O przymusie kryteriów pozacenowych

publikacje

publikacje (61)

Protest poproszę

Czy pamiętamy jeszcze, że nowelizacja Pzp z 2009 r wprowadzała „stan wyjątkowy” w zamówieniach publicznych „aby zdążyć na EURO2012”. Malkontenci od początku uważali, że raz zawieszone prawa nie zostaną przywrócone nawet po ustaniu nadzwyczajnych okoliczności. I tak się stało: zapomnieliśmy już dawno o mistrzostwach, podobnie jak o protestach. Jaka szkoda.

PRZYCZYNY LIKWIDACJI PROTESTU WEDŁUG UZP

Nowelizacja Pzp dokonana ustawą z dnia 2 grudnia 2009 r. wprowadziła zasadnicze zmiany w zakresie środków ochrony prawnej, wynikające przede wszystkim z konieczności implementacji dyrektywy odwoławczej 2007/66/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 11 grudnia 2007r. zmieniającej dyrektywy Rady 89/665/EWG i 92/13/EWG w zakresie poprawy skuteczności procedur odwoławczych w dziedzinie zamówień publicznych (jak czytamy w opinii „Środki ochrony prawnej” na stronie UZP).

Czyżby instytucja protestu była sprzeczna z prawem europejskim? Jasne, że nie. Nie da się uzasadnić likwidacji protestów dyrektywami odwoławczymi.

Sama opinia stwierdza, że „stosownie do przepisów ww. dyrektywy odwoławczej protest wnoszony do zamawiającego jest jedynie fakultatywnym, dodatkowym środkiem ochrony prawnej uczestników postępowania o udzielenie zamówienia publicznego”.

Uzasadnienie znajduje się w dalszej treści opinii: „pierwszą istotną zmianą w zakresie środków ochrony prawnej jest zniesienie instytucji protestu. Nowelizacja ustawy w tym zakresie jest uzasadniona z jednej strony małą efektywnością protestu jako środka ochrony prawnej niezapewniającego skutecznego eliminowania naruszeń przepisów ustawy Pzp jako rozpoznawanego przez zamawiającego, a zatem przez uczestnika sporu, a z drugiej strony ze względu na fakt, iż wniesienie i rozpoznanie protestu powoduje wydłużenie okresu, w którym zamawiający nie może podpisać umowy w sprawie zamówienia publicznego.”

Chodziło więc o dwie sprawy: nieefektywność protestów i przyspieszenie postępowań.

MIT PIERWSZY – NIEEFEKTYWNOŚĆ PROTESTÓW

Protesty nie zapewniały eliminacji naruszeń, gdyż były rozstrzygane przez zamawiającego jako „uczestnika sporu”. Wydaje się, że pogląd taki ujawnia sposób myślenia o zamówieniach publicznych, który upowszechnia się i który osobiście obwiniam za degrengoladę zamówień publicznych w Polsce: zamawiający jest „przekręciarzem” zajmującym się popełnianiem naruszeń i nieprawidłowości, a jedynie system odwoławczy i kontrolny powoduje, że nie wszystkim udaje się kraść.

Czyż przeświadczenie takie nie przyświeca wielu? Czyż nie działa wśród kontrolerów „mentalność policjanta”?

Rozumiemy z jednej strony, że gdy ktoś całe życie ściga przestępców, zaczyna widzieć ich na każdym kroku, jednak, z drugiej strony, oczywiste jest, że przeświadczenie to nie jest prawdziwe. Gorzej, gdy w taki sposób postrzega zamówienia publiczne Prezes UZP ze swoim aparatem.

Otóż: nie jest prawdą, jakoby zamawiający zajmowali się naruszeniami. W olbrzymiej większości starają się jak najlepiej wykonywać swoją pracę, a ewentualne nieprawidłowości nie są wynikiem dążenia do „popełnienia i ukrycia naruszenia”, lecz efektem pomyłki lub rozbieżnością stanowisk co do tego co jest właściwe, a co nie.

Ułomność natury ludzkiej

Większość naruszeń wynika z ułomności natury ludzkiej. Spora część wyników kontroli zamówień publicznych stwierdzających nieprawidłowości, w rzeczywistości wykrywa pomyłki i błędy popełniane przez zamawiających.

Wynikają one zapewne z braku należytej staranności, kopiowania rozwiązań, pośpiechu, czasem z lenistwa. Są to przywary, które w idealnym świecie nie powinny występować, jednak w realnym po prostu się zdarzają: ludzie są w stanie popełnić błąd w miejscu, które nie śniło się największym filozofom. Stąd popularność szkoleń „Jak unikać błędów…”, których główną treścią są dziesiątki przykładów niezgodności (lepiej uczyć się na błędach innych, niż własnych). Ponieważ błędy popełniają zarówno zamawiający, jak i wykonawcy, nie chodzi tu o szczególny przejaw złej woli czy ograniczonych zdolności umysłowych, lecz o cechę natury ludzkiej, która jest ułomna.

Jeśli tak, to gratuluję dobrego samopoczucia wszystkim kontrolującym, zwłaszcza tej części, która upaja się tropieniem tych ułomności i uznała to za posłannictwo swojego życia. Najlepsi są w stanie znaleźć każdy brak przecinka, każde przejęzyczenie, omyłkę pisarską, nie mówiąc już o tych, którzy jak nic nie znajdą w realu, to są w stanie wystrugać sobie (a raczej komuś) nieprawidłowość dosłownie z niczego.

Jaki to ma związek z protestami? Bardzo konkretny: do eliminacji wszystkich naruszeń wynikających z ułomności natury ludzkiej wystarczy protest rozstrzygany przez zamawiającego.

Zamawiający bez groźby skazania chętnie skoryguje każde takie naruszenie. Angażowanie do tego celu Krajowej Izby Odwoławczej jest bezsensowne. Nawet, jeśli zamawiający uwzględnia tego typu zarzuty, ktoś musi je sformułować w odpowiedni sposób (najczęściej zatrudniając doradcę), członkowie KIO muszą je przeanalizować. A chodzi jedynie o poprawienie omyłki…

Różnice zdań dotyczące treści normy

Większość sporów wynika z różnicy zdań co do treści normy. Chyba już dawno nie trafiają przed KIO spory oczywiste, a jeśli trafiają, tym bardziej zbędne jest uruchamianie machiny KIO do ich rozstrzygania i powinny być one rozstrzygnięte przez same strony w trybie protestu.

Ciekawe spory dotyczą sposobu rozumienia norm ogólnych, zasad udzielania zamówień. Wiele odwołań za jedyną podstawę ma de facto art. 7 ust. 1 Pzp. I słusznie: zakazy i nakazy jasno w ustawie wyrażone są z reguły przez zamawiających przestrzegane i nie powinny stanowić osnowy sporu. Wątpliwości budą zasady, które są normami tak ogólnymi, że z powodzeniem mogą być różnie interpretowane. Obie strony postępowania odwoławczego (celowo nie piszę „sporu”) prezentują bardzo dobre uzasadnienie swojego stanowiska, więc  rozstrzygnięcie jest wysoce nieoczywiste.

Na marginesie: ciekawe, że projekt nowej ustawy zaprezentowany przez UZP dwa lata temu wzbudził ogromny opór pod sztandarem: chcemy precyzyjnych i jednoznacznych przepisów, a tymczasem nie budzi oporu najbardziej enigmatyczna i niejednoznaczna norma, podniesiona na dodatek do rangi zasad, czyli uczciwa konkurencja. Przecież istnienie takiej normy powoduje całkowitą niepewność co do poprawności każdej czynności podejmowanej przez zamawiającego. Choćby zamawiający z najwyższą starannością dokonywał konkretnego rozstrzygnięcia, nie może być pewny, że ktoś (wykonawca lub kontrola) nie podważy tej czynności i nie wykaże, że mogłaby ona utrudnić uczciwą konkurencję.

A może rozwiązania polubowne?

W jaki sposób należałoby rozstrzygać spory o zasady? Nie przed sądem. A przynajmniej: nie od razu przed sądem. Czy nie należałoby najpierw poszukiwać rozwiązania polubownego?

Jeśli z normy nie wynika jednoznaczna dyrektywa postępowania, należy ją określić biorąc pod uwagę interesy zarówno wykonawców, jak i zamawiającego. Obie strony powinny sformułować swoje stanowiska, uzasadnić je i poszukiwać rozwiązania, które w największym stopniu uwzględnia słuszne interesy stron. Zapewne często może to wymagać pewnych ustępstw wszystkich stron, poszukiwania kompromisu, twórczego podejścia do problemu.

Sąd nie jest właściwym miejscem rozwiązywania takich problemów. Wszystkie czynności stron nie są obliczone na znalezienie rozwiązania, lecz na wygraną. Wszystkie chwyty zmierzające do tego celu są dozwolone. Cały proces jest grą o sumie zerowej: im bardziej wygram, tym więcej oni stracą. Strony wchodzą w buty „uczestnika sporu”: zbroją się, obmyślają strategię, zagrzewają do walki, podniecają, dopingują, zaciskają kciuki… To nie jest atmosfera właściwa do poszukiwania konstruktywnego rozwiązania.

W prawie cywilnym, gospodarczym i rodzinnym coraz większą popularnością cieszą się mediacje. Sąd proponuje stronom będącym w konflikcie, aby – zanim wejdą na ścieżkę wojenną, z której najczęściej nie ma odwrotu – spotkały się na neutralnym gruncie i w obecności mediatora spróbowały rozwiązać problem polubownie. FIDIC zakłada powołanie rozjemcy, który – po wszechstronnym rozważeniu stanowiska obu stron – zaproponuje rozwiązanie najlepiej uwzględniające ich interesy. Ciekawe, dlaczego zamawiający nie miałby się dogadać z wykonawcą inaczej, niż przed sądem.

Na marginesie: czy ktoś jeszcze pamięta, że pierwszy wyrok zespołu arbitrów w 1995 r był polubowny? Arbitrom udało się pogodzić strony, które zgodziły się na rozwiązanie polubowne. Brawo! Tylko dlaczego ktoś później stwierdził, że tak nie można… Z drugiej strony, kilka razy udało się uzyskać w KIO odroczenie rozprawy w celu umożliwienia stronom dogadania się (chwała członkom KIO, którzy wspierają takie rozwiązania). Więc jednak można.

Jaki to ma związek z protestami? Bardzo konkretny: protest nie był (nie musiał być) pismem procesowym, którego najważniejszą częścią są zarzuty i żądania.

Protest bywał propozycją zmian, często wielowariantową, bardziej prośbą niż żądaniem, prezentacją stanowiska wykonawcy. Nawet, jeśli wszczynał spór, nie był to spór sądowy. Nikt jeszcze nie przystawiał zamawiającemu pistoletu do głowy. Pozostawało dużo miejsca dla poszukiwania konstruktywnych rozwiązań. Olbrzymią większość sporów dawało się w ten sposób rozwiązywać. Nie prowadzono chyba statystyk co do liczby wnoszonych protestów, ale każdy przyzna, że kilka-kilkanaście procent z nich miało ciąg dalszy w postaci odwołania. Nikt nie uważał uwzględnienia odwołania za ujmę na honorze, podobnie rezygnacji z odwołania. Myślę, że większość uzasadnionych postulatów była uwzględniana, co w wystarczającym stopniu zadowalało wykonawców.

Czemu funkcji tej nie może spełniać informacja o nieprawidłowościach (art. 181 Pzp)? Z jednej strony, trochę spełnia. Zauważmy, że choć ustawa przewiduje wniesienie tego pisma wtedy, gdy nie przysługuje prawo do wniesienia odwołania, w praktyce są one składane również w sytuacjach, gdy odwołanie przysługuje.

Jest to dobry dowód, że likwidacja protestu była błędem i po części „nie przyjęła się”. Wykonawcy świadomie rezygnują z odwołania i wnoszą coś na kształt protestu. „Coś na kształt”, bo to jednak nie jest protest.

Protest był próbą polubownego rozstrzygnięcia sporu, która – w razie niepowodzenia – przeradzała się w spór sądowy. To kazało zamawiającym traktować protest z odpowiednią powagą (z jaką nie są i nie będą traktowane informacje o nieprawidłowościach).

MIT DRUGI  – NAJWAŻNIEJSZA JEST SZYBKOŚĆ

Procedury odwoławcze muszą zapewniać szybkie rozstrzyganie sporów. Oczywiście. Jednak przede wszystkim chodzi chyba o skuteczne ich rozstrzyganie. Czy nie jest ważniejsze, aby rozstrzygnięcia były merytorycznie właściwe, słuszne i sprawiedliwe?

Być może w 2009 roku istniała „wyższa konieczność” przeprowadzenia szeregu inwestycji przed Mistrzostwami Europy w Piłce Nożnej 2012 (choć malkontenci twierdzili, że w grudniu 2009 roku wszystkie umowy były już zawarte). Czy dziś, w normalnych warunkach, można twierdzić, że szybkość jest ważniejsza od jakości?

Ciągle słyszę, że czas postępowania jest najważniejszy, że wszystko jest kupowane „na wczoraj”. I widzę tego skutki. Jeśli chodzi nie o najlepsze zrealizowanie zamówienia, lecz o najszybsze zawarcie umowy, to wiadomo co należy czynić: przetarg nieograniczony (najszybszy tryb), bez warunków udziału (ktoś mógłby się odwołać), z kryteriami wymiernymi (żeby nie trzeba było się tłumaczyć czemu tylko cena, a z drugiej strony, aby ocena była automatyczna), z umową z wynagrodzeniem ryczałtowym (najprościej). Wiadomo również, że jest to najprostszy sposób na katastrofę na etapie realizacji.

Nikt mnie nie przekona, że szybkość jest ważniejsza. Nie prowadzimy postępowań o udzielenie zamówienia w celu zawarcia umowy. Postępowania odwoławcze nie służą najszybszemu wydaniu orzeczenia. Chodzi o skutki, rezultat, o coś znacznie ważniejszego, niż formalna zgodność z przepisem.

Nie warto dla szybkości antagonizować stron, ustawiać ich jako uczestników sporu, po przeciwnych stronach barykady. To nie musi być gra o sumie zerowej, wszyscy mogą wyjść zadowoleni (przynajmniej z niektórych rodzajów sporów, nie dotyczących wyboru oferty), ewentualnie wszyscy mogą wyjść w przeświadczeniu, że każdy dostał na co zasłużył.

O jaką szybkość chodzi?

O jaką szybkość chodzi? Czyż KIO nie jest najszybszym sądem na świecie? Czy ktoś widział gdziekolwiek coś podobnego?

 Np. przewodniczącą/ego, która/y w skupieniu prowadzi rozprawę, celnie podsumowuje wypowiedzi stron dyktując protokół, zadaje właściwe pytania… przez 12 godzin (z przerwą obiadową długości trzech kwadransów). Gdyby sędziowie wykazali choć w połowie taką pracowitość…

Chodzi o dwa tygodnie. Przywrócenie protestów spowodowałoby przedłużenie postępowania odwoławczego o dwa tygodnie (z 24 dni do 38 dni).

Często nie skutkowałoby to przedłużeniem postępowania o udzielenie zamówienia (np. spory dotyczące ogłoszenia lub SIWZ zakończone zwycięstwem zamawiającego). Czasami, zwłaszcza w przypadku protestów i odwołań na wynik postępowania, skutkiem byłoby przedłużenie postępowania o udzielenie zamówienia o dwa tygodnie.

Na marginesie: czy ktoś policzył, o ile przedłużyły się postępowania poprzez wprowadzenie postkwalifikacji? Niczego mądrego nie wnosi ona do rozstrzygnięcia (nie wygrywają lepsi wykonawcy). Została wprowadzona w imię uproszczenia i ułatwienia, a przyniosła chyba zbędne przedłużenie postępowania. O ile bardziej należałoby się pogodzić z przedłużeniem będącym skutkiem przywrócenia protestów.

Skoro już o procedurze odwoławczej: co sądzić należy o orzeczeniu TSUE C‑131/16 Archus (Archus sp. z o.o. i Gama Jacek Lipik przeciwko PGNiG S.A.)?

W orzeczeniu tym Trybunał stwierdził, że prawo europejskie „należy interpretować w ten sposób, że w sytuacji takiej jak ta rozpatrywana w postępowaniu głównym, w której w postępowaniu o udzielenie zamówienia publicznego złożono dwie oferty, a instytucja zamawiająca wydała jednocześnie dwie decyzje, odpowiednio, o odrzuceniu oferty jednego z oferentów i o udzieleniu zamówienia drugiemu, odrzucony oferent, który zaskarżył obie te decyzje, powinien mieć możliwość żądania wykluczenia oferty wygrywającego oferenta, w związku z czym pojęcie „danego zamówienia” w rozumieniu art. 1 ust. 3 dyrektywy 92/13, zmienionej dyrektywą 2007/66, może w danym razie dotyczyć ewentualnego wszczęcia nowego postępowania o udzielenie zamówienia publicznego.

Czyż nie jest to dokładnie sprzeczne z utrwaloną linią orzeczniczą KIO i polskich sądów?

Jak w przypadku kilku ostatnio wydanych orzeczeń TSUE w odpowiedzi na pytania KIO (chwała pytającym, gdyż zawsze lepiej późno, niż wcale).

No właśnie: lepiej powrócić do starej, dobrej, polskiej praktyki i przywrócić protesty (mimo ich braku przez kilka lat), niż trwać w niepełnym, gorszym, wprowadzonym z potrzeby chwili postępowaniu odwoławczym pozbawionym tego, kluczowego etapu.

Powyższy tekst ukazał się w numerze 10/2017 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

O umowach w sprawie zamówień publicznych - nieco inaczej

Umowy w sprawie zamówienia publicznego powinny zabezpieczać interesy zamawiającego, co oznacza, że wszystkie obowiązki i ryzyka należy przerzucić na wykonawcę, zamawiającemu nie przypisując nic. Skoro zamawiający tworzy tę umowę, zobowiązany jest tak właśnie ją ukształtować – w przeciwnym razie działa na szkodę interesu publicznego i powinien ponieść z tego tytułu odpowiedzialność w ramach dyscypliny finansów publicznych. Zgoda? A może brednia?

Umowy wydają się najsłabszym elementem wielu specyfikacji. Dlaczego? Nie wiadomo nawet, kto w instytucji zamawiającej powinien się zajmować konstruowaniem umów. 

Komórka merytoryczna? – inżynierowie twierdzą (słusznie zapewne), że znają się na przedmiocie zamówienia, ale o umowach mają prawo nie wiedzieć nic. Komórka zamówień publicznych? – twierdzi zwykle, że jej zadaniem jest przeprowadzenie postępowania, natomiast elementy specyfikacji, takie jak OPZ i umowa powinna otrzymać od komórki merytorycznej. Komórka prawna? – ze świecą szukać radców, którzy podejmują się pisania umów, zwykle ograniczając się do weryfikacji ich legalności.

Może trzeba stworzyć odrębne stanowisko ds. pisania umów? – może, choć znane mi przykłady nie napawają optymizmem. W rezultacie u każdego zamawiającego wygląda to inaczej, często na zasadzie „spychologii” zadanie to jest powierzane najsłabszemu, temu, kto nie potrafi się obronić. A szkoda, bo od dobrze sformułowanej umowy zależy w dużej mierze należyte wykonanie zamówienia.

Czym jest umowa? 

Umowa w sprawie zamówienia publicznego jest umową wzajemną. Określa prawa i obowiązki stron w zakresie niezbędnym do osiągnięcia konkretnego celu gospodarczego. 

Wielu zamawiających zdaje się wierzyć, że zobowiązanie wykonawcy obejmuje wszystko co niezbędne do wykonania zamówienia, natomiast zobowiązanie zamawiającego ogranicza się do zapłaty wynagrodzenia. Niekoniecznie.

Po pierwsze, różnie obowiązki stron umowy nazwanej określa sam kodeks cywilny. Dość przywołać kodeksową definicję umowy o roboty budowlane zawartą w art. 647 Kc, zgodnie z którym wykonawca zobowiązuje się do oddania przewidzianego w umowie obiektu, wykonanego zgodnie z projektem i zasadami wiedzy technicznej, a inwestor zobowiązuje się do dokonania wymaganych przez właściwe przepisy czynności związanych z przygotowaniem robót, w szczególności do przekazania terenu budowy i dostarczenia projektu, oraz do odebrania obiektu i zapłaty umówionego wynagrodzenia.

Licząc „na sztuki”: wykonawcy przypisano jeden obowiązek – oddanie obiektu, natomiast zamawiającemu aż cztery: (1) przekazanie terenu budowy, (2) dostarczenie projektu, (3) odebranie obiektu i (4) zapłata umówionego wynagrodzenia. Z samej definicji wynika m. in., że przeszkody terenowe, czy błędy projektowe obciążają zamawiającego.

Po drugie, zamawiający, nawet jeśli w jakimś zakresie nie ma przypisanych konkretnych obowiązków, zawsze, jako wierzyciel, zobowiązany jest do współdziałania z wykonawcą przy wykonaniu zobowiązania zgodnie z treścią umowy i w sposób odpowiadający jego celowi społeczno-gospodarczemu oraz zasadom współżycia społecznego, a jeżeli istnieją w tym zakresie ustalone zwyczaje - także w sposób odpowiadający tym zwyczajom (art. 354 Kc). Jakże często wykonawcy słusznie skarżą się na brak współdziałania zamawiającego, jak często zamawiający nie podejmują odpowiednich decyzji w odpowiednim czasie (”róbcie, róbcie, potem się to załatwi”), ilu problemów można byłoby uniknąć, gdyby rozwiązywać je na bieżąco.

