowane. To w jakim celu w ustawie pojawiają się takie przepisy? W celach edukacyjnych? Aby zachęcić do stosowania pewnych rozwiązań?

Nie taki jest cel przepisów. Jeśli ktoś chciałby zachęcić zamawiających do stosowania pewnych koncepcji – niech to robi przy pomocy podręczników, szkoleń, dobrych praktyk, szablonów postępowania itp.

Czynienie z ustawy podręcznika zamówień publicznych jest bez sensu. Jeśli zaczniemy pisać w ustawie co zamawiającemu wolno, to tysiąc artykułów będzie mało i zawsze będzie można wskazać i inne czynności, czy decyzje, które zamawiający również może podjąć. Jest to psucie prawa. Im więcej tego typu przepisów, tym bardziej można odnieść wrażenie, że „gdyby nie było w ustawie, że można, to chyba nie można” – a przecież nie jest to prawda.

Próbuję na szkoleniu wyjaśnić sens (a raczej bezsens) wprowadzania tego typu norm, aż nagle jeden z uczestników (zawsze podkreślam, że najwięcej nauczyłem się od uczestników szkoleń) podaje właściwe rozwiązanie: zamawiający mógł to robić zawsze, ale teraz może bardziej!

Powyższy tekst ukazał się w numerze 02/2017 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.
Czytaj dalej...

Podręcznik dla inwestorów przedsięwzięć infrastrukturalnych.

podrecznik dla inwestorow

Autorzy: Wojciech Adamczyk, Mariusz Bugalski, 
Janusz Dolecki, Joanna Gańko, Dariusz Koba, Bartosz Mąka, 
Janusz Niedziela, Zrinka Perčić, Marta Podedworna-Łuczak, 
Małgorzata Proksa-Binkowska, Rajmund Ryś, Tomasz 
Saganowski, Michał Skorupski, Halina Strzelczyk, 
Anna Strzelczyk-Urbańska, Artur Zaron

 Wyd. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego

 Pobierz tutaj

Czytaj dalej...
Subskrybuj to źródło RSS

LETNIA AKADEMIA ZAMÓWIEŃ PUBLICZNYCH 2025

PRZECIWDZIAŁANIE KORUPCJI oraz szacowanie, rnc i tajemnica

WARSZTATY DLA PRAKTYKÓW

27 - 29 sierpnia 2025 r., Płock

TRENERZY: DARIUSZ KOBA, i inni