Nie jest więc prawdą, że po zawarciu umowy zamawiający może pojechać na wakacje, bo jego aktywna rola jako prowadzącego postępowanie właśnie się skończyła, a następny ruch będzie polegał na odbiorze zamówienia i uregulowaniu płatności. 

Umowa powinna, stosownie do rodzaju zamówienia, określać również obowiązki zamawiającego mające służyć należytej realizacji zamówienia.

Jakie obowiązki powinien przyjąć na siebie zamawiający? Odpowiadające istocie stosunku i celowi umowy. Istotą umowy wzajemnej jest ekwiwalentność świadczeń. Zamawiający bronią się (również w KIO) przed zarzutem naruszania zasad równości stron i ekwiwalentności świadczeń argumentem, iż zasad tych zamawiający naruszyć nie może, gdyż narzucając wykonawcom wszystkie postanowienia przyszłej umowy, nie narzuca co najmniej jednego: ceny (wynagrodzenia). 

Wykonawca może bronić się przed ewentualnym wyzyskiem i przywrócić ekwiwalentność świadczeń oferując za wykonanie zamówienia odpowiednią cenę. Z formalnego punktu widzenia to prawda. Ta argumentacja potwierdza jednak rzeczywiste skutki przenoszenia na wykonawcę obowiązków zamawiającego, mianowicie wzrost cen. Każde zobowiązanie wykonawcy wynikające z umowy zostanie przez niego wycenione i ujęte w cenie oferty. Nic nie ma za darmo.

Przykład. Kto powinien ubezpieczyć realizację zamówienia? Powszechna odpowiedź brzmi: wykonawca. Ale dlaczego? 

Czy wykonawca zrobi to gratis? Nie, cenę polisy włączy (najczęściej wraz z marżą) do ceny oferty. Więc może lepiej, aby to zamawiający zawierał umowy ubezpieczenia: zakres ubezpieczenia będzie odpowiedni (bez kruczków stosowanych przez wykonawców), cena będzie konkurencyjna (uzyskana w przetargu) itd. Ale trzeba zrobić kolejny przetarg! No tak, pytanie brzmi: ile zamawiający jest gotów zapłacić więcej za uniknięcie konieczności przeprowadzenia przetargu. 

Ryzyko

Sztuka pisania umów w dużej mierze polega na zarządzaniu ryzykiem. Ryzyka to zdarzenia przyszłe niepewne, mogące wpływać na realizację umowy. 

Dopóki realizacja umowy przebiega zgodnie z oczekiwaniami stron, sama umowa spoczywa na dole stosu dokumentów. Strony sięgają do tekstu umowy przede wszystkim w sytuacji, gdy pojawiają się problemy. Dlatego ograniczenie umowy do stwierdzenia: „Zamawiający zleca, a Wykonawca zobowiązuje się do wykonania X w terminie Y za wynagrodzeniem Z” powoduje, że nie ma ona żadnej wartości. 

Wartością dodaną umowy są wszelkie postanowienia określające sposób postępowania w sytuacjach możliwych do wystąpienia, a niekoniecznych: „W przypadku X strony umowy postąpią w sposób Y”. Dlatego przewidywanie okoliczności, w których może dojść do zmiany umowy (a jeszcze lepiej: okoliczności, w których istotne elementy umowy, takie, jak przedmiot, cena, czy termin będą ulegać zmianie w trybie w tej umowie przewidzianym) stanowi podstawową umiejętność zamawiającego (niezależnie od pojawiających się nowych przesłanek aneksowania umów).

Identyfikacja ryzyka powinna być uzupełniona jego alokacją, czyli przypisaniem każdego ryzyka jednej ze stron umowy. Zamawiający mają tendencje do przerzucania całego ryzyka na wykonawców. Nie jest to jednak ani możliwe, ani pożądane. 

Nie jest możliwe przerzucenie na wykonawcę ryzyka stanowiącego istotę odpowiedzialności zamawiającego, np. ryzyka błędów projektowych lub ukrytych przeszkód terenowych w umowach o roboty budowlane. Tymczasem zamawiający ciągle starają się to czynić. 

Przykład. Ciągle spotyka się postanowienia SIWZ takie, jak to: „Wykonawcy powinni dokonać wizji lokalnej na terenie budowy oraz zapoznać się z dokumentacją projektową i zgłosić zamawiającemu wszelkie niezgodności w tej dokumentacji. W przypadku braku zgłoszenia błędów w dokumentacji konsekwencje tych błędów stwierdzonych w trakcie wykonywania zamówienia obciążać będą wyłącznie wykonawcę.”

Powyższe postanowienie było przedmiotem zarzutów w ramach kontroli, przy czym zarzut ograniczania konkurencji dotyczył pierwszego zdania (obowiązku wizji lokalnej), gdy tymczasem skandalem jest zdanie drugie! Mam nadzieję, że postanowienia tego typu każdy sąd uzna za nieskuteczne (sprzeciwiające się ustawie i zasadom współżycia społecznego).

Zwolennicy tej filozofii przedstawiają na poparcie legalności swojego działania art. 473 § 1 Kc, zgodnie z którym „Dłużnik może przez umowę przyjąć odpowiedzialność za niewykonanie lub za nienależyte wykonanie zobowiązania z powodu oznaczonych okoliczności, za które na mocy ustawy odpowiedzialności nie ponosi”. Przepis ten miałby usprawiedliwiać wszystkie szaleństwa zamawiających z czym nie sposób się zgodzić (co jednak wymaga odrębnej analizy).

Z drugiej strony, nowym argumentem, przemawiającym za tezą o nielegalności przerzucania obowiązków i ryzyka na wykonawcę, jest zasada proporcjonalności.

Niby obowiązywała ona zawsze (na gruncie prawa europejskiego), jednak rzadko była przytaczana w dysputach w Polsce, również przed KIO (poza warunkami udziału, gdzie jednak proporcjonalność była od dawna wskazana wprost). Przypomnijmy, że zasada proporcjonalności głosi, iż zakazane jest wszystko, co nie jest konieczne dla osiągnięcia zakładanego celu. Tymczasem bardzo dużo klauzul umownych dyktowanych przez zamawiających należy uznać nie tylko za zbędne, ale wręcz szkodliwe z punktu widzenia efektywnej realizacji zamówienia.

Przykład. Kary umowne za niedochowanie terminu realizacji należy zastrzegać w przypadku zwłoki czy opóźnienia? 

(1) A czy ktoś z zamawiających życzyłby sobie odpowiadać z tytułu okoliczności, na które nie ma wpływu? Nie? To zrozumiałe, jednak bardzo wielu z nich narzuca wykonawcom taki reżim odpowiedzialności. (2) Kary umowne powinny służyć bogaceniu się zamawiającego, czy dyscyplinowaniu wykonawcy? Dyscyplinowaniu wykonawcy. Jasne, a w którym przypadku wykonawca jest bardziej zdyscyplinowany do starannego działania w celu dochowania terminu? – gdy grozi mu kara za opóźnienie (niezależnie od okoliczności), czy za zwłokę (ewentualnie za opóźnienie z przyczyn leżących po stronie wykonawcy), od której może się uwolnić, jeśli działał z należytą starannością. 

Zostawmy na boku kwestię legalności. Ważniejsza dla mnie jest kwestia racjonalności. Nawet, jeśli przerzucanie odpowiedzialności na wykonawców nie jest nielegalne (choć ja wierzę, że jest nielegalne), rozważmy, czy jest racjonalne, czy rzeczywiście stanowi wyraz troski o interes publiczny i środki publiczne. 

Było już o tym, że przerzucenie na wykonawcę obowiązków zamawiającego pociąga za sobą wzrost ceny oferty co najmniej o koszty wykonania tych obowiązków. Przed podjęciem decyzji w tym zakresie byłoby celowe oszacowanie o jaką kwotę chodzi, porównanie jej z kosztami zamawiającego i stwierdzenie, czy „dzielenie się obowiązkami” z wykonawcą jest uzasadnione, czy może skutkuje np. wynajęciem najdroższej sekretarki świata (chyba wiele takich widziałem).

Ważniejsza, z powodu skali zjawiska oraz kosztów ponoszonych przez sektor publiczny, jest alokacja ryzyka. 

Skala zjawiska jest większa, gdyż mało kto ma odwagę przerzucać swoje obowiązki na wykonawcę, natomiast większość ma tendencję do przerzucania na niego zdarzeń przyszłych niepewnych. Jeśli chodzi o koszty – wykonawca równie skrupulatnie szacuje koszty ryzyk, gdyż w przypadku ich wystąpienia przyjmują one postać zobowiązań wykonawcy.

Kto powinien ponosić koszty ryzyk?

Określając szacunkową wartość zamówienia, zamawiający powinien koszty ryzyk (i szans) przemnożyć przez prawdopodobieństwo ich wystąpienia. Czy tak samo czyni wykonawca? 

Po części – tak, co powoduje, że nie cały koszt ryzyka wliczany jest w cenę oferty. Wykonawca jednak zachowuje w tym procesie dużą ostrożność, ma skłonność do wrzucania w cenę raczej więcej, niż mniej kosztów ryzyka. W razie wystąpienia niekorzystnych okoliczności wykonawca nie uzyska przecież rekompensaty nie będzie miał z czego pokryć strat (a jest to dla niego kwestia istnienia). 

Ponadto, większym jeszcze zagrożeniem są wykonawcy, którzy analizy ryzyka nie wykonują i nie uwzględniają w cenach ofert kosztów ryzyka w odpowiedniej wysokości. Kilka razy może „się udać” i wykonawca wykona zamówienie po zaoferowanej cenie, jednak prędzej czy później taki wykonawca „umoczy” i upadnie, pogrążając inwestycję (i zamawiającego). Dlatego zadaniem zamawiającego jest nie tylko nie przerzucanie zbędnego ryzyka na wykonawcę, ale również zapobieganie niewycenianiu ryzyka przez wykonawców. Ktoś zna przypadek żądania wyjaśnień co do sposobu kalkulacji ryzyka w ramach wyjaśniania rażąco niskiej ceny? I stanowisko KIO, że jest to uzasadnione?

Koszty ryzyka są więc, co najmniej w jakimś stopniu, uwzględniane przez wykonawców w cenie oferty (a jeśli nie są – tym gorzej, gdyż realnie zagraża to realizacji zamówienia). Pytanie, czy zamawiający powinien te koszty ponosić?

Przede wszystkim: zamawiający ponosi koszty ryzyka przypisanego wykonawcy niezależnie od tego, czy ryzyko to wystąpi. Oznacza to, że zamawiający płaci również wtedy, gdy niekorzystne okoliczności nie występują. Za co płaci zamawiający? Za jakąś dostawę, usługę, robotę? Nie, za spokój ducha / za łatwość planowania budżetu / za brak aneksów / za brak konieczności tłumaczenia się wobec kontroli (niepotrzebne skreślić). Pytanie: ile wart jest spokój ducha? i czy można za to płacić pieniędzmi podatników?

Przykład. Wynagrodzenie ryczałtowe czy kosztorysowe? Chodzi o ryzyko zakresu prac. 

Wg dokumentacji projektowej (np. przedmiarów) zakres wynosi 100. Najbardziej prawdopodobny zakres robót dodatkowych wynosi 20. Wykonawca, z ostrożności, oferuje cenę 130. Po realizacji okazuje się, że robót dodatkowych było tylko 10, a więc zamawiający przepłacił 20 lub aż 40, co zamawiającego nie obchodzi, więc wykonawca ponosi stratę w wysokości 10.

Czy to oznacza, że umowy ryczałtowe są nieefektywne? Są, co do zasady, gdyż powodują nieuzasadniony wzrost wydatków. Zamawiający zwykle przepłaca (wykonawca zwykle wypracowuje zysk, a jak nie wypracowuje – tym gorzej, zarówno dla wykonawcy, jaki dla zamawiającego). Dopuszczam umowy ryczałtowe jedynie w przypadku prostych i jednoznacznie opisanych robót (zasada powinna być prosta: im bardziej elastycznie zamawiający opisuje zakres prac wykonawcy, tym bardziej elastycznie powinno być określone wynagrodzenie wykonawcy) oraz w przypadku inwestycji polegających raczej na kompletacji dostaw i montażu linii technologicznej, niż wykonaniu robót sensu stricte (blok energetyczny, oczyszczalnia ścieków itp.).

Przykład. Buduj, czy zaprojektuj i zbuduj. Największe inwestycje w Polsce są ostatnimi laty prowadzone w trybie „zaprojektuj i zbuduj”. 

Gdy zamawiający zleca wykonanie obiektu zgodnie z projektem – ponosi ryzyko z tytułu błędów projektowych. To oczywiste. Jednak jakie rozwiązanie? Przyjąć to ryzyko i zapłacić wykonawcy za wszystkie roboty konieczne do oddania obiektu, również nie objęte dokumentacją, czy wycofać się z przekazywania dokumentacji projektowej i zażądać wyceny „obiektu o powierzchni X, kubaturze Y i standardzie wykończenia klasy A”.

Czy prowadzenie inwestycji w systemie zaprojektuj i zbuduj jest nieefektywne? Niekoniecznie. Może być uzasadnione, jeśli polega na umożliwieniu wykonawcom doboru rozwiązań projektowych i technologii wedle możliwości i preferencji wykonawcy, jeśli przyczynia się do innowacji itd. W polskich SIWZach chodzi jednak przede wszystkim o unikanie przez zamawiającego odpowiedzialności za błędy projektowe. To jakiś obłęd. To kupowanie kota w worku, na dodatek dachowca w cenie persa.

Przykład. Czy należy przewidzieć waloryzację ceny? 

Była kiedyś (przed kryzysem 2008 roku) duża inwestycja drogowa, przy której nie przewidziano waloryzacji ceny. Ponieważ ceny rosły w tamtych latach o 20% rocznie, a inwestycja miała trwać 3 lata, to wykonawcy doliczyli ok. 30% ceny tytułem inflacji. Pół roku po zawarciu umowy bańka spekulacyjna pękła i ceny w budownictwie zaczęły spadać o kilkanaście procent rocznie, co, załóżmy, dało średnio w czasie trwania umowy -20%. Zadanie: ile skarb państwa przepłacił na tej inwestycji z powodu braku waloryzacji? 100+30=130 (cena oferty), 100-20=80 (rzeczywiste koszty) daje łącznie 50 (zapłacono 130, a w przypadku waloryzacji zapłacono by 80). W przypadku, o którym piszę to było ponad pół miliarda złotych.

Czy brak klauzuli waloryzacyjnej jest nieracjonalny? Oczywiście. Tymczasem słyszę, że Prokuratoria Generalna raczyła postawić zarzuty naruszenia dyscypliny finansów publicznych zamawiającemu, który wprowadził rzeczywistą waloryzację ceny. Obłęd. Ja chętnie postawiłbym taki zarzut w przypadku braku waloryzacji. Sprawa jest poważna: to nie jest brak wiedzy wójta z końca świata, tylko stanowisko instytucji powołanej m. in. do reprezentowania Skarbu Państwa w sporach gospodarczych. Skąd ta zmiana, zła zmiana? Czy każde pokolenie musi samo się sparzyć? Czy każda ekipa musi wyważać otwarte drzwi? 

Konkluzje.

Nie uczymy się. Umowy w sprawie zamówienia publicznego są coraz gorsze. Zamawiający prześcigają się w przerzucaniu wszystkich możliwych i niemożliwych do określenia ryzyk na wykonawcę. Króluje „spokój i bezpieczeństwo”. 

Co gorsze: w tę grę grają również doradcy, w tym profesjonalne kancelarie. Pracując dla zamawiającego windują poprzeczkę do poziomu niemożliwego do przeskoczenia, a jako pełnomocnicy wykonawców zwalczają tę filozofię w KIO. 

Czy tak musi być? Kto rozpętał wojnę zamawiającego z wykonawcami? Kto podpisze pokój, skoro za pokój z wykonawcami płaci się wojną z Prokuratorią Generalną Rzeczypospolitej Polskiej?

Powyższy tekst ukazał się w numerze 09/2017 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Meandry równego traktowania wykonawców

Równe traktowanie jest, oczywiście, jedną z podstawowych zasad zamówień publicznych. Pytanie jednak: co to oznacza w praktyce? „Zamawiający naruszył zasadę równego traktowania, uniemożliwiając wykonawcy uzyskanie zamówienia” – czyż nie jest to powszechnie powtarzane? A ja chyba nigdy nie widziałem naruszenia tej zasady.

Równe traktowanie jest nie tylko jedną z zasad zamówień publicznych, ale i jedną z podstawowych zasad państwa prawa. Na niej opierają się, z niej są wywodzone prawa i obowiązki osób oraz podmiotów, przede wszystkim wobec państwa (szerzej: władzy publicznej), ale także wobec siebie nawzajem.

Zasada ta została wprost wyrażona w art. 32 Konstytucji RP:

  1. Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
  2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.

Co oznacza równość?

Na pytanie, co oznacza „równość” wypracowane zostały różne odpowiedzi:

Odpowiedź 1. Równo oznacza każdemu tyle samo – każdy wykonawca może uzyskać każde zamówienie, nikt nie może zostać pozbawiony prawa uzyskania zamówienia. Ustawa o finansach publicznych deklaruje, że prawo realizacji zadań finansowanych ze środków publicznych przysługuje ogółowi podmiotów, chyba że odrębne ustawy stanowią inaczej (art. 43).

Odpowiedź 2. Równo oznacza każdemu według potrzeb – więcej zamówień w ręce podmiotów małych / polskich / innowacyjnych / ekonomii społecznej / itd.

Odpowiedź 3. Równo oznacza każdemu wedle zasług – zasłużonych należy traktować dobrze, partaczy źle, czyli każdego tak, jak na to zasługuje.

Ciekawe jakie byłyby wyniki ankiety badającej przekonania środowiska zamówień publicznych w tej materii. Z doświadczeń szkoleniowych wyłania się ogromna przewaga zwolenników poglądu, że równo oznacza „każdemu tyle samo”. Tyle lat przemian, a socjalistyczna wizja równości ma się bardzo dobrze. Problem w tym, że jest to wizja z gruntu błędna.

Interpretując art. 32 Konstytucji, Trybunał Konstytucyjny w wyroku z dnia 24 lutego 1999 r.1 stwierdził, iż jeżeli pewien zbiór podmiotów cechuje określona, istotna cecha relewantna, to – istnieje konstytucyjny nakaz, aby takie podmioty należące do tej samej klasy, w ramach określonego stanu prawnego, czyli w podobnej sytuacji, traktowane były równo, zatem tak samo, bez zróżnicowania w postaci faworyzowania, ale i bez dyskryminacji.

Równe traktowanie odnosi się zatem nie do wszystkich podmiotów, lecz do podmiotów należących do tej samej klasy, czyli znajdujących się w podobnej sytuacji.

Również orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości UE wskazuje na konieczność przestrzegania tak rozumianej zasady równego traktowania (z zastrzeżeniem, że zajmuje się on wymiarem wspólnotowym tej zasady): niedopuszczalne jest czynienie różnic między podmiotami prawnymi państw członkowskich, które znajdują się w tożsamych sytuacjach, albo równoprawne ich traktowanie, gdy znajdują się w sytuacjach różnych, chyba, że znajduje to obiektywne uzasadnienie2 .

Równe traktowanie polega na tym, iż podmioty znajdujące się w takiej samej lub podobnej sytuacji należy traktować tak samo, natomiast podmioty znajdujące się w sytuacji odmiennej należy traktować odmiennie.

Nie ma problemu z akceptacją pierwszej dyrektywy – skoro ktoś uważa, że „wszystkim tyle samo”, to przy okazji, podobnych też traktuje tak samo. Gorzej z drugim, koniecznym wnioskiem wypływającym z zasady równości – jak można odmiennie traktować wykonawców? Ano można, a nawet trzeba.

Każdy warunek udziału w postępowaniu dzieli wykonawców na pożądanych, zaproszonych do udziału oraz niepożądanych, niewiarygodnych. Powinno być oczywiste, że obu grup nie traktujemy tak samo. Tymczasem wielu zamawiających w dążeniu do totalnej równości posuwa się do obniżania lub wręcz rezygnowania z warunków, nie stosowania podstaw wykluczenia odnoszących się do jakości zrealizowanych zamówień i traktowania wszystkich z atencją, która im się nie należy.

Wydaje mi się, że jednym z najpoważniejszych grzechów zamawiających jest nierozróżnianie:

  • wykonawców doświadczonych i „mających doświadczonych znajomych”,
  • wykonawców dużych i małych,
  • wykonawców z potencjałem technicznym i firm-teczek,
  • wykonawców zatrudniających pracowników i wykonawców „skrzykujących” ludzi do projektu,
  • wykonawców mających potencjał ekonomiczny i bankrutów,
  • wykonawców rzetelnych i partaczy.

Takie samo, niby „równoprawne”, traktowanie tych podmiotów nie stanowi wypełnienia zasady równego traktowania, lecz jest jej zaprzeczenie. Skutkiem takiego postępowania jest spora grupa wykonawców, których receptą na sukces w zamówieniach publicznych jest: zaoferować rażąco niską cenę aby wygrać, a następnie wykonać z rażąco niską jakością, aby na tym zarobić. Strategia ta okazuje się skuteczna ze szkodą dla zamawiającego, wiarygodnych wykonawców oraz państwa polskiego i nas wszystkich.

Zamawiający po części uważają, że jest dobrze, że na tym polegają zamówienia publiczne, po części - że nic nie można z tym zrobić. Rzetelni wykonawcy nie ubiegają się o zamówienia publiczne (o ile istnieją dla nich inne rynki zbytu), gdyż chcąc zachować swój poziom jakościowy nie są w stanie wygrać żadnego przetargu. Ustawodawca wymusza na zamawiających stosowanie pozacenowych kryteriów, aby ten stan zmienić, ale, jak widać, to nie działa.

Uważam, że u podłoża degrengolady polskich zamówień publicznych leży właśnie błędne rozumienie zasady równego traktowania. Równe traktowanie nie polega na takim samym traktowaniu wszystkich wykonawców, lecz na traktowaniu każdego z nich tak, jak na to zasługuje.

Wykonawców wiarygodnych należy wspierać: określać warunki udziału, które oni spełniają, zawiadamiać ich o wszczętych postępowaniach, przychylać się do ich postulatów modyfikacji SIWZa itd., natomiast wykonawców niewiarygodnych należy unikać wszystkimi legalnymi środkami: stosować podstawy wykluczenia obejmujące „złe doświadczenie”, stawiać warunki, których nie spełniają, starać się „przyłapać na mowie, piśmie lub czynie” itp.

Widzę w tym momencie oburzenie na wielu twarzach. Ciekawe czemu. Kto wpoił sporej części z nas, że partaczy mamy traktować tak samo, jak rzetelnych wykonawców? Że najważniejsze jest zagwarantowanie jak najszerszego, nieograniczonego wręcz dostępu do zamówień publicznych? Że swoboda dostępu do zamówień ważniejsza jest od jakości osiąganych rezultatów, od efektywności czynionych wydatków?

Tylko w zamówieniach publicznych możliwe są takie rzeczy. Żaden przedsiębiorca nie robi zakupów w podejrzanych firmach, żaden nie kontynuuje współpracy z kontrahentem, który zawiódł, nie wywiązał się z zaciągniętego zobowiązania.

Większość również nie kupuje „gdzie popadnie” lub „u krewnych i znajomych”. Większość rozumie, że zakupy powinny następować w wyniku konkurencyjnych procedur, jednak konkurencyjność jest narzędziem uzyskiwania „best value for money” (co w języku ustawy o finansach publicznych tłumaczy się jako „uzyskiwanie najlepszych efektów z danych nakładów - art. 44 ust. 3 ufp), nie jest bożkiem i celem samym w sobie. Czyż nie tak samo powinno być na rynku zamówień publicznych?

„Zasady stosowane w biznesie (wśród profesjonalistów, nie konsumentów) powinny mieć zastosowanie do zamówień publicznych. Na te zasady należy, oczywiście, nałożyć przepisy prawa zamówień publicznych, ale należy je traktować jedynie jako ograniczenia, modyfikacje zasad biznesowych – nie jako ich zniesienie. Logika zakupów jest jedna i powinna być stosowana zarówno do podejmowania decyzji nie regulowanych przepisami Pzp, jak i do interpretacji samych przepisów ustawy.”3

Istota równego traktowania wykonawców.

Na czym więc polega równe traktowanie wykonawców? Równe traktowanie nie polega na równej ocenie, równym „cenieniu sobie” różnych wykonawców, lecz na równym ich statusie i stosowaniu do nich równej miary. To nie wynik mierzenia, a miara, sposób mierzenia ma być równy. Wynik mierzenia zależy od wykonawcy i dla każdego może być inny, co jednak nie stanowi naruszenia zasady równego traktowania, lecz odzwierciedla różnorodność świata potencjalnych wykonawców zamówień publicznych.

Przestrzeganie zasady równego traktowania polega przede wszystkim na stosowaniu wobec wszystkich wykonawców jednej miary, czyli stawianiu takich samych wymagań, takiej samej weryfikacji ich spełniania oraz konsekwencji w ich egzekwowaniu.

Przygotowując postępowanie zamawiający określa w warunkach zamówienia swoje wymagania odnoszące się do przedmiotu zamówienia (przedmiotowe), sposobu realizacji zamówienia (kontraktowe) oraz osoby wykonawcy (podmiotowe). Powinien również określić, w jaki sposób wykonawcy powinni potwierdzić spełnianie wymagań. Następnie, zgodnie z ustalonymi przez siebie zasadami zamawiający weryfikuje spełnianie wymagań przez wykonawców i – stosownie do wyników tej oceny – podejmuje decyzje co do udzielenia zamówienia.

Z zasady równego traktowania wynikają dla zamawiającego następujące nakazy i zakazy:

1) w zakresie opisu wymagań stawianych wykonawcom:

należy określić wymagania w sposób jednakowy dla wszystkich wykonawców, którzy byliby zainteresowani uzyskaniem zamówienia,

nie wolno różnicować przedsiębiorców z uwagi na:

  • formę prawną prowadzonej działalności (np. nie wolno preferować spółek kapitałowych nad osobowe, nie wolno ograniczać możliwości wspólnego ubiegania się o zamówienie kilku wykonawców),
  • miejsce prowadzenia działalności (np. nie wolno stawiać innych wymagań w zależności od siedziby wykonawcy, szczególnie, jeśli ma on siedzibę w jednym z krajów UE lub państw sygnatariuszy GPA, preferować lokalnych wykonawców),
  • stawiać wymagań preferujących określonych wykonawców (np. żądając doświadczenia w realizacji zamówień na rzecz konkretnego zamawiającego lub określonego rodzaju zamawiających, np. służby zdrowia, szkolnictwa, wojska).

2) w zakresie sposobu potwierdzania spełniania wymagań:

należy określić dla wszystkich taki sam sposób potwierdzenia spełniania wymagań, w szczególności:

  • żądać od wykonawców takich samych oświadczeń i dokumentów (wyjątkiem są dokumenty będące w posiadaniu zamawiającego lub takie, które może pozyskać z bezpłatnych baz danych),
  • uwzględnić różnice w systemach prawnych poszczególnych krajów poprzez akceptację innych dokumentów, stanowiących lokalne odpowiedniki żądanych (dotyczy to również dyplomów, świadectw i innych dokumentów potwierdzających posiadanie kwalifikacji przez osoby lub firmy),

nie wolno różnicować sposobu potwierdzenia wymagań (poza koniecznym uwzględnieniem różnic występujących między państwami).

3) w zakresie weryfikacji spełniania wymagań:

należy poprzez porównanie złożonych przez wykonawcę informacji i dokumentów z wymaganiami rozstrzygnąć, czy (w przypadku kryteriów również: na ile) wykonawcy spełniają wymagania i – stosownie do wyników tej oceny – podjąć decyzje określone w warunkach zamówienia:

  • wykluczyć wszystkich i tylko takich wykonawców, którzy nie potwierdzili spełniania warunków podmiotowych,
  • odrzucić wszystkie i tylko takie oferty, które nie spełniają istotnych warunków przedmiotowych i kontraktowych,
  • wybrać ofertę najkorzystniejszą z punktu widzenia opisanych w warunkach zamówienia kryteriów,

nie wolno

  • wykluczyć z postępowania wykonawcy, który potwierdził, że spełnia warunki podmiotowe określone przez zamawiającego,
  • zaniechać wykluczenia, a zwłaszcza dokonać wyboru oferty złożonej przez wykonawcę, który nie potwierdził spełniania warunków podmiotowych,
  • odrzucić oferty, która jest zasadniczo zgodna z wymaganiami zamawiającego,
  • zaniechać odrzucenia, a zwłaszcza dokonać wyboru oferty, której treść w sposób istotny odbiega od warunków zamówienia,
  • dokonywać wyboru w oparciu o inne kryteria od określonych w warunkach zamówienia, nawet w sytuacji, gdy zastosowanie tych kryteriów prowadziłoby do wyboru oferty oczywiście nie najkorzystniejszej.

Konkluzje

Jak widać, postawienie wykonawcom wysokich wymagań nie stanowi naruszenia zasady równego traktowania (postawienie zbyt wysokich wymagań może naruszać zasadę proporcjonalności, ale to temat na inny artykuł). Naruszeniem zasady równego traktowania jest natomiast różnicowanie wymagań, sposobu ich potwierdzania, sposobu weryfikacji. Niezależnie od tego, czy takie różnicowanie przybiera formę uprzywilejowania, czy dyskryminacji – jest zakazane.

A czy ktoś widział tego typu praktyki:

  • wykonawca mający siedzibę w mieście x musi wykazać przychód w wysokości 100, w województwie y – w wysokości 200, w Polsce – w wysokości 30, w UE – w wysokości … albo
  • wykonawca będący spółką akcyjną musi wykazać średnioroczne zatrudnienie w wysokości x, będący spółką z o.o. – w wysokości y, będący spółką osobową – w wysokości z, a będący przedsiębiorcą – w wysokości…

Nikomu w Polsce nie przyszłoby do głowy stawianie tego typu wymagań. To znaczy, że naruszenia zasady równego traktowania w praktyce nie występują, a zarzuty naruszenia tej zasady stawiane przez kontrole i niektórych wykonawców są z gruntu fałszywe.


[1] Zob. SK 4/98 OTK 1999, nr 2 poz. 24.
[2] R. Hochstrass v. Trybunał Sprawiedliwości Wspólnot Europejskich, C-147/79.
[3] Fragment credo Koba Consulting Group.

 

Powyższy tekst ukazał się w numerze 08/2017 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

O wyższości ceny

Skoro wszyscy obecnie zalecają, zachęcają, a czasami także zmuszają do stosowania pozacenowych kryteriów oceny ofert, z przyjemnością podejmę się obrony kryterium ceny jako jedynego słusznego. Zwłaszcza, że od dwudziestu lat propaguję stosowanie kryteriów pozacenowych i nie obawiam się zarzutu, iż krytykuję słuszną zmianę podejścia.

Sprawa nie jest wcale taka prosta. I nie polega na tym, aby ustawowo zmuszać zamawiających do stosowania pozacenowych kryteriów w ogóle (jak w latach 2013 - 16), czy też o określonej wadze (jak obecnie). 

Uwagi wstępne.

Zacznijmy od stwierdzenia, że, co do zasady, ustawodawca powinien pozostawić zamawiającym swobodę określania kryteriów oceny ofert. Jeżeli kryteria oceny ofert stanowią wyraz potrzeb i preferencji zamawiającego jakże można oczekiwać, że wszyscy mają te same preferencje i na dodatek, że preferencje te najlepiej zna ustawodawca.

Potrzeby i preferencje dwóch zamawiających kupujących dokładnie to samo mogą się różnić i są to różnice naturalne: jednemu się spieszy, drugiemu nie, jednego stać na wyższą jakość, innego nie itd. Więcej nawet, preferencje tego samego zamawiającego mogą się różnić na przestrzeni czasu powodując, że kryteria stosowane w zeszłym roku nie będą odpowiednie do sytuacji, w której to samo zamówienie jest udzielane rok później. 

Można, być może, opracować przykładowe kryteria, przykłady dobrych praktyk, ale nie powinny one mieć charakteru obowiązujących przepisów, a co najwyżej klocków, z których każdy zamawiający będzie komponował zestaw kryteriów właściwy dla konkretnego postępowania.

A bardzo często właściwym zestawem kryteriów będzie: cena – 100%. Dotyczy to w większej mierze robót budowlanych i standardowych dostaw, niż usług, zwłaszcza usług intelektualnych, których przedmiot nie jest możliwy do dokładnego określenia. Stosowny przepis funkcjonuje w ustawie „od zawsze”. Chodzi mianowicie o definicję oferty najkorzystniejszej (art. 2 pkt 5), w której znajduje się zastrzeżenie, że nie można wybierać wg najniższej ceny „w przypadku zamówień w zakresie działalności twórczej lub naukowej, których przedmiotu nie można z góry opisać w sposób jednoznaczny i wyczerpujący”.

Na marginesie należy wyrazić zdumienie, że UZP potrafi ścigać i skarżyć przed sądami zamawiających, którzy zastosowali zapytanie o cenę do zakupu usług projektowych, natomiast nie interweniował w przypadku powszechnych przez lata przetargów na wybór projektanta po najniższej cenie. Przecież jedno i drugie postępowanie było i jest równie nielegalne.

Legalność i celowość stosowaniawyłącznie kryterium ceny.

Rozważmy jednak, kiedy stosowanie wyłącznie kryterium ceny jest legalne oraz celowe. Zgodnie z art. 91 ust. 2a: zamawiający (niektórzy) kryterium ceny mogą zastosować jako jedyne kryterium oceny ofert lub kryterium o wadze przekraczającej 60%, jeżeli określą w opisie przedmiotu zamówienia standardy jakościowe odnoszące się do wszystkich istotnych cech przedmiotu zamówienia oraz wykażą w załączniku do protokołu w jaki sposób zostały uwzględnione w opisie przedmiotu zamówienia koszty cyklu życia (z wyjątkami). 

Zgodnie z tym przepisem zastosowanie ceny jako jedynego kryterium wymaga spełnienia równocześnie dwóch warunków:

  1. określenia w opisie przedmiotu zamówienia standardów jakościowych odnoszących się do wszystkich istotnych cech przedmiotu zamówienia oraz 
  2. wykazania w jaki sposób zostały uwzględnione w opisie przedmiotu zamówienia koszty cyklu życia.

O pierwszym z nich pisałem nie tak dawno w Doradcy. Przypomnieć wypada jedynie podsumowanie: zważywszy, że zamawiający może stawiać swoje wymagania na dwa sposoby: jako warunki oceniane zero-jedynkowo lub jako kryteria oceniane na skali – jasnym jest, że im lepiej określi swoje wymagania jakościowe w postaci warunków, tym mniejsza potrzeba stosowania kryteriów jakościowych. Z tak brzmiącym przepisem trudno się nie zgodzić (w przeciwieństwie do poprzedniego jego brzmienia posługującego się pojęciami zaczerpniętymi z przesłanki zapytania o cenę).

Obecnie chciałbym skupić się na drugim z warunków, czyli konieczności wykazania w jaki sposób zostały uwzględnione w opisie przedmiotu zamówienia koszty cyklu życia. Przepis ten, wprowadzony nowelizacją sprzed czterech lat (pierwotnie w brzmieniu „koszty ponoszone w całym okresie korzystania z przedmiotu zamówienia”) był owocem dyskusji, jaka toczyła się w podkomisji na temat tego, jak nieracjonalne jest kupowanie drukarek czy kopiarek bez uwzględnienia cen tuszy lub tonerów do nich. To rzeczywiście jest ciężką głupotą. Jednak…

Po pierwsze – zasadność uwzględniania kosztów cyklu życia nie zależy w żaden sposób od wagi kryterium cenowego.

Podejście oparte na rachunku kosztów cyklu życia, a zwłaszcza całkowitych kosztów posiadania jest właściwe zawsze i wszędzie (chyba, że ktoś zamierza opuścić pracodawcę niedługo po przetargu i ma „w głębokim poważaniu” to, co będzie się działo za kilka miesięcy i lat). Jest to tak samo ważne w postępowaniu, w którym waga ceny wynosi 30%, jak i 60% lub 100%. Tymczasem ustawodawca wymuszając niejako stosowanie tego podejścia w przypadku, gdy waga ceny przekracza 60%, sugeruje jednocześnie, że stosowanie tego podejścia nie jest właściwe przy cenie ważącej 60% i mniej. Jest to bardzo szkodliwe przesłanie, gdyż powoduje, że zamawiający stosując wagę ceny 60% czują się zwolnieni z obowiązku rozważenia i uwzględnienia kosztów cyklu życia.

Po drugie – pojawił się w ustawie odrębny przepis, zalecający stosowanie podejścia opartego na rachunku kosztów cyklu życia. 

Jest to kompleksowa regulacja, mająca zastosowanie do wszystkich zamówień. Z jednej strony, jest to przepis zbędny, gdyż zamawiający nie potrzebuje w ustawie pozwolenia na stosowanie tego podejścia, stosowaliśmy je w wielu przetargach „od zawsze” i każdy racjonalnie (i długofalowo) myślący zamawiający wiedział, że tak należy. Z drugiej strony, wprowadzenie takiej normy rzeczywiście może przyczynić się do szerszego stosowania tej praktyki i może przynieść dobre rezultaty. 

Niezmiennie jednak będę twierdził, że ustawa nie jest podręcznikiem i zamieszczanie w niej przepisów „w celach dydaktycznych” jest bezcelowe, a nawet szkodliwe, gdyż ustawodawca nie ma kompetencji, aby zidentyfikować wszystkie „dobre rady” i nie ma możliwości ich pomieszczenia w ustawie. 

Ustawa pisana według maniery „zamawiający może…” powinna mieć co najmniej tysiąc artykułów. A ponadto, im więcej w ustawie przepisów sformułowanych według maniery „zamawiający może …”, tym większe wrażenie, że gdyby nie przewidziano w ustawie takiej możliwości, to zamawiający nie mógłby jej zastosować – co przecież nie jest prawdą. 

Z trzeciej strony – zestawienie ogólnej, słusznej zachęty do stosowania kosztów cyklu życia z obowiązkiem stosowania tego podejścia przy wadze ceny powyżej 60% drastycznie osłabia oddziaływanie tego przepisu: zamiast myśleć o kosztach cyklu życia zdecydowana większość woli obniżyć wagę ceny do 60% i uciec od problemu.

Po trzecie – wprowadzenie obowiązku uwzględnienia kosztów cyklu życia przy zamówieniach z wagą ceny powyżej 60% sugeruje, że drugim, obok ceny, kryterium o wadze co najmniej 40% powinny być właśnie koszty cyklu życia.

Zgodnie z zasadą: jeśli czegoś nie opisałeś w postaci warunków, czyli wymagań bezwzględnych, to powinieneś to opisać w postaci kryteriów, czyli wymagań miękkich. Jeśli tak, to przede wszystkim należy stwierdzić, że to nie działa. Nie widziałem postępowań (z wyjątkiem wspomnianych w dalszej części, ale to niewzorcowa historia wynikająca z innych przesłanek), w których zamawiający stosowałby kryterium kosztów cyklu życia obok kryterium ceny. I dobrze, bo podejście oparte na rachunku kosztów cyklu życia nie polega na tym, aby stosować koszty cyklu  życia jako odrębne kryterium, obok ceny.

Podsumowując ten wątek należy stwierdzić, że zalecenie dotyczące rachunku kosztów cyklu życia zamieszczone w art. 91 ust. 2a czytane w oderwaniu od całości przepisu jest słuszne, natomiast powiązanie obowiązku stosowania rachunku kosztów cyklu życia z wagą ceny jest bezsensowne. Stąd wniosek de lege ferenda o skreślenie tego warunku.

Waga ceny a rachunekkosztów cyklu życia.

Póki co jednak, wykorzystajmy istniejącą normę nie do tego, aby uciekać od problemu obniżając niepotrzebnie wagę ceny, lecz do tego, aby zastosować, o ile to możliwe, podejście oparte na rachunku kosztów cyklu życia.

Przywołajmy art. 91 ust. 3c: Rachunek kosztów cyklu życia może obejmować w szczególności koszty:

1) poniesione przez zamawiającego lub innych użytkowników związane z:

a) nabyciem,
b) użytkowaniem, w szczególności zużycie energii i innych zasobów,
c) utrzymaniem,
d) wycofaniem z eksploatacji, w szczególności koszty zbierania i recyklingu;

2) przypisywane ekologicznym efektom zewnętrznym związane z cyklem życia produktu, usługi lub robót budowlanych dotyczące emisji gazów cieplarnianych i innych zanieczyszczeń oraz inne związane z łagodzeniem zmian klimatu, o ile ich wartość pieniężną można określić i zweryfikować.

Zgodnie z tą normą w ramach kosztów cyklu życia można uwzględniać całkowite koszty posiadania (total cost of ownership – TCO) oraz koszty środowiskowe. Te drugie należy, przynajmniej na razie, odrzucić, i to co najmniej z dwóch powodów (dla tych, co nie wierzą w ocieplenie klimatu wystarczy powód absurdalności zajmowania się takimi sprawami). 

Po pierwsze, nie mamy narzędzi do obiektywnego określania wartości pieniężnej tych kosztów, po drugie, uwzględnianie tych kosztów może spowodować drastyczne pogorszenie sytuacji konkurencyjnej polskich producentów bazujących na „brudnej energii” – do cen ich produktów trzeba będzie doliczać koszty ekologiczne i tak, sztucznie podwyższoną cenę, trzeba będzie brać pod uwagę przy punktowaniu ofert. 

Stosowanie tego podejścia zostanie nam zapewne wkrótce narzucone rozporządzeniem Komisji Europejskiej i – jak mówią malkontenci – „wtedy się nie pozbieramy”, co powinno oznaczać, że należy się do tego momentu przygotować (niby co mają zrobić producenci czerpiący z sieci energetycznej prąd? Postawić sobie wiatrak? A może panele fotowoltaiczne?).

Całkowite koszty posiadania.

Zajmiemy się teraz tym, co na dziś jest możliwe i sensowne, czyli całkowitymi kosztami posiadania (TCO). 

Zacznijmy od tego, że w całej masie zamówień podejście oparte na rachunku kosztów cyklu życia nie jest możliwe, gdyż nie występują żadne takie koszty, np. doradztwo, szkolenia, ochrona, energia itd., itp. Często zamawiający nie ponosi żadnych dodatkowych kosztów zakupu, użytkowania, utrzymania i utylizacji. W takim przypadku należy w protokole wpisać „Podejście oparte na rachunku kosztów cyklu życia nie ma zastosowania do przedmiotowego zamówienia” lub podobne.

Najlepiej widać naturę i potrzebę uwzględnienia TCO w przypadku dostaw. Klasycznym przykładem są drukarki i kopiarki, które są oferowane zwykle po rażąco niskich cenach, a cały zarobek producenta ukryty jest w cenie materiałów eksploatacyjnych. 

Starsi powinni pamiętać, że kilkanaście lat temu jeden z producentów sprzętu medycznego doprowadził to rozumowanie do końca i oferował szpitalom dostawę sprzętu laboratoryjnego za darmo – afera wybuchła, gdy NIK wykrył, że odczynniki do tego urządzenia kosztowały 800% ceny analogicznych odczynników do innych podobnych urządzeń. „Nie ma darmowych obiadów” - mówią w korporacjach.

O kosztach zakupu produktów zamawiający zwykle pamiętają i opisują (w OPZ lub IPU), że wykonawca kupowany sprzęt musi: dostarczyć, wnieść, ustawić, rozpakować, przyłączyć, przetestować… oraz przeszkolić personel. O kosztach użytkowania i utrzymania często się zapomina, a przecież mogą one obejmować: przeglądy, konserwacje, materiały eksploatacyjne, części szybkozużywające, pobór mediów, spalanie, ubezpieczenie itd., itp. O utylizacji to już prawie nikt nie pamięta, a przecież koszty wycofania z eksploatacji zaczynają ważyć (na marginesie: ciekawe jak wyszedłby TCO dla energooszczędnej żarówki wypełnionej rtęcią w stosunku do starej, żarowej…). 

Wyliczenie TCO wymaga zwykle przeprowadzenia analizy rodzajów i wielkości kosztów, przy czym należy skupić się przede wszystkim na najważniejszych składnikach. 

Przy zakupie drukarki trzeba uwzględnić tusze lub tonery, natomiast zużycie energii elektrycznej nie wydaje się konieczne (urządzenia te i tak spełniają wyśrubowane normy w tym zakresie). Przy zakupie samochodu uwzględniamy poza spalaniem koszty (i ich częstotliwość) przeglądów oraz kluczowe materiały eksploatacyjne (i częstotliwość ich wymiany): olej, klocki, tarcze… 

Mój ulubiony przykład prostego a skutecznego uwzględnienia TCO przy dostawie sprzętu pochodzi sprzed kilkunastu lat. Warszawskie MZA ogłosiło przetarg na dostawę autobusów (można zamienić na samochody, drukarki, kopiarki, komputery, projektowy itd., itp.), w którym jedynym kryterium była cena, natomiast najkorzystniejszą ofertę złożył Mercedes. 

Jak to możliwe? OPZ składał się z trzech części. Zamawiający wymagał: (1) dostarczenia produktu, (2) utrzymania w sprawności na określonym poziomie przez określony czas oraz (3) zobowiązania wykonawcy do odkupu sprzętu po okresie używania. Stosownie do opisu zamawiający wymagał przedstawienia cen: (C1) sprzedaży, (C2) utrzymania oraz (C3) odkupu. Do porównania ofert zastosowano wzór: C = C1 + C2 - C3. Czyż to nie genialne?! A potem UZP postawił zamawiającemu zarzuty (sic!). Nie poddajemy się jednak i po drobnych korektach nadal stosujemy tę zasadę.

Koszty zakupu mogą obejmować szereg wydatków daleko wykraczających poza wymienione powyżej, czego przykładem może być zakup oprogramowania, od prostego Lexa/Legalisa/LexPolonica przez systemy operacyjne i bazy danych, aż do wielkich, dedykowanych systemów informatycznych. 

Zamawiający posiada i użytkuje program „A” i najchętniej nadal chciałby z niego korzystać. Czy jednak wolno wskazać ten program w OPZ? Ważniejsze: czy warto? Czy rzeczywiście jestem gotowy zapłacić każdą cenę za przedłużenie licencji, utrzymanie, rozwój programu, który posiadam? Przecież nie! 

Tymczasem wielu zamawiających stara się ze wszystkich sił kupić „A”. To jakieś nieporozumienie, to nie ma nic wspólnego z celowym i oszczędnym gospodarowaniem środkami publicznymi, nie mówiąc o tym, że narusza zasady zamówień publicznych. Ale przecież zakup programu innego, niż „A” spowoduje duże utrudnienia w instytucji i będzie wymagał poniesienia wielu dodatkowych kosztów: przeniesienie danych, szkolenia użytkowników, certyfikaty administratorów itd., itp. 

To prawda, dlatego należy zastosować TCO i wymagać uwzględnienia w ofercie przez każdego wykonawcę, który oferuje coś innego, niż „A” wszystkich kosztów zakupu. Z jednej strony, postępowanie dopuszcza zaoferowanie „nie A”, z drugiej strony, wymaga pokrycia przez wykonawcę wszystkich (niewystępujących w przypadku oferowania „A”) kosztów zakupu.

Nie należy też zapominać, że TCO dla systemów informatycznych powinien obejmować koszty utrzymania i używania przez cały czas życia systemu, a więc raczej nie trzy-pięć, tylko kilkanaście lat.

TCO przy robotach budowlanych.

W przypadku robót budowlanych TCO powinno być rozważane na etapie projektowania. Zamawiający powinien wymagać od projektanta optymalizacji rozwiązań projektowych pod kątem zarówno kosztów budowy, jak i kosztów utrzymania obiektu. 

Kto to robi? Niewielu. No to nie ma się co dziwić, że w projekcie wszystko jest przewymiarowane, ewentualnie „piękne, ale niemożliwe”, niemożliwe do ogrzania, ochłodzenia, posprzątania, utrzymania, serwisowania. Jeśli optymalizacja kosztów utrzymania została dokonana (jak należy), zamawiający może skwitować spełnienie tego warunku adnotacją w protokole w stylu: „Analiza kosztów cyklu życia obiektu została dokonana na etapie projektowania, a dokumentacja projektowa jest wynikiem optymalizacji kosztów budowy, utrzymania i używania obiektu”.

Jak policzyć te koszty? Obawiam się, że jedyne profesjonalne podejście opiera się na modelowaniu budynku (Building Information Modelling – BIM), co wymaga zastosowania specjalnego oprogramowania, jednak umożliwia osiągnięcie rezultatów m. in. w postaci spójności dokumentacji projektowej oraz możliwości wyliczenia potrzeb energetycznych budynku. 

Chyba pierwszym w Polsce przetargiem, w którym wymagaliśmy wyliczenia w ten sposób wskaźników energetycznych, które były przedmiotem oceny w przetargu była budowa Muzeum Piłsudskiego w Sulejówku. Zdobyte tam doświadczenia chętnie wykorzystamy przy kolejnej inwestycji, tylko jakoś nie widać inwestorów chcących zastosować to podejście. Wszyscy czekają na ustawowy przymus stosowania TCO dla obiektów budowlanych? Zgodnie z art. 91 ust. 7 c minister właściwy do spraw budownictwa, planowania i zagospodarowania przestrzennego oraz mieszkalnictwa  określi, w drodze rozporządzenia, metodę kalkulacji kosztów cyklu życia budynków oraz sposób przedstawiania informacji o tych kosztach kierując się potrzebą zapewnienia ujednolicenia i wiarygodności tych kalkulacji.  Może lepiej spróbować, zanim taki obowiązek się pojawi.

Inwestycje obliczone na generowanie przychodów.

Inaczej postępujemy w przypadku inwestycji obliczonych na generowanie przychodów, np. budowa bloków energetycznych. Stosujemy tylko jedno kryterium oceny ofert – i nie jest nim cena.

Stosujemy dokładnie takie samo podejście, jakie zastosowałby każdy prywatny inwestor. Mądry inwestor nie dąży do minimalizacji kosztów budowy, lecz do maksymalizacji zysku, czyli szuka rozwiązania, które maksymalizuje różnicę między przychodami generowanymi przez inwestycję, a kosztami jej budowy i eksploatacji. 

Jedynym kryterium, jakie należy w takim przypadku stosować jest wartość bieżąca netto (Net Present Value – NPV), ewentualnie wewnętrzna stopa zwrotu (Internal Rate of Return – IRR, może MIRR). 

Przez lata inwestorzy bali się tego podejścia („bo nielegalne”, „bo nie ma kryterium „cena”) i stosowali tandem kryteriów: cena – 10%, NPV – 90% (co jest absurdem ekonomicznym). Kilka lat temu udało nam się przełamać opory PGE, które jako pierwsze ogłosiło trzy postępowania na budowę bloków z jednym kryterium: „NPV – 100%). Mam nadzieję, że wszystkie następne idą już wedle tego podejścia.

Podobne podejście należy stosować również do inwestycji nie nastawionych na generowanie zysku (nie jest takich przypadków dużo w świecie zamówień publicznych), lecz np. na obniżenie kosztów eksploatacji (np. termomodernizacja), których jest cała masa a które – obawiam się – wcale nie uwzględniają podejścia opartego na TCO.

Podsumowując: stosowanie kryteriów pozacenowych nie jest ani jedynym, ani najważniejszym czynnikiem sukcesu zamówienia publicznego. W całej masie zamówień, zamiast stosować głupie lub niepotrzebne kryteria pozacenowe, lepiej wybrać najtańszą ofertę, z zastosowaniem podejścia opartego na koszcie cyklu życia i po określeniu standardów jakościowych odnoszących się do wszystkich istotnych cech przedmiotu zamówienia.

Powyższy tekst ukazał się w numerze 07/2017 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Przejrzystość: stara – nowa zasada

Skoro było o fundamentach, to może warto zwrócić również uwagę na zasady, zwłaszcza, że ostatnio się zmieniły. A był to element stały od dwudziestu lat. Mimo kilku nowelizacji ustawy rocznie, nikt nie ruszał dotychczas zasad udzielania zamówień. Przynajmniej one były niezmienne i nie były kwestionowane. Aż w czasie ostatniej nowelizacji art. 7 ust. 1 został rozszerzony o dwie zasady, których wcześniej nie było. A może jednak były?

Czyżby nie obowiązywała dotąd zasada przejrzystości? Fakt, że nie była wymieniona w art. 7 nie oznacza przecież, że nie istniała. (Na marginesie: od lat zasada przejrzystości była wymieniona w art. 3 ust. 3, który nie ma zastosowania do zamówień udzielanych na podstawie ustawy, lecz reguluje sposób wydawania grosza publicznego przez beneficjentów spoza zamawiających.) Zasady prawne to dyrektywy postępowania, które da się wyinterpretować z tekstu prawnego lub wywnioskować z norm prawnych wyinterpretowanych z tego tekstu. Zasady nie muszą być wyrażone expressis verbis w tekście ustawy. Na istnienie zasady przejrzystości wskazywało „od zawsze” wiele szczegółowych norm ustawowych.

Po pierwsze wymóg dokumentowania, czyli wymóg, aby po każdej czynności pozostał ślad. Ten ślad może mieć postać dowolną: protokół, notatka, pismo i dowolną formę: pisemną, quasi-pisemną (np. faks), elektroniczną (np. mail, nagranie, zdjęcie). Niektórzy nazywali to zasadą pisemności, co jednak jest mylące, bo nie o formę pisemną chodzi. Zarówno same czynności, jak i ich dokumentowanie może odbywać się przecież w różny sposób, niekoniecznie w formie pisemnej. Z jednej strony, nadal mamy art. 9 ust. 1, zgodnie z którym Postępowanie o udzielenie zamówienia, z zastrzeżeniem wyjątków określonych w ustawie, prowadzi się z zachowaniem formy pisemnej, z drugiej - to już od dawna nie jest prawda jako zasada. Należy zwrócić uwagę na ewolucję przepisów dotyczących zasad komunikacji (wcześniej art. 27, obecnie nie-wiadomo-co, wkrótce art. 10a-10g). Pierwotnie wskazywano na pierwszeństwo formy pisemnej, następnie dopuszczano faks i mail pod warunkiem niezwłocznego potwierdzenia na piśmie, od lat wystarczy przesłanie faksu lub maila. Ciekawe, że wielu zamawiających nie zauważyło tej nowelizacji i nadal katuje siebie i wykonawców zwrotkami, czyli żółtymi kartkami, czyli zwrotnym potwierdzeniem odbioru przesyłki pisemnej. Dlaczego? Przecież od lat nie ma obowiązku potwierdzania pisemnie informacji przesłanej w inny sposób. Ustawa nakazuje potwierdzenie faktu otrzymania faksu lub maila odbiorcy, co jest standardem (dawno już nie spotkałem się w KIO z zaprzeczaniem otrzymania faksu czy maila) i w zupełności wystarcza jako potwierdzenie przekazania informacji.

Drugi wymóg składający się na zasadę przejrzystości to jawność, jawność tego śladu który pozostał po dokonanej czynności. Również w tym zakresie nie należy mówić o „zasadzie jawności”, gdyż zakres wyjątków i ograniczeń jawności pozwala co najwyżej na sformułowanie domniemania jawności, o ile nie zachodzą przesłanki jej wyłączenia. Nie warto pisać o oczywistej konieczności jawności ogłoszenia czy protokołu.

Warto przyjrzeć się kwestii jawności ofert i zauważyć ewolucję przepisów: od braku jawności ofert, przez ich niczym nieograniczoną jawność do wyłączenia informacji stanowiących tajemnicę przedsiębiorstwa i coraz szerszego rozumienia tego pojęcia. Najstarsi tylko pamiętają, że przez pierwszych kilka lat zamówień publicznych w Polsce oferty nie były udostępniane konkurencji (Bank Światowy do dziś uważa, że udostępnianie ofert stanowi rażące naruszenie zasad uczciwej konkurencji i zdaje się, że przekonanie podziela większość starych krajów UE). Badanie i ocena ofert były dokonywane przede wszystkim z merytorycznego punktu widzenia. Nikomu nie przychodziło do głowy odrzucanie ofert „za przecinki”, nie było powodu definiowania „innych omyłek”, każdy kierował się rozsądkiem. Ujawnienie ofert spowodowało gwałtowny wzrost odwołań, przy czym ich osnową najczęściej nie były błędy merytoryczne, lecz formalne. Okazało się, że wykonawcy nie umiejąc sporządzić własnej oferty bezbłędnie, doskonale punktowali błędy konkurencji. W krótkim czasie „czepiactwo” i hiperformalizm osiągnęły przerażające rozmiary. Szkoda, że nikt nie policzył skutków tej głupoty – wydaje mi się, że ok 20% polskiego PKB szło przez wiele lat na marne tylko z powodu odrzucania ofert za nieistotne błędy. Niestety, ktoś uznał, że jawność ofert jest fundamentem uczciwości. Ciekawe dlaczego? W międzyczasie na szczęście wprowadzono ograniczenie dotyczące tajemnicy przedsiębiorstwa. Niestety, od razu podniosły się głosy w stylu: nie można utajnić niczego, co stanowi podstawę kwalifikacji wykonawców czy badania ofert – wszak konkurencja musi móc zweryfikować poprawność decyzji zamawiającego. Błąd – jaki niby jest związek tego czy coś jest tajemnicą przedsiębiorstwa z faktem, że ta informacja stanowi podstawę podejmowania decyzji przez zamawiającego. Co do zasady, zamawiającemu nie wolno żądać informacji lub dokumentów zbędnych, więc należy przyjąć, że wszystkie informacje zawarte w szeroko rozumianej ofercie są istotne i stanowią podstawę czy to kwalifikacji wykonawcy, czy badania lub oceny jego oferty. Część z tych informacji stanowi tajemnicę przedsiębiorstwa, a więc nie może być ujawniania konkurencji. Co nie znaczy, że nie da się np. wnieść odwołania (pisaliśmy odwołania również nie mając dostępu do ofert). Poprawność decyzji zamawiającego może być zweryfikowana przez KIO, która ma wgląd w informacje stanowiące tajemnicę przedsiębiorstwa – i to powinno wystarczyć jako fundament uczciwości. Uważam, że właściwa interpretacja pojęcia tajemnica przedsiębiorstwa powinna prowadzić do wniosku, że – poza informacjami podawanymi podczas otwarcia ofert oraz podawanymi do wiadomości publicznej przez samego wykonawcę – jawne muszą być: KRS, CEIDG, informacje powszechnie dostępne o wykonanych wcześniej zamówieniach publicznych, jawne informacje o koncesjach, zezwoleniach, licencjach i tyle. Powyższe oznacza w praktyce, że oferty nie są jawne – informacje jawne konkurencja może pozyskać z innych źródeł niż oferta.  Może najwyższy czas dać temu ustawowy wyraz wyłączając jawność wniosków o dopuszczenie do udziału w postępowaniu oraz ofert (wraz z merytoryczną częścią ich wyjaśnień i uzupełnień).

Kolejnym elementem postępowania, co do którego musi być wyłączona jawność jest indywidualna ocena ofert dokonywana przez każdego z członków komisji przetargowej. Czy trzeba wyjaśniać powody, dla których wykonawcy nie mogą uzyskać informacji na temat tego w jaki sposób ich oferty były ocenione przez poszczególnych członków komisji? Członkowie komisji muszą mieć pewność, że ich indywidualna ocena pozostanie utajniona, a wykonawcy będą mieć dostęp jedynie do zbiorczej oceny będącej wypadkową ocen indywidualnych. Obowiązujący onegdaj (jako załącznik do protokołu czyli druku ZP-1) formularz karty indywidualnej oceny ofert zawierał klauzulę „Poufne”. Czy była to klauzula w rozumieniu przepisów o ochronie informacji niejawnych? Nie, niemniej wskazywała na charakter tego dokumentu. Jeśli coś było niejasne w tej kwestii, należało to wyjaśnić lub odpowiednio uregulować. Tymczasem załącznik ten po prostu zniknął z protokołu, co spowodowało pytania: czy taki dokument można opracować?, czy on jest jawny? Zasada „spokój i bezpieczeństwo” prowadzi większość do wniosku, że lepiej, aby taki dokument nie istniał, przynajmniej oficjalnie (czyli po wypełnieniu zbiorczej oceny jest często niszczony, aby nie stanowił załącznika do protokołu, który ktoś chciałby zobaczyć). I to ma służyć przejrzystości? Zdecydowanie lepiej, aby członkowie komisji wypełniali karty indywidualnej oceny, które pozostają tajemnicą. Najwyższy czas wrócić do starej, dobrej praktyki.

Nowym w ustawie elementem podlegającym ochronie są informacje poufne przekazywane wykonawcom. Możliwość zobowiązania wykonawców do zachowania poufnego charakteru informacji przekazywanych im w toku postępowania była dotychczas przewidziana w przypadku zamówień sektorowych (art. 138c pkt 1) oraz z dziedziny obronności i bezpieczeństwa (art. 131g ust. 1). Obecnie taką możliwość rozciągnięto na przepisy klasyczne (art. 8 ust. 2a). Czyli odpadła podstawa regulowania kwestii w przepisach szczególnych. Słusznie. Od razu jednak zaczęły się dysputy podważające znaczenie nowelizacji i głosy stające w obronie „fundamentów przejrzystości”: informacje objęte przepisem muszą najpierw uzyskać status informacji poufnych w rozumieniu ustawy o ochronie informacji niejawnych. Nie, oczywiście, że nie. Sposób postępowania z informacjami poufnymi w rozumieniu tej ustawy regulują przepisy tej ustawy. W przypadku konieczności ich ujawnienia w związku z postępowaniem o udzielenie zamówienia albo nie stosuje się przepisów ustawy w ogóle, albo ich wersję z dziedziny obronności i bezpieczeństwa. Poza tym, jeśli miałoby chodzi o informacje poufne, to co z zastrzeżonymi i tajnymi? Nie chodzi w przepisie o informacje poufne, tylko o „zachowanie poufnego charakteru informacji”. Co to konkretnie oznacza, decyduje zamawiający, stosownie do rodzaju przekazywanych informacji: może wystarczyć żądanie oświadczenia wykonawcy o zachowaniu poufności, może być wymagana szczególna procedura przechowywania i przesyłania tych informacji, w szczególnych przypadkach może być wymagany pełnomocnik ds. informacji niejawnych i kancelaria tajna. 

Jakich informacji może to dotyczyć? Wszyscy zapewne pamiętają ile było śmiechu (byłoby to rzeczywiście śmieszne, gdyby nie było straszne) z tego, że zamawiający publikowali w necie w ramach SIWZ np. projekt instalacji w kancelarii tajnej, czy dokumentację budynku, którego samo istnienie jest podobno tajemnicą. Tego typu informacje, oczywiście, muszą być objęte ochroną (co najmniej w zakresie przewidzianym w art. 8). Inny przykład mieliśmy w postępowaniu na zakup fotoradarów, w ramach którego chcieliśmy chronić protokół komunikacji fotoradaru z serwerem. Dostęp do tej informacji mógłby posłużyć np. do zakłócenia transmisji zdjęcia pojazdu. Nie ulega wątpliwości, że taka informacja nie powinna krążyć po sieci. Zażądaliśmy od wykonawców jedynie oświadczenia o zachowaniu poufności jednego jednostronicowego załącznika do SIWZ. Jeden z wykonawców odmówił złożenia oświadczenia i KIO przyznało mu rację, gdyż ustawa Pzp chroni tajemnicę przedsiębiorstwa, nie chroni tajemnicy zamawiającego. (Nigdy nie przestanę się dziwić wyrokom urągającym prawemu rozumowi (ratio recta) w imię… w tym przypadku to nawet nie wiem w imię czego.) A dokumentacja projektowa powinna być dostępna w sieci bez ograniczeń? Widzieliśmy już dawno temu używanie fragmentów dokumentacji do zaliczania egzaminów na studiach inżynierskich. A umowa? Czyż urągające prawu i moralności ściąganie umów z innych SIWZów nie jest powszechne. A cały SIWZ? Czyż dawno temu Sąd Najwyższy nie orzekł, że twórcze elementy SIWZ podlegają ochronie prawnoautorskiej i nie mogą być kopiowane (sygn. akt V CSK 337/08). Starsi powinni pamiętać standardową klauzulę stosowaną na wstępie każdego SIWZa: Niniejsza specyfikacja może być wykorzystana wyłącznie zgodnie z przeznaczeniem, nie wolno udostępniać jest podmiotom trzecim. I znowu jakiś czas temu jakaś mądrala stwierdziła: niby dlaczego?, w jakim trybie?, czy ma klauzulę poufności? I znów „spokój i bezpieczeństwo” podpowiedziało: lepiej tego nie stosować. Czy to się właśnie zmieniło? Czy nowy ustęp w art. 8 dał podstawę do ochrony SIWZa (może poza standardowymi postanowieniami Instrukcji dla Wykonawców)? Co jeszcze trzeba zrobić, aby powrócić do starej, dobrej praktyki.

Podsumowując kwestię jawności: jawność jest jednym z elementów składających się na zasadę przejrzystości, jednak nie jest zasadą, a tym bardziej celem systemu i nie może być absolutyzowana. Jeżeli celem jest racjonalne i efektywne udzielanie zamówień publicznych, to należy ujawniać informacje, które przyczyniają się do osiągnięcia tego celu i nie należy ujawniać informacji, które utrudniają osiągnięcie tego celu. Właściwie interpretowane przepisy ustawy już pozwalają na to, a jeśli podnoszone są w tym zakresie wątpliwości, należy je rozwiać w nowej ustawie.

Trzeci element przejrzystości nazywamy przewidywalnością. Zamawiający jako inwestor, kupiec, finansujący zakup dysponuje dużą swobodą co do sposobu wydawania środków, które posiada. Nie jest prawdą, że ustawa Pzp uniemożliwia racjonalne wydawanie pieniędzy publicznych. Uważam, że kolejne nowelizacje (pomijając ich mankamenty i zamieszanie, które tworzą) usuwają przesłanki do takich twierdzeń. Coraz mniej jest przepisów, o których można byłoby stwierdzić, że są przyczyną braku efektywności zamówień. (Nieefektywność i nieracjonalność wynika przede wszystkim ze sposobu stosowania istniejących przepisów – ale jest to temat na inną okazję.) Zamawiający dysponuje w szczególności dużą swobodą w określaniu najważniejszych, merytorycznych elementów SIWZ: opisu przedmiotu zamówienia (OPZ), warunków udziału, kryteriów selekcji i kryteriów oceny ofert oraz warunków umowy. Ustawa określa w tym zakresie jedynie minimalne standardy, granice – pozwalając zamawiającemu określić powyższe kwestie na niezliczoną ilość sposobów, spośród których wiele jest tak samo dobrych, o ile służą uzyskaniu celów zamówienia. Dopóki zamawiający nie narusza minimalnych wymagań, nikt nie powinien mieć prawa ingerowania lub kwestionowania zasad określonych przez zamawiającego: ani wykonawcy, ani kontrole.

Wykonawcy, nie mając prawa ingerowania w istotne warunki zamówienia, mają jednak prawo poznania tych warunków oraz ich niezmienności i egzekwowalności po otwarciu ofert, aż do końca realizacji zamówienia. Stąd konieczność ujawnienia tych warunków w dokumencie, którego nazwa najlepiej oddaje jego istotę, w specyfikacji istotnych warunków zamówienia. Stąd obowiązek m. in:

  • jednoznacznego i wyczerpującego opisu przedmiotu zamówienia,
  • obiektywnego i niedyskryminacyjnego określenia kryteriów selekcji,
  • jednoznacznego i zrozumiałego opisu kryteriów oceny ofert.

Powyższe przymiotniki należy rozumieć, jak inne postanowienia ustawy, w kontekście jej celów. Postanowienia SIWZ mają być na tyle precyzyjne, na ile jest to właściwe dla zapewnienia (1) dopuszczenia do postępowania najlepszych wykonawców, (2) złożenia konkurencyjnych ofert oraz (3) wyboru najkorzystniejszej oferty. W żadnym razie nie należy przymiotników tych interpretować w taki sposób, że wymagają one zautomatyzowanej, zalgorytmizowanej metody badania czy to wiarygodności wykonawców, czy też złożonych przez nich ofert. Nie wolno sprowadzać komisji przetargowej co roli buchaltera, który ogranicza się do podstawienia danych z ofert do wzoru i wyliczenia należnych punktów. Należyta staranność wymagana od zamawiającego jako profesjonalnego kupca nie może kończyć się na przeprowadzeniu działań matematycznych. Należyta staranność oznacza coś znacznie więcej: konieczność zrozumienia celów i istoty zamówienia i przełożenia tego na postanowienia SIWZ, konieczność zrozumienia treści (nie przeczytania tekstu) oferty i jej porównania z treścią (nie tekstem) SIWZ, konieczności zrozumienia treści oferty i jej odniesienia do kryteriów oceny ofert poprzez dokonanie skalowalnej, skwantyfikowanej oceny opisowej. Jest to, oczywiście, znacznie trudniejsze i związane z ryzykiem podważenia decyzji zamawiającego. Stąd tendencja do opisu rzeczywistości przy pomocy czarno-białych klisz i jej mierzenia przy pomocy wagi, linijki, na sztuki, a najlepiej jako komplet. Rzeczywistość jednak nie jest taka i nie poddaje się takiej ocenie. W przypadku każdego bardziej skomplikowanego zamówienia od jednorazowej dostawy papieru, powstaje konieczność elastycznego opisu przedmiotu zamówienia, podstaw do ustalenia wynagrodzenia wykonawcy, terminów realizacji czy zasad oceny wykonawcy i jego oferty.

Nie sposób zgodzić się z poglądem, że OPZ, warunki i kryteria muszą być opisane w taki sposób, aby każdy oceniający ofertę podjął tę samą decyzję, aby wynik postępowania nie zależał od składu komisji. Każdy, kto bierze udział w pracach komisji wie, że – niezależnie od stopnia precyzji SIWZa – komisja często musi rozstrzygać „stany niepewne”, sytuacje, w których można przedstawić wiele uzasadnionych argumentów zarówno „za”, jak i „przeciw”. Rozstrzygnięcie takich dylematów wymaga określonych kompetencji (a więc nie każdy byłby zdolny do oceny stanu faktycznego i udziału w podejmowaniu decyzji) i pracy zespołowej (aby połączyć kompetencje z różnych dziedzin oraz neutralizować osobiste preferencje). Różnice opinii między członkami komisji są naturalne i zrozumiałe, choć nie powinny mieć charakteru zasadniczego.

Członkowie KIO równie często muszą zapewne rozstrzygać sprawy nieoczywiste i twierdzenie jakoby rozbieżność orzecznictwa była jedynie skutkiem różnic stanów faktycznych jest nieprawdziwe. Członkowie KIO mają, oczywiście, prawo oceny stanu sprawy wedle uznania sędziowskiego i nie ma w tym nic złego. Dokładnie na tej samej zasadzie powinna działać komisja przetargowa. Pewność prawa nie może polegać na tym, że określenie konkretnego parametru lub funkcji, konkretnego warunku lub kryterium jest zawsze właściwe lub niewłaściwe. Oczekiwanie takiej pewności od ustawy, zwłaszcza ustawy Pzp, która koniec-końców jest ustawą o robieniu interesów, o efektywności zakupów jest nieracjonalne. Nie istnieje żaden algorytm, którego zastosowanie mogłoby przynieść rezultat w postaci dokonania wydatku na maksymalnie korzystnych warunkach.

Podsumowując, wymóg przejrzystości należy interpretować z uwzględnieniem zawodowego, profesjonalnego charakteru działalności prowadzonej zarówno przez wykonawcę, jak i zamawiającego. Oznacza to, że wykonawca powinien uzyskać w SIWZ tyle informacji, ile racjonalnie jest potrzebne profesjonalnemu wykonawcy do sporządzenia konkurencyjnej oferty, a zamawiającemu należy pozostawić tyle swobody ile jest potrzebne profesjonalnemu kupcowi do wyboru rzeczywiście najkorzystniejszej oferty.

Powyższy tekst ukazał się w numerze 03/2017 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Dzielenie zamówienia na części, a szacowanie jego wartości

Właściwe oszacowanie wartości zamówienia jest kwestią kluczową dla prawidłowego stosowania przepisów Prawa zamówień publicznych, które od wartości zamówienia uzależnia stosowanie szeregu norm. Kwestia ta jest ponadto jednym z podstawowych obszarów kontroli poprawności stosowania przepisów ustawy.

Wartość zamówienia

Wartością zamówienia, zgodnie z definicją zawartą w art. 32 ust. 1 Pzp, jest ustalone przez zamawiającego z należytą starannością całkowite szacunkowe wynagrodzenie wykonawcy zamówienia, bez podatku od towarów i usług VAT.

Powyższa norma ma charakter na tyle ogólny, iż przy jej interpretacji w różnych sytuacjach praktycznych dochodzi do wielu nieporozumień. W Pzp, oprócz wyżej wskazanej normy, znajdujemy następujące przepisy odnoszące się do szacowania wartości zamówienia:

  • art. 32 – zawierający normy wskazujące na generalne zasady ustalania wartości zamówienia,
  • art. 33 – zawierający normy stosowane przy szacowaniu wartości zamówienia na roboty budowlane,
  • art. 34 – zawierający normy, według których szacuje się wartość zamówienia na dostawy lub usługi powtarzające się okresowo.
  • art. 5b – wprowadzony w 2016 r przepis, który w części przejął normę zawartą wcześniej w art. 32 ust. 2.

Wskazane przepisy nie dostarczają jednak pełnej i wyczerpującej informacji co do sposobu szacowania wartości zamówienia. Wobec niejasności i niejednoznaczności przepisów spotkać można różne, często wykluczające się interpretacje zasad rządzących ustalaniem wartości zamówienia. Regulacja ustawowa jest nie tylko niejasna, ale i  wewnętrznie sprzeczna. W szczególności chodzi o wzajemny stosunek dwóch norm zawartych w Pzp: art. 5b pkt 2 (wcześniej art. 23 ust. 2) i art. 32 ust. 4.

Zgodnie z art. 5b pkt 2 Pzp „Zamawiający nie może w celu uniknięcia stosowania przepisów ustawy dzielić zamówienia na odrębne zamówienia, w celu uniknięcia łącznego szacowania ich wartości.” Pomijając wprowadzone ostatnią nowelizacją niepotrzebne powtórzenie, językowa wykładnia tego przepisu prowadzi w szczególności do dwóch wniosków:

po pierwsze – legalny jest podział zamówienia na części dokonany w innym celu, niż chęć uniknięcia stosowania przepisów (np. ze względów ekonomicznych, technicznych, organizacyjnych),

po drugie – w przypadku takiego podziału wartością zamówienia jest wartość przedmiotu zamówienia będącego przedmiotem postępowania, a nie łączna wartość części (zamawiający de facto unika stosowania przepisów – norma nie odnosi się przecież do sytuacji, gdy poprzez podział zamówienia nie dochodzi do zejścia poniżej progów ustawowych).

Zgodnie natomiast z art. 32 ust. 4 Pzp „Jeżeli zamawiający udziela zamówienia w częściach, z których każda stanowi przedmiot odrębnego postępowania, wartością zamówienia jest łączna wartość poszczególnych części”. Językowa interpretacja tej normy prowadzi do stwierdzenia, iż:

1) podział zamówienia na części jest dopuszczalny zawsze, bez jakichkolwiek warunków wstępnych („jeśli zamawiający…), niemniej

2) podział taki nie może skutkować uniknięciem stosowania przepisów (gdyż przy zlecaniu każdej części należy stosować przepisy ustawy właściwe dla łącznej wartości części).

Tak więc językowa interpretacja obu przepisów prowadzi do sprzecznych wniosków. Jak niby można jednocześnie stosować zasady:

  1. Można dzielić zamówienia na części i cieszyć się tego skutkami (w postaci odrębnego szacowania każdej części) pod warunkiem, że jest to uzasadnione innymi względami, niż niechęć stosowania przepisów ustawy.
  1. Można dzielić zamówienia na części bez żadnych ograniczeń, byle stosować przy zleceniu każdej części przepisy właściwe dla ich łącznej wartości.

Opinia UZP

Obie zasady są racjonalne (jedna kładzie nacisk na właściwe uzasadnienie podziału, druga – na łączne szacowanie), niemniej nie są możliwe do jednoczesnego stosowania. Szkoda, że nie zauważa tego opinia dotycząca szacowania wartości zamówienia sporządzona przez UZP, stwierdzająca jednym tchem:

„nie jest zakazany sam podział jednego zamówienia na części, ale jest zakazany taki podział, który zmierza do uniknięcia stosowania przez zamawiającego przepisów ustawy PZP właściwych dla zamówienia o określonej wartości szacunkowej. Powyższe znajduje swoje odzwierciedlenie w treści art. 32 ust. 4 ustawy PZP, w myśl którego jeżeli zamawiający dopuszcza możliwość składania ofert częściowych albo udziela zamówienia w częściach, z których każda stanowi przedmiot odrębnego postępowania, wartością zamówienia jest łączna wartość poszczególnych części zamówienia. Oznacza to, iż zamawiający może z określonych względów (organizacyjnych, ekonomicznych, celowościowych itp.) dokonać podziału jednego zamówienia na części, dla których to będzie prowadził odrębne postępowania w sprawie udzielenia zamówienia publicznego, przy czym wartością każdej z części zamówienia, będzie łączna wartość wszystkich części zamówienia. W konsekwencji przy udzieleniu każdej z części zamówienia zamawiający będzie zobowiązany do stosowania przepisów ustawy PZP właściwych dla łącznej wartości zamówienia. Takie działanie zamawiającego nie narusza art. 32 ust. 2 ustawy PZP.”  

Przecież jeśli ktoś stosuje normę określoną w art. 32 ust. 4 nie może w żaden sposób naruszyć normy określonej w art. 32 ust. 2 (obecnie w art. 5b). Jeśli sumowanie części jest zasadą – nigdy podział zamówienia nie może skutkować uniknięciem ustawy, a więc art. 5b jest bezprzedmiotowy. Jeśli zaś założyć racjonalność art. 5b, trzeba przyjąć, że skutkiem ubocznym podziału musi być uniknięcie stosowania Pzp (inaczej przepis jest bezsensowny), co prowadzi co najmniej do wniosku, że zasada sumowania części nie jest bezwzględna.

Przepisy krajowe

W poszukiwaniu wyjaśnienia tych sprzeczności sięgniemy do Dyrektyw UE regulujących problematykę zamówień publicznych oraz komentarzy i interpretacji przepisów unijnych. Działanie takie jest uzasadnione tym, że regulacje Pzp są w znacznej mierze kopią wcześniejszych przepisów unijnych, a ponadto należy je interpretować w świetle prawa UE, z którym nasza ustawa powinna być zgodna.

Zacznijmy od stwierdzenia, że źródłem problemów związanych z planowaniem zamówień i określaniem ich wartości jest brak definicji jednostkowego zamówienia publicznego.

Definicja ustawowa określa, iż zamówieniami publicznymi są umowy zawierane między zamawiającym a wykonawcą (art. 2 pkt 13 Pzp). Czy jednak można zastąpić liczbę mnogą występującą w definicji liczbą pojedynczą i stwierdzić, że zamówieniem publicznym jest umowa zawarta między zamawiającym i wykonawcą?

Co prawda, ze wszystkich przepisów ustawy zdaje się wynikać, że zamówieniem jest przedmiot postępowania, a następnie umowy w sprawie zamówienia publicznego (ze wszystkimi warunkami jej realizacji) i tak jest to powszechnie rozumiane. Z drugiej jednak strony, u podłoża art. 32 ust. 4 Pzp istnieje założenie, że zamówienie jest bytem niezależnym od przedmiotu konkretnego postępowania. Przepis ten wprost rozróżnia zamówienie od przedmiotu postępowania i zakłada istnienie sytuacji, w których zamówienie jest wykonywane w częściach stanowiących przedmiot odrębnych postępowań. Zamówienie może więc być czymś innym, niż przedmiot postępowania, obejmować przedmioty kilku postępowań, a zadaniem zamawiającego jest identyfikacja pojęcia zamówienie.

Ustawodawca nie zaproponował jednak definicji tak rozumianego zamówienia (jako czegoś innego od przedmiotu postępowania). Brak jest jakichkolwiek wskazówek, które umożliwiłyby jednoznaczną, obiektywną identyfikację i wyodrębnienie jednego zamówienia spośród innych.

Co do zasady, przedmiot zamówienia pokrywa się z przedmiotem postępowania. Jednak w sytuacji, gdy przedmiotem postępowania jest jedynie część wcześniej określonego zamówienia, ustawodawca tę część nazywa także zamówieniem. Zamawiający powinien stosować przy udzielaniu zamówienia w częściach przepisy właściwe dla wartości całego wcześniej określonego zamówienia, nie dla wartości zamówienia będącego przedmiotem postępowania. W sytuacji, gdy przedmiot zamówienia stanowi wyodrębnioną całość, fizycznie i funkcjonalnie oddzieloną od innych zamówień, określenie zakresu zamówienia nie nastręcza trudności, zwłaszcza w aspekcie jego łączenia bądź nie z innymi zamówieniami. Jednak w przypadku wielu zamówień kwestia ich przynależności bądź nie do jakiejś większej całości (także będącej zamówieniem) jest wątpliwa.

Przepisy unijne

Wobec lakoniczności regulacji Pzp należy przywołać odpowiadające jej normy prawa unijnego. Dyrektywy również nie zawierają definicji zamówienia publicznego. Komisja Europejska zaproponowała wprowadzenie definicji zamówienia w projektach nowych dyrektyw. Definicja miała brzmieć: zamówienie obejmuje dostawy, usługi i roboty budowlane składające się na realizację projektu. Definicja taka oznaczałaby konieczność sumowania dostaw, usług i robót budowlanych (czego nikt nie czyni) w ramach enigmatycznego pojęcia „projekt”. Szczęśliwie, ostatecznie definicja ta nie została implementowana do dyrektyw. Pozostają więc w mocy dotychczasowe zasady określone w prawie europejskim.

Jeśli chodzi o dostawy, dyrektywa 2004/18/WE wyraźnie stwierdzała, iż: „Jeśli w przypadku zamiaru nabycia podobnych dostaw może dojść do zamówień udzielanych w tym samym czasie w różnych częściach, całkowita wartość szacunkowa wszystkich takich części jest uwzględniana przy stosowaniu art. 7 a) i b) (wartości progów unijnych)” (art. 9 ust. 5 (b)).

Nowa dyrektywa 2014/24/UE zawiera następującą regulację: „W przypadku, gdy proponowane nabycie podobnych dostaw może prowadzić do udzielenia zamówień w formie odrębnych części, przy stosowaniu art. 4 lit. b) i c) [ustalaniu wartości zamówienia]  uwzględnia się całkowitą szacunkową wartość wszystkich tych części” (art. 5 ust. 9).

Normy te zawierają elementy, które (choć nieobecne w Pzp) powinny być uwzględniane przy interpretacji art. 32 ust. 4 Pzp:

  1. Zamiar nabycia / proponowane nabycie / planowany zakup.

Przede wszystkim norma dotyczy zamówień planowanych, zamierzonych. Jako, że zamawiający zobowiązany jest do planowania zamówień z należytą starannością, należy rozpatrywać ten problem z punktu widzenia możliwości przewidzenia i zaplanowania zamówienia. Rozstrzygającym jest więc, czy zamówienie powinno oraz czy mogło być przewidziane i zaplanowane, niezależnie od tego, czy w rzeczywistości zostało, czy nie zostało zaplanowane. Oznacza to, że nie podlegają agregacji zamówienia niemożliwe do zaplanowania, mimo dochowania należytej staranności.

  1. Podobne dostawy.

Dyrektywa nie definiuje, jak należy rozumieć pojęcie podobnych dostaw (dwie generacje wcześniej dyrektywy używały pojęcia „dostawy tego samego rodzaju”). Na gruncie poprzednich regulacji wykształciły się dwa sposoby określania rodzaju dostaw, które z powodzeniem można odnieść do „dostaw podobnych”.

a) Zdaniem Komisji Europejskiej1 przez dostawy tego samego rodzaju (dostawy podobne) należy rozumieć dostawy produktów, które są przeznaczone do identycznego lub podobnego użytku, np. dostawy żywności lub mebli biurowych. Tak więc kryterium wyodrębniania dostaw tego samego rodzaju może być cel

b) Inni komentatorzy2 wskazują, iż dostawy tego samego rodzaju to dostawy obejmujące produkty normalnie dostępne u jednego rodzaju dostawców („w jednym sklepie”). Kryterium rozróżnienia jest w tym przypadku normalna, standardowa oferta potencjalnych wykonawców zamówienia. Jeśli określone rodzaje produktów (w pełnym, niezbędnym do zamówienia asortymencie) są oferowane przez szereg wykonawców – należy je zamawiać w ramach jednego postępowania. Liczba potencjalnych wykonawców zamówienia zawsze powinna zapewniać rzeczywistą konkurencję, co w opinii Komisji Europejskiej, oznacza co najmniej trzech3.

c) Nowa dyrektywa implementuje powyższe rozumienie pojęcia dostaw podobnych w treści preambuły: „Należy również doprecyzować, że do celów szacowania progów pojęcie podobnych dostaw należy rozumieć jako produkty o identycznym lub podobnym przeznaczeniu – jak np. dostawy różnych rodzajów żywności lub różnych mebli biurowych. Zazwyczaj wykonawca działający w danym sektorze byłby zainteresowany dostawą takich artykułów jako części swojego normalnego asortymentu” (motyw 19 preambuły).

Tak więc pojęcie podobnych dostaw należy interpretować według zasady: „jeden sklep i jeden cel”. W żadnym wypadku nie ma znaczenia podobieństwo fizyczne, czy numer CPV.

  1. Jednoczesność („w tym samym czasie”).

Norma dotyczy zamówień udzielanych jednocześnie, w tym samym czasie. Pojęcie to należy, jak się wydaje, rozumieć szeroko. Nie można jednoznacznie stwierdzić jak długi okres musi upłynąć między jednym zamówieniem a drugim, aby można stwierdzić, iż nie są to zamówienia częściowe. Biorąc jednak pod uwagę zasadę planowości wydatków, należy wziąć pod uwagę okres planowania finansowego, okres budżetowania. Co do zasady chodzi więc o zamówienia planowane w ciągu roku lub w innym horyzoncie czasowym, w którym zamawiający zobowiązany jest do planowania swoich wydatków (np. w przypadku projektów wieloletnich). Nowa dyrektywa pomija frazę „w tym samym czasie”, pozostawiając jednak sformułowanie „proponowane nabycie”, co zdaje się potwierdzać, że chodzi o okres planowania budżetowego.

Podsumowując, należy stwierdzić, że zamówienie na dostawę powinno obejmować wszystkie planowane do zakupienia produkty objęte planem finansowym, dostępne u zapewniającej konkurencję liczby wykonawców, przeznaczone do tego samego lub podobnego użytku.

Regulacja unijna dotycząca usług jest nieco odmienna: „W przypadku, gdy przewidywane zamówienie na nabycie usług może zostać udzielone w postaci odrębnych części, uwzględnia się całkowitą szacunkową wartość wszystkich takich części” (art. 9 ust. 5 (a) Dyrektywy 2004/18/WE).

Podobnie w nowej dyrektywie: „W przypadku gdy (…) proponowane świadczenie usług mogą prowadzić do udzielenia zamówień w formie odrębnych części, uwzględnia się całkowitą szacunkową wartość wszystkich takich części” (art. 5 ust. 8 nowej dyrektywy).

Dyrektywy nie zawierają pojęcia „podobnych usług”. Stąd każdą usługę można traktować oddzielnie i brak jest obowiązku agregacji usług podobnych w jeden przedmiot zamówienia. Z drugiej strony, przy określaniu zakresu przedmiotowego zamówienia na usługi można w pierwszej kolejności stosować to samo rozumowanie, które odnosi się do dostaw: jeden sklep, jeden cel. Należy jednak zauważyć, że o ile niespełnienie zasady jeden sklep, jeden cel przesądza o tym, że mamy do czynienia z różnymi zamówieniami, o tyle spełnienie tej zasady nie musi stanowić dowodu, że jest to jedno zamówienie.

Na marginesie należy wskazać nadinterpretacje, o których słychać od czasu do czasu, jakoby usługi projektowania należało łączyć w jedno zamówienie. Nie sposób się z tym zgodzić. Każdy projekt będący przedmiotem zamówienia ma inny cel: jest podstawą wykonania innego obiektu budowlanego.

Gdyby równocześnie zlecano odrębne projekty dotyczące robót przewidzianych do wykonania w jednym obiekcie budowlanym, należałoby je sumować (podobnie jak różne roboty budowlane). Jeśli jednak dokumentacje projektowe dotyczą różnych obiektów budowlanych, należy uznać, że służyć będą różnym celom: wykonaniu odrębnych obiektów budowlanych spełniających odrębne funkcje gospodarcze lub techniczne. Nie ma więc powodu sumowania opracowań projektowych i za absurdalne należy uznać pomysły ich łączenia w jedno zamówienie.    

Zaniżanie ilości produktów bądź dzielenie ich na partie

Podział zamówienia na części może polegać nie tylko na rozdzieleniu poszczególnych produktów, lecz również na zaniżeniu zamawianej ich ilości lub podzieleniu ilości na partie.

Zaniżenie ilości zamawianych dostaw lub usług może mieć miejsce tylko wtedy, gdy w przyszłości zamawiający udzieli kolejnego zamówienia obejmującego uzupełniające ilości wcześniej zamówionych dostaw lub usług. Jeśli zamawiający określi ilości mniejsze od planowanego zapotrzebowania, a następnie zweryfikuje swoje potrzeby i nie będzie ponownie zamawiał tego samego rodzaju dostaw lub usług – nie dojdzie do naruszenia ustawy.

Przepisem przeciwdziałającym sztucznemu zaniżaniu wolumenu dostaw i usług jest art. 32 ust. 2 Pzp. Analogiczny przepis prawa unijnego wyraźnie wskazuje, iż przedmiotem regulacji jest podział ilościowy. Dyrektywa 2004/18/WE wyraźnie stwierdzała, że: „Żadne planowane nabycie pewnej ilości dostaw lub usług nie mogą być dzielone z zamiarem uniknięcia stosowania niniejszej dyrektywy” (art. 5 ust. 3).

Jeśli chodzi o ilości zamawianych dostaw i usług, punktem wyjścia przy ich określaniu powinno być co najmniej roczne zapotrzebowanie zamawiającego. Z jednej strony, w przypadku niektórych zamówień najwłaściwszym okresem planowania zamówienia, określania jego wartości i terminem, na jaki winna być zawarta umowa jest okres dłuższy, niż rok. Z drugiej strony, roczne zapotrzebowanie może zostać podzielone (pod względem ilości) na części. Podział taki nie musi być uznany za wykonywanie zamówienia w częściach skutkujące koniecznością stosowania przepisów właściwych dla wielkości rocznych planowanych wydatków do udzielenia każdego z zamówień. Podział taki musi być jednak uzasadniony obiektywnymi przyczynami i nie może być dokonywany z zamiarem uniknięcia stosowania przepisów.

Najczęściej wskazuje się dwie przyczyny podziału ilości dostaw lub usług i powtarzania zamówień na dostawy lub usługi tego samego rodzaju w ciągu roku.

  1. Nieprzewidywalność.

Niemożność określenia ilości potrzebnych dostaw lub usług w ciągu roku musi mieć charakter obiektywny. Jak wspomniano, nie może wynikać z zaniechania lub zaniedbania zamawiającego, który zobowiązany jest do planowania zapotrzebowania z należytą starannością. Oczywiście, zamawiający może określić ilość z pewnym przybliżeniem, na tyle jednak dokładnym, aby wykonawcy, mając świadomość wielkości zamówienia, byli w stanie określić cenę oferty. Cena w takich przypadkach jest zwykle ceną jednostkową, a wynagrodzenie wykonawcy jest obliczane jako iloczyn ceny jednostkowej i ilości faktycznie dostarczonych produktów.

Rozumowanie to potwierdza opinia UZP: „Jeżeli potrzeba udzielenia określonego zamówienia ujawni się dopiero po udzieleniu innego zamówienia podobnego przedmiotowo i funkcjonalnie, to w tym przypadku nie mamy do czynienia z nieuprawnionym dzieleniem zamówienia z uwagi na fakt, iż brak jest tożsamości czasowej takich zamówień.”

  1. Niemożność zawarcia umowy.

Podstawowym powodem niemożności zawarcia rocznej umowy jest brak środków. Nie chodzi o brak pieniędzy na koncie zamawiającego (zamawiający nie musi, a często nie powinien czekać ze wszczęciem postępowania na wpływ środków), lecz o brak środków w aktualnym planie finansowym zamawiającego. Wielu zamawiających uzyskuje przychody, których wysokość jest nieprzewidywalna. Dlatego też pieniądze te nie mogą zostać włączone do ustalanego na początku roku budżetu (planu finansowego) i nie mogą być uwzględnione w planie zamówień publicznych. W miarę uzyskiwania dodatkowych przychodów zamawiający może dokonywać kolejnych zamówień, również na dostawy i usługi będące przedmiotem wcześniejszych postępowań. Wartości tych zamówień nie sumuje się z wartością zamówień wcześniej udzielonych (nawet, jeśli ich przedmioty są identyczne).

Innym powodem niemożności zawarcia rocznej umowy może być niestabilność rynku. W przypadku, gdy możliwe i celowe jest dokonanie jednorazowego zamówienia (z jednorazową dostawą) całej ilości produktów potrzebnych w ciągu roku przesłanka ta nie może być podnoszona. Gdy jednak zamawiający nie ma możliwości lub potrzeby dokonania takiego zamówienia, przedmiotem zamówienia winny być sukcesywnie realizowane dostawy. Z powodu niestabilności rynku, a w szczególności cen produktów i usług, zawarcie rocznej umowy może być niemożliwe.

Aby to stwierdzić, zamawiający powinien np. wszcząć procedurę udzielenia zamówienia, którego przedmiotem są sukcesywne dostawy produktów tego samego rodzaju. Powinien z należytą starannością określić zakres ilościowy zamówienia, dobrać najwłaściwszy wskaźnik waloryzacji ceny itp. Jeśli wykonawcy nie będą chcieli związać się roczną umową – nie złożą ofert – spowoduje to unieważnienie postępowania. Zamawiający, uzyskawszy informację, iż powodem braku ofert jest właśnie zbyt długi okres realizacji zamówienia (związania cenami), może podzielić zamówienie na części.

Przyczyny podziału wolumenu dostaw lub usług na części mogą być inne. Pzp (podobnie, jak Dyrektywy) zakazuje jedynie dokonywania podziału w celu uniknięcia stosowania przepisów, podziału nieuzasadnionego obiektywnymi przyczynami. Niestety, regulacja nowej dyrektywy jest szersza: „Zamówienie nie może być dzielone w przypadku gdy skutkowałoby to nieobjęciem go zakresem stosowania niniejszej dyrektywy, chyba że jest to uzasadnione obiektywnymi przyczynami” (art. 9 ust. 3).

Usuwając pojęcie „ilość” (w art. 9 ust. 3) prawo UE stało się równie niejasne, jak Pzp. Mam jednak nadzieję, że na gruncie nowej dyrektywy, wypracowane poprzednio zasady interpretacji pozostaną niezmienione, mimo zmiany tekstu normy. I, że nadal będziemy twierdzić, iż: zamówienie na określoną ilość dostaw lub usług nie może być dzielone w celu uniknięcia stasowania przepisów ustawy.

Podsumowując należy stwierdzić, że Pzp zawiera dwie, zupełnie różne, a nawet sprzeczne zasady szacowania / dzielenia zamówień na części, jednak nie są one sprzeczne, gdyż odnoszą się do różnych aspektów dzielenia:

  • Zasada „dziel jak chcesz, ale sumuj wartość poszczególnych części” (art. 32 ust. 4) odnosi się do zakresu przedmiotowego zamówienia, czyli dylematu co razem, a co osobno,
  • Zasada „nie dziel w celu uniknięcia, choć uniknięcie może być ubocznym skutkiem uzasadnionego podziału” (art. 5b) odnosi się do zakresu ilościowego dostaw i usług, czyli odpowiada na pytanie czy można kilka razy kupić to samo.

 

1Komisja Europejska, „Guide to the Community Rules on Public Supply Contracts”, 1997, par. 2.2.1; cyt. za Marian Lemke “Zamówienia publiczne w Unii Europejskiej”, Urząd Zamówień Publicznych, 1999, str. 24.

2A. Brown „Getting to Grips with Aggregation under the E.C. Public Procurement Rules”, w Public Procurement Law Review 1993 (2), str. 74; za Marian Lemke “Zamówienia publiczne w Unii Europejskiej”, Urząd Zamówień Publicznych, 1999, str. 24.

3Komisja Europejska, „Guide to the Community Rules on Public Works Contracts”,1997, par. 6.3.1

Powyższy tekst ukazał się w numerze 06/2017 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Kwalifikacja podmiotowa wykonawców. O wyższości prekwalifikacji.

Polskie zamówienia publiczne zdominowane są przez przetarg nieograniczony. Zdominowane, a właściwie przytłoczone. Pomijając zamówienie z wolnej ręki, które z definicji jest niekonkurencyjne oraz zapytanie o cenę i negocjacje bez ogłoszenia, które z natury są trybami ograniczonej konkurencji, w których nie publikuje się ogłoszenia o zamówieniu, na każdy tysiąc przetargów nieograniczonych przypada dziesięć przetargów ograniczonych, trzy licytacje elektroniczne, jedne negocjacje z ogłoszeniem oraz jedna dziesiąta dialogu konkurencyjnego. Oznacza to, że robiąc setki postępowań rocznie, wielu zamawiających nie stosuje ani razu prekwalifikacji.

Dane te muszą przemawiać do wyobraźni. Jeśli jeszcze dodamy do tego fikcyjne prekwalifikacje, czyli takie, w których zamawiający przewiduje krótką listę dłuższą od liczby chętnych wykonawców (przez lata celowała w tej praktyce GDDKiA), mamy obraz, w którym prekwalifikacja jest instytucją całkowicie zapoznaną1. Tymczasem prekwalifikacja jest właściwym narzędziem kwalifikacji wykonawców.

CO TO JEST PREKWALIFIKACJA

Zacznijmy od przypomnienia, że prekwalifikacja oznacza sprawdzenie zdolności (kwalifikację) wykonawców do należytego wykonania zamówienia zanim zostaną oni zaproszeni do składania ofert. Postępowania obejmujące prekwalifikację są wszczynane poprzez ogłoszenie o zamówieniu publikowane na tych samych zasadach, jak w przypadku przetargu nieograniczonego. O ile jednak ogłoszenie o przetargu nieograniczonym zaprasza wszystkich chętnych do składania ofert, inne ogłoszenia o zamówieniu zapraszają wykonawców do złożenia wniosku o dopuszczenie do udziału w postępowaniu.

Wszczynając postępowanie z prekwalifikacją, zamawiający z góry określa liczbę wykonawców, którzy zostaną zaproszeni do udziału w postępowaniu (w przetargu ograniczonym minimum 5, w negocjacjach z ogłoszeniem i dialogu konkurencyjnym minimum 3). Wraz z wnioskiem należy złożyć oświadczenia i dokumenty podmiotowe, tj. dotyczące zdolności wykonawcy do należytego wykonania zamówienia.

Na podstawie otrzymanych informacji zamawiający w pierwszej kolejności sprawdza spełnianie warunków udziału w postępowaniu. Jeśli wykonawców spełniających warunki jest nie więcej, niż miejsc na krótkiej liście – zapraszani do postępowania są wszyscy spełniający warunki. Jeśli spełniających warunki jest więcej, niż miejsc na krótkiej liście – zamawiający wybiera najlepszych wykonawców stosując do tego celu kryteria selekcji. Co do zasady nie jest zapraszanych do postępowania więcej wykonawców, niż miejsc na liście - chyba, że zamawiający przewidzi np. zaproszenie kilku wykonawców tak samo sklasyfikowanych (ex aequo na ostatnim miejscu). Zakwalifikowani wykonawcy są zapraszani do, w zależności od trybu: złożenia ofert (przetarg ograniczony), złożenia ofert wstępnych (negocjacje z ogłoszeniem) lub udziału w dialogu (dialog konkurencyjny).

DLACZEGO WARTO PRZEPROWADZIĆ PREKWALIFIKACJĘ?

Przypomnijmy, że wszystkie wymagania wobec wykonawców zamawiający może stawiać na dwa sposoby: jako warunki lub jako kryteria. Warunki to wymagania określone ostro, ocena ich spełniania jest dychotomiczna (zero-jedynkowa).
Wykonawca nie spełniający warunków udziału podlega wykluczeniu, a oferta nie spełniająca wymogu postawionego w postaci warunku – odrzuceniu. Nie wolno oceniać w jaki sposób warunek jest spełniony, w szczególności „ledwo-co”, czy „z dużym zapasem”. Kryteria przeciwnie: są to wymagania stawiane w sposób miękki, oceniane na skali: „w jakim stopniu spełnia”.

Oceniając świat przy pomocy warunków widzimy „czarno-biało”, coś jest albo dobre albo złe; oceniając przy pomocy kryteriów staramy się uchwycić odcienie szarości.

Oznacza to, że tam, gdzie można jednoznacznie stwierdzić „to – tak, tamto – nie”, gdzie można jednoznacznie określić wymagania, których niespełnienie powoduje nieuzyskanie koniecznych rezultatów zamówienia – tam wyrażanie wymagań w postaci warunków ma sens i jest możliwe do zastosowania. Wszędzie jednak tam, gdzie zamawiający nie może lub nie powinien definitywnie, bezwzględnie stawiać jakiegoś wymagania – nie powinien formułować go w postaci warunku. Jak często jednak sprawa jest tak prosta, że można bez wątpliwości stwierdzić „to – tak, tamto – nie” i czy aby na pewno nie jest lepszym rozwiązaniem przejście ze stawiania wymagań w postaci warunków na wymagania określone jako kryteria.

Powyższe rozważania w takim samym stopniu odnoszą się do stosowania kryteriów oceny ofert, jak i kryteriów selekcji. Ciekawe, że tyle się mówi ostatnimi czasy (czasem „mówi, a nie czyni”, czasem „mówi i przegina”) o zaletach stosowania pozacenowych kryteriów oceny ofert, a nie słychać zachęt do stosowania kryteriów selekcji. W obu przypadkach chodzi jednak o to samo: aby nie postrzegać świata czarno-biało, lecz uwzględniać odcienie szarości. Bo świat nie jest czarno-biały, co odnosi się w szczególności do kwestii wiarygodności wykonawców.

MOŻLIWOŚĆ WYBORU NAJLEPSZYCH WYKONAWCÓW

Przetarg nieograniczony nie dopuszcza stosowania kryteriów selekcji, a więc jedynym sposobem weryfikacji wiarygodności wykonawców są warunki udziału. Pomijając w tej chwili kwestię możliwości określania warunków udziału inaczej, niż poprzez minimalne poziomy zdolności (co nie jest ciągle w Polsce stosowane), ocena spełniania warunków pozostaje „zero-jedynkowa”. I to jest podstawowy problem: jak określić warunki, aby móc z pełnym przekonaniem stwierdzić, że ktoś, kto nie spełnia warunku nie daje rękojmi należytego wykonania zamówienia?

Jakikolwiek z warunków udziału nie wziąć pod lupę – każdy można byłoby zakwestionować (co zresztą z zapałem czynią wykonawcy w KIO). Np. „wykonawca musi wykazać, że wykonał co najmniej dwa zamówienia podobne o wartości 70% wartości przedmiotowego zamówienia”. A dlaczego dwa? – bo raz mogło się udać. A dlaczego 70%? – bo mniejsze jest niepodobne. A dlaczego nie może być pięć zamówień po 60%? A jedno o wartości (i zakresie) 300% przedmiotowego zamówienia? itd., itp.

Przede wszystkim wiarygodność wykonawcy jest cechą stopniowalną. To nie jest tak, że wszystkie firmy można łatwo wsadzić do jednego z dwóch zbiorów: wiarygodny albo niewiarygodny. I wszelkie próby określenia sposobu rozróżniania wykonawców na te dwie grupy skazane są na niepowodzenie.

Poza wykonawcami oczywiście niewiarygodnymi i tymi, którzy rzeczywiście rokują istnieje wielu, którzy są tak blisko granicy (spełnienia warunku), że odmówienie im jakiejkolwiek wiarygodności jest po prostu niepoważne. Prekwalifikacja stanowi próbę uniknięcia tego typu dylematów. Nie chodzi przy tym, aby nie stawiać warunków udziału. Warunki określone być muszą, choćby na wypadek wpłynięcia nie większej liczby wniosków, niż miejsc na liście. Jednak w przypadku prekwalifikacji zamawiający ma do dyspozycji oba narzędzia, zarówno warunki, jak i kryteria. Przy ich pomocy znacznie łatwiej określić którzy z wykonawców ubiegających się o zamówienie (kandydatów) są lepsi.

Stosowanie prekwalifikacji pozwala wybrać najlepszych wykonawców. Weryfikacja kwalifikacji wykonawców na podstawie warunków, zwłaszcza uwzględniając powyższe uwagi, nie prowadzi do wyodrębnienia grupy wykonawców rzeczywiście dających rękojmię należytego wykonania zamówienia.

Ponieważ (prawie) każdy warunek da się podważyć i wykazać, że jego niespełnienie przy określonych okolicznościach nie musi oznaczać niemożności wykonania zamówienia – zamawiający boją się stawiać warunki na odpowiednio wysokim poziomie. Aby nie narażać się na przegrany arbitraż / kontrole / kłopoty, mają tendencję, w razie wątpliwości, zaniżać lub nawet rezygnować z warunku.

Zaniżone warunki prowadzą do sytuacji, w której spełniane są zarówno przez wykonawców wiarygodnych, jak i niewiarygodnych, a przynajmniej takich, których wiarygodność jest wysoce wątpliwa. Oznacza to, że zamawiający zmusza do konkurowania ceną firmy wiarygodne, czyli takie, które utrzymują swój potencjał techniczny (kadrowy i sprzętowy) i ekonomiczny z firmami, które nie ponoszą takich kosztów. Wynik takiej konkurencji (podkreślmy: nieuczciwej, nierównej konkurencji, a więc konkurencji w sposób rażący nielegalnej!) jest prosty do przewidzenia: „teczki” i „krzaki” zawsze będą tańsze od rzetelnego wykonawcy, czego skutki obserwujemy na co dzień.

Zdefiniowano ten problem i stwierdzono, że rozwiązaniem jest stosowanie pozacenowych kryteriów o wadze co najmniej 40%. Nie bardzo widać pozytywne efekty tego rozwiązania. A ja uważam, że stosowanie kryteriów selekcji może być ważniejsze od kryteriów oceny ofert. Uważam (i głoszę na szkoleniach, co, mam nadzieję, potwierdzą ich uczestnicy), że mając do wyboru przetarg nieograniczony z różnymi kryteriami albo przetarg ograniczony z kryterium cenowym wybrałbym to drugie.

Znacznie lepsze efekty można uzyskać wybierając najtańszą ofertę jednej z najlepszych firm, niż wybierając najlepszą ofertę (ofertę rozumianą jako papier, który – jak wiadomo – wszystko przyjmie) „szemranego” wykonawcy.

EFEKTYWNOŚĆ EKONOMICZNA

Prekwalifikacja jest bardziej efektywna ekonomicznie, gdyż oznacza oszczędność pieniędzy, a może i czasu. Zarówno prowadzenie postępowania przez zamawiającego, jak i udział w nim przez wykonawcę jest czaso- i kosztochłonne.

Dla omawianego aspektu chodzi przede wszystkim o przygotowanie dokumentów podmiotowych i ofert przez wykonawców oraz analizę dokumentów podmiotowych i ofert przez zamawiającego. W przetargu nieograniczonym, po wprowadzeniu postkwalifikacji (nie wiadomo dlaczego zwanej przez wielu procedurą odwróconą), każdy wykonawca ponosi koszty przygotowania i złożenia oferty oraz dossier (zwanego w Polsce JEDZ, a Europie ESPD), natomiast koszty dokumentów podmiotowych ponosi jedynie wykonawca zwycięski.

W przypadku prekwalifikacji każdy wykonawca ponosi koszty sporządzenia dossier, natomiast koszty sporządzenia oferty ponosi 3-5 wykonawców mających realne szanse uzyskać zamówienie. Patrząc na koszty z punktu widzenia zamawiającego: w przetargu nieograniczonym zamawiający ponosi koszty badania i oceny wszystkich ofert oraz analizy dokumentów podmiotowych wybranego wykonawcy (a w przypadku, gdy on nie potwierdzi warunków – kolejnego i kolejnego…), natomiast przy prekwalifikacji zamawiający ponosi koszty analizy dossier wszystkich wykonawców, być może dokumentów podmiotowych najlepszych wykonawców (uważam, że w przypadku stosowania kryteriów selekcji należy przed zakwalifikowaniem wykonawców do postępowania sprawdzić na podstawie dokumentów podmiotowych, czy rzeczywiście oświadczenia zawarte w dossier są prawdziwe) oraz koszty badania i oceny 3-5 ofert.

Co jest tańsze? Przed wprowadzeniem postkwalifikacji było oczywiste, że dla wszystkich tańsza jest prekwalifikacja. Obecnie to zależy od stopnia skomplikowania dokumentów podmiotowych vs. ofert.

W przypadku, gdy sporządzenie, a następnie analiza dokumentów podmiotowych jest tańsza od kosztów sporządzenia i analizy ofert – nadal postępowaniem bardziej efektywnym jest prekwalifikacja. W przypadku zaś, gdy sporządzenie oferty jest proste (np. sprowadza się do wpisania ceny w określonym miejscy formularza oferty) – przewagę zyskuje przetarg nieograniczony.

Powyższe prowadzi do wniosku (na marginesie: wniosek ten wynika wprost z odpowiedniej analizy art. 55 Pzp), że przetarg nieograniczony należy stosować do prostych zamówień, obejmujących rozwiązania gotowe, dostępne na rynku, znormalizowane. W przypadku zaś zamówień bardziej skomplikowanych, wymagających dostosowania do specyficznych potrzeb zamawiającego, wymagających projektowania lub wykraczających poza znormalizowane rozwiązania – właściwym trybem jest tryb przewidujący prekwalifikację. W takich sytuacjach najprawdopodobniej koszty sporządzenia ofert przez wykonawców, a także koszty ich analizy przez zamawiającego (aspekt przedmiotowy) znacznie przewyższają koszty sporządzenia i analizy dokumentów podmiotowych.

OSZCZĘDNOŚĆ CZASU

Rozważmy jeszcze jeden element, czyli czas, jednak nie tyle nakład pracy potrzebny na przeprowadzenie postępowania (zamawiający rzadko uwzględniają ten aspekt, a przecież każda godzina poświęcona na postępowanie to wymierne koszty zamawiającego i powinny być liczone, jak w każdej firmie), co czas trwania postępowania.

Jest to pierwszy argument za przetargiem nieograniczonym: jest najszybszym trybem udzielania zamówień publicznych (i rzeczywiście, UZP podaje średni czas - 85 dni, wobec przetargu ograniczonego – 118, negocjacji z ogłoszeniem – 119, dialogu konkurencyjnego – 100 dni).

Czy rzeczywiście? A czy sytuacja nie wygląda często w taki sposób: Jeżeli zamawiający rozpoczął przygotowania do udzielenia zamówienia, które skończą się za dwa miesiące (opracowywany jest opis przedmiotu zamówienia oraz inne elementy SIWZ) to ma do wyboru dwa rozwiązania: albo będzie czekał na zakończenie prac nad SIWZ i za dwa miesiące ogłosi przetarg, albo ogłosi teraz negocjacje z ogłoszeniem lub dialog konkurencyjny, przeprowadzi prekwalifikację i zaprosi wykonawców do negocjacji / dialogu, ukończywszy w międzyczasie prace nad SIWZ. W ten sposób postępowanie, choć trwające dłużej, zakończy się wcześniej, gdyż po zakończeniu prac nad SIWZ zamawiający będzie już po prekwalifikacji.

A jeśli prace nad SIWZ się przedłużą? To i zaproszenie może zostać przekazane później, albo negocjacje mogą ulec zawieszeniu, albo… Tak więc nie jest prawdą, a przynajmniej jest nieuprawnionym uproszczeniem twierdzenie, jakoby przetarg nieograniczony był najszybszym trybem udzielenia zamówień publicznych. Na marginesie: a nawet, gdyby tak było, to pośpiech w trakcie postępowania fatalnie odbija się na czasie realizacji zamówienia, a o zakończenie realizacji zamówienia, nie o datę zawarcia umowy przecież chodzi.

OFERTY LEPSZE JAKOŚCIOWO

Dzięki prekwalifikacji zamawiający może pozyskać znacznie lepsze jakościowo oferty. Jeżeli dobry wykonawca wygrywa 10% przetargów, w których startuje, to znaczy nie tylko, że koszty udziału w dziesięciu postępowaniach musi ukryć w cenie każdej oferty (o tym już było), ale również, że nie może inwestować zanadto w udział w postępowaniu, gdyż prawdopodobieństwo uzyskania zamówienia jest niewielkie.

W sytuacji, gdy koszty przygotowania oferty są duże, gdy zamawiający wymaga dołączenia do oferty opracowań w stylu organizacja i metodyka, harmonogram, analiza ryzyka, wykonawca może poświęcić na ich opracowanie określoną ilość czasu. To przekłada się na niską jakość ofert. W przypadku prekwalifikacji, gdy do postępowania jest dopuszczonych np. 5 wykonawców, to oznacza, że każdy z nich ma 20% szansy uzyskania zamówienia. Gotowość zainwestowania znacznych sił i środków w przygotowanie oferty ze strony wykonawców jest znacznie większa.

To prowadzi do wniosku, że lepiej wybrać jedną z kilku lepszych ofert, niż jedną z wielu gorszych ofert. Bo nie jest wartością liczba składanych ofert, lecz ich jakość.

Ciekawe czemu nie rozumieją tego organa kontroli, czuwając na straży konkurencyjności i formułując zarzuty oparte na domniemaniu: a może wpłynęłoby więcej niż 8 ofert w przetargu nieograniczonym? A nawet, jeśli tak - to jaka z tego korzyść?

Ustawodawca przesądził, że liczbą wykonawców zapewniającą konkurencję w przetargu jest pięć (w negocjacjach z ogłoszeniem i dialogu konkurencyjnym – 3), a więc, skoro zamawiający może przesądzić, że zaprosi do złożenia ofert nie więcej, niż pięciu wykonawców, dlaczego miałby prowadzić postępowanie w trybie przetargu nieograniczonego w taki sposób, aby oferty mogło złożyć piętnastu wykonawców (i jest to kolejny powód, aby nie wszczynać przetargów nieograniczonych).

UKRÓCENIE HANDLU REFERENCJAMI

Prekwalifikacja pozwala ukrócić handel referencjami. Zmorą ostatnich lat zamówień publicznych w Polsce było fikcyjne powoływanie się na potencjał podmiotów trzecich.

Wiadomo było, że wykonawca może powołać się na potencjał podmiotu trzeciego przy spełnianiu warunków udziału. Nie było wiadomo, czy to samo dotyczy również kryteriów selekcji (zwanych onegdaj dla niepoznaki „stopniem spełniania warunków”, co jest sprzecznością samą w sobie). Po wielu wyrokach KIO nakazujących liczenie cudzych referencji na równi z własnymi, udało się odwrócić tę linię i uzyskać wyroki, iż udostępniany potencjał nie służy do „punktowania” doświadczenia.

Zeszłoroczna nowelizacja (uzupełniona późniejszymi zmianami) zdaje się potwierdzać linię, iż udostępniany potencjał dotyczy warunków udziału, nie kryteriów selekcji. (Na marginesie: uważam to za nadinterpretację i uważam, że zamawiający powinien mieć możliwość zarówno, brać, jak i nie brać, a także brać z inną wagą pod uwagę udostępniany potencjał w ramach kryterium selekcji, natomiast wykonawcy nie mają prawa domagać się punktowania udostępnianych referencji). W każdym razie: w przetargu nieograniczonym wykonawcy mogą bez ograniczeń polegać na potencjale podmiotów trzecich, natomiast przy kryteriach selekcji nie.

Jedno przeciwwskazanie dla prekwalifikacji wskazać należy: mała konkurencyjność rynku. Jak już wspomniano, pełne zalety prekwalifikacji ujawniają się, gdy chętnych i zdolnych do wykonania zamówienia (czyli spełniających warunki udziału) wykonawców jest więcej, niż miejsc na krótkiej liście (3-5).

Są, niestety, branże, nie spełniające tego warunku. Zwłaszcza zakwalifikowanie do postępowania dwóch wykonawców staje się niebezpieczne dla zamawiającego. W takiej sytuacji (i pod warunkiem, że nie są rzeczywiście konieczne negocjacje z wykonawcami) należy zalecać stosowanie przetargu nieograniczonego.

Zważywszy powyższe, doprawdy trudno wskazać powody, dla których przetarg nieograniczony cieszy się taką popularnością. Może powodem niestosowania trybów przewidujących prekwalifikację jest nieznajomość kryteriów selekcji. Rzeczywiście, powszechnie stosowanej jest chyba tylko jedno: liczba wykonanych wcześniej zamówień podobnych. Zamawiający określa minimalną liczbę podobnych zamówień jako kryterium, natomiast przyznaje punktów ja dodatkowe referencje. Takie kryterium selekcji rzeczywiście jest głupie: zamawiający stwierdza na koniec dnia, że wykonawca, który zrealizował 12 podobnych zamówień jest gorszy od tego, który wykonał 15. A jakie to niby ma znaczenie? Stosowanie takiego kryterium ma tylko jeden skutek: cementuje rynek nie pozwalając nowym podmiotom zaistnieć w branży. To źle.

MOŻLIWOŚĆ INNEGO OKREŚLANIA KRYTERIÓW SELEKCJI

Można kryteria selekcji określać inaczej. Przytoczę zasady prekwalifikacji obowiązujące w Wielkiej Brytanii w ramach projektu Constructionline (ciekawostka: rozwijanego jako partnerstwo publiczno-prywatne tamtejszego ministerstwa gospodarki i prywatnej firmy). Są to zasady stosowane w całym kraju do prekwalifikacji wykonawców robót budowlanych, a podane niżej przykłady pochodzą z angielskiej Hihgways Agency (odpowiednik GDDKiA)2.

Jedynym kryterium selekcji jest doświadczenie wykonawcy i brane są pod uwagę te same wymiary doświadczenia co w Polsce. Różnica polega na innym (odwrotnym), stosowaniu elementów ocenianych zero-jedynkowo (warunki) i na skali (kryteria). Sposób formułowania kryterium selekcji w Polsce: „Ile (kryterium) zamówień podobnych (warunek) wykonawca wykonał należycie (warunek)”. Kryterium selekcji w Wielkiej Brytanii: „Jak dobrze (kryterium) i jak bardzo podobne (kryterium) dwa (warunek) zamówienia wykonał wykonawca”. Porównajmy podejście do trzech wymiarów doświadczenia.

LICZBA ZAMÓWIEŃ

W odróżnieniu od polskiej praktyki, liczba wykonanych zamówień jest narzucana w postaci warunku: dwa zamówienia. Zamawiający nie wymaga wykazania się większą liczbą zamówień i nie ocenia więcej, niż dwa wskazane przez wykonawcę zamówienia, w szczególności nie przyznaje punktów za zrealizowanie większej liczby zamówień.

ZAMÓWIENIA PODOBNE

W Polsce zamawiający definiuje precyzyjnie pojęcie zamówienia podobnego (o wartości…, o zakresie…, w technologii… itp.). Takie podejście obarczone jest istotnymi problemami: jak zdefiniować zamówienie podobne, aby oddzielić wykonawców wiarygodnych od niewiarygodnych (była już o tym mowa).

W systemie Constructionline nikt nie próbuje definiować zamówienia podobnego jak warunku udziału ocenianego na zasadzie spełnia-nie spełnia. Stopień podobieństwa jest jednym z dwóch kryteriów selekcji (bo, oczywiście, stopień podobieństwa tego, co wykonawca wcześniej robił do przedmiotu zamówienia jest istotną miarą jego doświadczenia), które nie jest oceniane zero-jedynkowo, lecz na skali.

Stopień podobieństwa zamówienia referencyjnego do tego, które jest przedmiotem postępowania jest mierzony przy użyciu kilku kryteriów, z których 5 jest obligatoryjne, pozostałe powinny być dobrane by odzwierciedlić specyfikę przedmiotu zamówienia. Obligatoryjne kryteria uwzględniają następujące cechy kontraktu:

1) Rodzaj prac: budowa, przebudowa, modernizacja, remont, zaprojektuj i zbuduj, utrzymanie itp.
2) Wartość zamówienia: całkowita lub średnioroczna,
3) Czas realizacji: jak dawno roboty zostały ukończone lub stan zaawansowania (jeśli trwają),
4) Typ kontraktu: Highways Agency rozróżnia ogólne warunki ECI, ECC, DBFO, MAC, TechMAC, NEC, na gruncie polskim można byłoby wyróżnić: FIDIC, wynagrodzenie kosztorysowe, wynagrodzenie ryczałtowe,
5) Komunikacja: z klientami, interesariuszami, administracją, lokalną społecznością itp.

Dodatkowo, stosownie do okoliczności, mogą być stosowane dodatkowe kryteria:

6) Społeczna odpowiedzialność biznesu (CSR): czynniki społeczne, ekonomiczne i ekologiczne,
7) Zarządzanie ruchem: dane na temat wielkości ruchu drogowego „dotkniętego” realizacją kontraktu,
8) Sąsiedztwo: bliskość i liczebność mieszkańców „dotkniętych” realizacją kontraktu,
9) Lokalizacja: droga krajowa, lokalna, teren zurbanizowany, wiejski
10) Technologia: np. procent ceny przeznaczony na zarządzanie ruchem, systemami informatycznymi,
11) Inne, odzwierciedlające specyfikę zamówienia.

Przed publikacją ogłoszenia o zamówieniu dobierane są nie tylko kryteria (wszystkie mają tę samą wagę), ale i sposób ich oceny. To może być tak proste, jak różnice procentowe dla kryterium wartości umowy lub bardziej opisowe, na podstawie konkretnego zamówienia. Jednak sposób oceny podobieństwa umowy nie jest udostępniany wykonawcom. Ocena jest dokonywana na skali 1-5, gdzie: 1 – żadnego związku, 2 – słaby związek, 3 – podobieństwo, 4 – duże podobieństwo, 5 – zupełne podobieństwo).

NALEŻYTE WYKONANIE ZAMÓWIENIA

Zamawiający w Polsce wymaga, aby zamówienia były należycie wykonane i jest najszczęśliwszy otrzymując referencje o treści: „niniejszym potwierdza się, że firma X wykonała zamówienie Y należycie”. Tylko co wynika z takich referencji? I jak można dzielić zamówienia na wykonane należycie i nienależycie?

Czy nie należałoby oceniać stopnia jakości wykonania poprzednich zamówień, tak, jak w ramach Constructionline, gdzie kryteria oceny jakości wykonania wcześniejszych zamówień są następujące:

1) ogólne zadowolenie klienta z produktu: czy osiągnięto zakładane cele,
2) ogólne zadowolenie klienta ze świadczonych przez wykonawcę usług: organizacja pracy i zarządzanie, zatrudnianie specjalistów, dostawców, podwykonawców, relacja i komunikacja z klientem oraz interesariuszami, zarządzanie wartością, zarządzanie zmianą, zrównoważony rozwój,
3) „od razu dobrze” (Right First Time): unikanie konieczności powtórnego wykonywania robót, poprawianie błędów bez czekania na polecenie, czerpanie nauki z dobrej praktyki,
4) rzetelność szacowania kosztów: zdolność szacowania budżetu, prognozowania zmian, przewidywania kosztów,
5) rzetelność szacowania terminów: zdolność przewidywania terminów realizacji, umiejętność tworzenia harmonogramów, konieczność zmian harmonogramu.

Ocena spełniania każdego z w/w kryteriów odbywa się na skali 0-10, gdzie 0 – zupełnie niezadowalający, 2 – bardzo niezadowalający, 4 – trochę niezadowalający, 5 – ani zadowalający ani nie, 6 – zadowalający, 8 – wysoce zadowalający, 10 – całkowicie zadowalający.

Sumaryczna ocena doświadczenia wykonawcy to średnia z iloczynu punktów przyznanych każdemu z dwóch kontraktów za jakość i za podobieństwo. Takie podejście ma znacznie więcej sensu, niż liczenie jednozdaniowych referencji na sztuki.

 

1„Zapoznany to m.in. niedoceniony, nieuznany - pochodzi od jednego z nieużywanych już dziś znaczeń słowa zapoznawać, czyli: nie doceniać wartości czegoś” Magdalena Tytuła, Marta Łosiak "Polski bez błędów. Poradnik językowy dla każdego".

2 Więcej na ten temat można znaleźć w Raporcie pt. „Ewaluacja rozwiązań stosowanych w celu oceny i wyboru ofert w postępowaniach o udzielenie zamówienia publicznego w projektach drogowych i kolejowych realizowanych w ramach POIiŚ wobec rozwiązań stosowanych w innych krajach członkowskich UE” dostępnym m. in. tutaj.

Powyższy tekst ukazał się w numerze 04/2017 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Dossier – zwane JEDZ

Jedną z najważniejszych zmian wprowadzonych ostatnią nowelizacją ustawy Pzp jest wprowadzenie postkwalifikacji. Postkwalifikacja – w przeciwieństwie do prekwalifikacji – polega na tym, że najpierw następuje wybór najkorzystniejszej oferty, a następnie weryfikacja kwalifikacji wybranego wykonawcy. Procedura taka była stosowana w niektórych państwach UE (Irlandia, Portugalia) od wielu lat – choć nie była przewidziana w poprzednich dyrektywach, nie była przecież z nimi sprzeczna.

Postkwalifikacja zawsze zakłada weryfikację braku podstaw wykluczenia wykonawcy oraz spełniania warunków udziału w postępowaniu przy pomocy dokumentów źródłowych już po (wstępnym) wyborze najkorzystniejszej oferty. Zakłada się jednak możliwość wstępnej weryfikacji kwalifikacji wykonawcy dokonywanej na podstawie oświadczenia własnego wykonawcy. Zupełnie wystarczającym byłoby oświadczenie wymagane standardowo od dwudziestu lat w Polsce w stylu: „oświadczam, że nie podlegam wykluczeniu z postępowania oraz spełniam warunki udziału w postępowaniu” . Niestety, oświadczenie, które ma stanowić wstępne potwierdzenie powyższego otrzymało w prawie europejskim nazwę własną, i to nie byle jaką: jednolity europejski dokument zamówienia, a KE otrzymała delegację do opracowania jego formularza. Łatwo zrozumieć, że urzędnik KE, otrzymawszy zadanie opracowania formularza jednolitego europejskiego dokumentu zamówienia, ledwo zmieścił go na 13 stronach. Ten sam dokument z instrukcją jego wypełniania (druga już wersja) zajmuje 86 stron. I pomyśleć, że celem wprowadzenia postkwalifikacji było uproszczenie postępowania.

Zacznijmy jednak od nazwy dokumentu. Akronim „JEDZ” nie jest trudny do wypowiedzenia, niemniej kojarzy się zbyt natarczywie, „jednolity dokument” wydaje się zbyt długie, „dokument” zbyt wieloznaczne. Ja nazywam ten kwit „dossier”, bo czyż nie jest to właśnie dossier - zbiór dokumentów i akt dotyczących jakiejś osoby lub sprawy, też: teczka zawierająca takie dokumenty i akta (Słownik Języka Polskiego). Czyż każda firma nie posiada własnego dossier, folderu, prospektu, teczki opisującej potencjał i możliwości tej firmy: kadrę, sprzęt oraz wcześniejsze dokonania? Przecież jest to międzynarodowe określenie, zrozumiałe nie tylko dla fachowców i wywołujące właściwe skojarzenia. Będziemy więc nazywać ten dokument dossier.

Co do zasady jest to oświadczenie wykonawcy, które powinno być przez wykonawcę wypełnione, podpisane i przedłożone zamawiającemu wraz z ofertą lub wnioskiem o dopuszczenie do udziału w postępowaniu. UZP udostępnił na swojej stronie dossier w formacie word, które może być użyte w tym celu. Niemniej, właściwym (docelowo – jedynym) sposobem sporządzania dossier jest posłużenie się formularzem udostępnionym przez KE pod adresem http://ec.europa.eu/growth/espd. Docelowo dokument ten ma się łączyć z TED i pobierał część informacji automatycznie, a po wypełnieniu nie będzie drukowany , lecz przesyłany elektronicznie zamawiającemu. W międzyczasie zakłada się równoległe funkcjonowanie wersji elektronicznej i papierowej, co nie oznacza, że nie należy również wersji pisemnej przygotowywać w oparciu o tę stronę, gdyż jest to znacznie szybsze i łatwiejsze od używania dokumentu wordowskiego, nawet uwzględniając możliwości, jakie daje funkcja copy-paste.

Dossier składa się z kilku części i sekcji.

— Część I. Informacje dotyczące postępowania o udzielenie zamówienia oraz instytucji zamawiającej lub podmiotu zamawiającego.

Docelowo po wpisaniu numeru ogłoszenia z Dz.U.S. dane wymagane w części I mają się importować wprost z ogłoszenia. Do czasu uruchomienia tej funkcji zamawiający powinien wpisać numer ogłoszenia (ewentualnie tymczasowy numer otrzymany mailem potwierdzającym wpływ ogłoszenia do Urzędu Publikacji UE), natomiast pozostałe informacje zostawić do wypełnienia wykonawcy (zgodnie z instrukcją) lub – co należy zalecać – wypełnić je samodzielnie (metodą copy-paste).

— Część II. Informacje dotyczące wykonawcy.

Tę część wypełnia, oczywiście, wykonawca. Pierwszy raz zajmie mu to kilka minut, w przyszłości jednak będzie mógł używać tych danych wielokrotnie (dopóki pozostają aktualne) używając na samym początku wypełniania dossier funkcji „Połącz dwa ESPD” (jeśli zamawiający przygotował formularz z użyciem tej strony) lub „zaimportować ESPD” (jeśli musi go w całości przygotować samodzielnie na podstawie wcześniej wypełnionego).

Warto zwrócić uwagę na następujące kwestie.

W sekcji B „Informacje na temat przedstawicieli wykonawcy” warto w ostatnim wierszu jednoznacznie określić zakres pełnomocnictwa udzielonego osobie podpisującej ofertę (o ile nie jest podpisywana zgodnie z zasadami reprezentacji), gdyż odpada w takim przypadku konieczność sporządzania i załączania odrębnego dokumentu pełnomocnictwa (o ile dossier zostanie podpisane zgodnie z zasadami reprezentacji). Warto w tym miejscu przypomnieć, że wykonawca nie jest zobowiązany do przekazywania zamawiającemu odpisu z KRS, gdyż jest to bezpłatna baza danych, z której zamawiający może pobrać ten dokument samodzielnie. W celu weryfikacji poprawności podpisania oferty (wniosku) należy ten dokument pozyskać, nie wydaje się jednak celowe jego drukowanie, a jedynie zapisanie we właściwym miejscu, folderze wykonawcy.

Samo umiejscowienie sekcji C „Informacje na temat polegania na zdolności innych podmiotów” w tej części dossier wskazuje, że chodzi jedynie o podmioty trzecie, z którymi wykonawca pozostaje w trwałych stosunkach prawnych (a nie firmy, od których uzyskał przy barze kopie referencji wraz z pustymi zobowiązaniami).
Należy poważnie rozważyć, czy rozsądnym jest wymaganie braku podstaw wykluczenia wszystkich podwykonawców, a więc żądanie wypełnienia sekcji D. O ile weryfikacja kwalifikowanych podwykonawców, czyli podmiotów trzecich potwierdzających spełnianie warunków pod kątem przesłanek wykluczenia nie powinna budzić wątpliwości, o tyle badanie w tym zakresie wszystkich podwykonawców (a bywają ich dziesiątki i setki) wydaje się nadmierne. Nawet jednak w przypadku żądania przez zamawiającego podania podwykonawców oraz potwierdzenia braku podstaw do ich wykluczenia, wykonawca nie musi tego robić w trakcie postępowania: w przeciwieństwie do ustawy, formularz dossier wyraźnie stwierdza, że należy podać wykaz podwykonawców „o ile jest to wiadome”. Doświadczenie uczy, że (niezależnie od oceny tego zjawiska) wykonawcy (GW) wybierają swoich podwykonawców najczęściej dopiero po wygraniu przetargu, a więc na etapie składania ofert lub wniosków rzeczywiście nie znają ich tożsamości.

— Część III. Podstawy wykluczenia:

Czy nie byłoby wystarczającym oświadczenie: „nie podlegam wykluczeniu z postępowania”? Zapewne. Jednak Komisja zadbała o to, aby każdy wykonawca świadomie, dobrowolnie, uroczyście, uprzedzony o odpowiedzialności karnej itd., itp. oświadczył odrębnie co do każdej z podstaw wykluczenia.

— A: Podstawy związane z wyrokami skazującymi za przestępstwo

Dobrze, że UZP przyznał, iż zakres przestępstw wymienionych w art. 24 ust. 1 pkt 13 jest znacznie szerszy od określonego w dyrektywie (to źle). Szkoda, że nie zakwalifikował ich do krajowych podstaw wykluczenia lub nie sprowokował szybkiej nowelizacji. Zamiast tego sugeruje uwzględnienie szerszego zakresu przesłanek obligatoryjnych w ramach oświadczeń obejmujących przesłanki fakultatywne, co może prowadzić do uznania, że część przesłanek fakultatywnych (art. 24 ust. 5 pkt 5-7) musi być stosowane. Nie sposób tego przyjąć.

Gdy zamawiający przygotowuje formularz dossier program sugeruje zaznaczenie tych przesłanek i nie należy ich odznaczać.

— B: Podstawy związane z płatnością podatków lub składek na ubezpieczenie społeczne

Wbrew treści pytania, na które powinien odpowiedzieć wykonawca, w rzeczywistości odpowiada na dwa, istotnie różne pytania – w zależności, czy zamawiający przewidział fakultatywną przesłankę wykluczenia określoną w art. 24 ust. 5 pkt 8. Jeśli tak – pytanie brzmi: czy wykonawca naruszył obowiązki dotyczące płatności podatków, opłat lub składek na ubezpieczenia społeczne lub zdrowotne, jeśli nie - czy wydano wobec niego prawomocny wyrok sądu lub ostateczną decyzję administracyjną o zaleganiu z uiszczeniem podatków, opłat lub składek na ubezpieczenia społeczne lub zdrowotne. Skąd wykonawca ma wiedzieć, czy fakultatywna przesłanka ma zastosowanie? Z treści ogłoszenia, niby proste – niemniej należy przyjąć, że większość jeszcze przez dłuższy czas nie będzie rozróżniała rzeczywistej treści tego oświadczenia. A jeśli przesłanka fakultatywna nie będzie stosowana, to dlaczego wykonawca miałby składać oświadczenie w zakresie pkt c ppkt 2) formularza?
Dodać również należy, że pytanie odnosi się do państwa siedziby wykonawcy oraz państwa siedziby zamawiającego. To ciekawe dlaczego wykonawca zagraniczny nie będzie składał zaświadczeń z polskiego urzędu skarbowego lub ZUS, niezależnie od tego czy ma w Polsce oddział lub spółkę.
Gdy zamawiający przygotowuje formularz dossier program sugeruje zaznaczenie tych przesłanek i nie należy ich odznaczać (niezależnie od tego, czy stosuje przesłankę fakultatywną, czy nie).

— C: Podstawy związane z niewypłacalnością, konfliktem interesów lub wykroczeniami zawodowymi

Podobne problemy dotyczą sekcji C. Już w pierwszym pytaniu mamy do czynienia jednocześnie z przesłankami obligatoryjnymi i fakultatywnymi. Wykonawca, który np. zapłacił 3 tys. zł kary za wycięcie drzewa lub uchybienia w zakresie BHP, ale nigdy nie popełnił żadnego przestępstwa przeciwko ochronie środowiska lub prawom osób wykonujących pracę zarobkową musi umieć rozróżnić te sytuacje i stwierdzić, czy może udzielić odpowiedzi przeczącej, czy może powinien przyznać, że do naruszenia doszło i dowodzić samooczyszczenia.

Najbardziej rozbrajające wydaje się pytanie skierowane do wykonawcy (obligatoryjnie):

Czy wykonawca zawarł z innymi wykonawcami porozumienia mające na celu zakłócenie konkurencji? Jeżeli tak, proszę podać szczegółowe informacje na ten temat oraz czy wykonawca przedsięwziął środki w celu samooczyszczenia. Ciekawe jakiej odpowiedzi spodziewa się Komisja.

Gdy zamawiający przygotowuje formularz dossier program sugeruje zaznaczenie wszystkich przesłanek, jednak przesłanki fakultatywne można (należy) odznaczać. Czyli które?

  • naruszenie obowiązków w dziedzinie prawa środowiska, prawa socjalnego i prawa pracy (pkt 1-3). Podstawy te kojarzą się wprost z art. 24 ust. 5 pkt 5-7, a więc fakultatywne. Niestety UZP stwierdził, że w ramach tych punktów wykonawca winien złożyć również oświadczenie odnośnie nadmiarowych przesłanek wpisanych w art. 24 ust. 1 pkt 13 – czyli obligatoryjne. Zachodzi więc obawa, że jeśli zamawiający nie będzie wymagał tych oświadczeń – ktoś stwierdzi, że nie dokonał obowiązkowej weryfikacji podstaw wykluczenia. Jeśli zaś zamawiający będzie wymagał tego oświadczenia – konia z rzędem wykonawcy, który będzie umiał rozróżnić jego zakres w zależności od tego, czy stosowane są przesłanki fakultatywne, czy nie.
  • Upadłość, niewypłacalność, układ z wierzycielami, inna sytuacja podobna do upadłości wynikająca z prawa krajowego, aktywami zarządza likwidator, działalność gospodarcza zawieszona (pkt 4-9). Podstawą tych punktów jest art. 24 ust. 5 pkt 1, a więc fakultatywne. Formularz pozwala zaznaczyć dowolne z sześciu punktów, jednak ustawa nie rozróżnia wymienionych ciurkiem sytuacji, co wskazuje, że należy te punkty traktować jako pakiet: albo wszystkie mają zastosowanie, albo nie.
  • Winien poważnego wykroczenia zawodowego (pkt 10) stanowi wdrożenie art. 24 ust. 5 pkt 2 (wcześniejszego art. 24 ust 2a), będącego pokłosiem jak na razie jedynego polskiego orzeczenia TSUE. Jest to przesłanka fakultatywna, niemniej zawsze warta stosowania.
  • Porozumienia z innymi wykonawcami mające na celu zakłócenie konkurencji (pkt 11) to obligatoryjna przesłanka wymieniona w art. 24 ust 1 pkt 20. Należy przy tej okazji jedynie przypomnieć, że jej zastosowanie wobec konkretnego wykonawcy musi wiązać się z zawiadomieniem odpowiednich organów o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, gdyż wykluczenie z postępowania jest jedynie jedną z konsekwencji.
  • Konflikt interesów spowodowany udziałem w postępowaniu o udzielenie zamówienia (pkt 12) został ostatecznie przesunięty do przesłanek fakultatywnych (art. 24 ust. 5 pkt 3). Gdyby pozostał, jak planowano, w ustępie pierwszym, mógłby wprowadzić sporą rewolucję:)
  • Bezpośrednie lub pośrednie zaangażowanie w przygotowanie przedmiotowego postępowania o udzielenie zamówienia (pkt 13) odpowiada przesłance obligatoryjnej (art. 24 ust. 1 pkt 19)
  • Rozwiązanie umowy przed czasem, odszkodowania lub inne porównywalne sankcje (pkt 14) to dobry przykład tego, jak fraza zawarta w dossier ma zupełnie różne znaczenie na gruncie prawa polskiego i unijnego. KE rozumie pod tym skrótem art. 57 ust. 1 pkt g dyrektywy klasycznej, który pozwala wykluczyć wykonawcę: „jeżeli wykonawca wykazywał znaczące lub uporczywe niedociągnięcia w spełnieniu istotnego wymogu w ramach wcześniejszej umowy w sprawie zamówienia publicznego, wcześniejszej umowy z podmiotem zamawiającym lub wcześniejszą umową w sprawie koncesji, które doprowadziły do wcześniejszego rozwiązania tej wcześniejszej umowy, odszkodowań lub innych porównywalnych sankcji”. Tymczasem polska transpozycja tego przepisu przyjęła ostatecznie postać: „wykonawcę, który, z przyczyn leżących po jego stronie, nie wykonał albo nienależycie wykonał w istotnym stopniu wcześniejszą umowę w sprawie zamówienia publicznego lub umowę koncesji, zawartą z zamawiającym, o którym mowa w art. 3 ust. 1 pkt 1-4, co doprowadziło do rozwiązania umowy lub zasądzenia odszkodowania”. Przecież to zupełnie inne światy.
  • Winien wprowadzenia w błąd, zatajenia informacji lub niemożności przedstawienia wymaganych dokumentów lub uzyskania poufnych informacji na temat przedmiotowego postępowania (pkt 15) jest kompilacją kilku polskich obligatoryjnych podstaw wykluczenia: art. 24 ust. 1 pkt 16, 17, 18 oraz dodatkowo niemożności przedstawienia wymaganych dokumentów, czyli art. 24 ust. 1 pkt 12? Wykonawca musi złożyć oświadczenie wymagane w tym punkcie i – mimo użycia w formularzu dossier czasu przeszłego („nie był w stanie”) – należy uznać, że jest to świadczenie odnoszące się do postępowania, w którym wykonawca właśnie składa dossier, a dokumenty będzie (lub nie) zobowiązany złożyć w terminie późniejszym).

— D: Inne podstawy wykluczenia, które mogą być przewidziane w przepisach krajowych państwa członkowskiego instytucji zamawiającej lub podmiotu zamawiającego.


Zdaniem UZP mamy do czynienia z krajowymi przesłankami wykluczenia w zakresie:

  • przestępstwa wiarygodności dokumentów, przestępstwa przeciwko mieniu i przestępstwa przeciwko obrotowi gospodarczemu,
  • sądowe orzeczenie zakazu ubiegania się o zamówienie
  • powiązania kapitałowe z innym wykonawcą.

Ciekawe dlaczego stwierdzono, że oświadczenie zawarte w dossier nie może stanowić oświadczenia o nie należeniu do jednej grupy kapitałowej z innymi wykonawcami, którzy złożyli oferty. Po pierwsze, większość przedsiębiorców nie należy do żadnej grupy kapitałowej, po drugie, rzetelni przedsiębiorcy dbają o to, aby spółki powiązane nie konkurowały ze sobą w przetargu (dzieląc się rynkiem). Dla olbrzymiej większości nie jest więc żadnym problemem złożenie stosowanego oświadczenia przed powzięciem informacji o wykonawcach, którzy złożyli oferty lub wnioski. Z faktu, ze oświadczenia te składa się w terminie liczonym od udostepnienia tych informacji nie należy wywodzić zakazu złożenia stosownego oświadczenia wcześniej (wraz z ofertą lub wnioskiem), o ile wykonawca jest pewny, że oświadczenie takie jest prawdziwe.

— Część IV. Kryteria kwalifikacji (czyli w języku Pzp warunki udziału):

— α: Ogólne oświadczenie dotyczące wszystkich kryteriów kwalifikacji

Jeżeli postkwalifikacja ma przynieść uproszczenie procedury, to należy to wiązać przede wszystkim z zastosowaniem tego punktu. Zamawiający może odstąpić od żądania szczegółowego wypełnienia części IV poprzez wskazanie jakimi wcześniej wykonanymi zamówieniami wykonawca potwierdza doświadczenie, które z osób (z imienia, nazwiska i cv), którymi dysponuje spełniają warunki, a także jakim dysponuje sprzętem, zapleczem itd., itp. Zamawiający może wymagać jedynie złożenia oświadczenia, czy wykonawca spełnia wszystkie warunki udziału w postępowaniu. W sytuacji zaznaczenia punktu α, pozostałych punktów części IV się nie wypełnia. Szczegółowe informacje oraz dokumenty potwierdzające brak podstaw wykluczenia i spełnianie warunków udziału będzie przedstawiał, na żądanie zamawiającego, jedynie wykonawca, który złoży najkorzystniejszą ofertę. W przypadku żądania wypełnienia całości części IV, każdy wykonawca musi przedstawić szczegółowe informacje potwierdzające spełnianie warunków, a jedyną różnicą w stosunku do wcześniejszych procedur jest późniejsze składanie dokumentów źródłowych. Jednak, czy dla wykonawcy jest większym problemem wypełnienie wykazu doświadczenia, czy zrobienie kopi referencji? W takiej sytuacji zamawiający będzie musiał, oczywiście zweryfikować zawartość części IV pod kątem spełnienia warunków i w razie braków lub wątpliwości – żądać wyjaśnień i uzupełnień (nie dysponując np. referencjami nie będzie można ich uwzględnić przy stwierdzeniu spełnienia warunków).

Dlatego poprzestanie na ogólnym oświadczeniu zawartym w tym punkcie upraszcza składanie ofert dla wykonawców, wstępne badanie kwalifikacji wykonawców przez zamawiającego, a także daje podstawę do realnego zastosowania art. 22d ust. 2, który przewiduje badanie zdolności wykonawcy z uwzględnieniem zaangażowania jego zasobów technicznych lub zawodowych w inne przedsięwzięcia gospodarcze.

— Część V. Ograniczanie liczby kwalifikujących się kandydatów, czyli w języku Pzp kryteria selekcji

Zalecenie poprzestania na oświadczeniu zawartym w punkcie α części IV dossier nie ma zastosowania do trybów przewidujących prekwalifikację. W tych trybach należy nie tylko wymagać szczegółowego wypełnienia części IV, ale i części V. Formularz dossier, zarówno w wersji papierowej, jak i elektronicznej zawiera w tej części jedynie puste miejsce. Można w tym miejscu jedynie zaapelować o niestosowanie kryterium selekcji „liczba należycie wykonanych wcześniej zamówień podobnych”, gdyż nie jest to właściwy miernik wiarygodności wykonawcy. Liczba wykonanych zamówień powinna być określona jako warunek (zwykle dwa), kryterium zaś powinno oceniać dwie pozostałe zmienne: jak bardzo te zamówienia były podobne do przedmiotu postępowania oraz jak dobrze zostały przez wykonawcę wykonane. Warto zapoznać się z zasadami kwalifikowania wykonawców robót budowlanych w Wielkiej Brytanii (Constructionline) opisanymi w raporcie „Ewaluacja rozwiązań stosowanych w celu oceny i wyboru ofert w postępowaniach o udzielenie zamówienia publicznego w projektach drogowych i kolejowych realizowanych w ramach POIiŚ wobec rozwiązań stosowanych w innych krajach członkowskich UE” dostępnym m. in. na www.koba-consulting.pl

Podsumowując należy stwierdzić, że choć procedura postkwalifikacji jest obecnie procedurą obowiązkową, tj. zamawiający nie ma prawa żądania dokumentów źródłowych wraz z ofertą lub wnioskiem – należy rozróżnić trzy poziomy weryfikacji wstępnej (przed badaniem i oceną ofert) kwalifikacji wykonawców:

  1. pełna, na podstawie szczegółowo wypełnionego dossier w zakresie części IV – nie widać w takiej sytuacji żadnych zalet postkwalifikacji, gdyż nakład pracy konieczny do przygotowania oferty oraz wstępnej weryfikacji kwalifikacji wykonawcy jest niemal taki sam, jak w przeszłości
  2. uproszczone, na podstawie ogólnego oświadczenia zawartego w pkt α części IV dossier – nie jest to, co prawda dwu-linijkowe oświadczenie „nie podlegam wykluczeniu i spełniam warunki udziału”, niemniej jego zakres jest właśnie taki, a nakład pracy wykonawcy na sporządzenie, a zamawiającego na weryfikację - minimalny
  3. żadna – na podstawie art. 24aa, zamawiający nie weryfikuje nawet uproszczonej wersji dossier, ustawa zdaje się przewidywać żądanie złożenia dossier, jednak żądanie dokumentu bez żadnych konsekwencji jego niezłożenia prowadzi do wniosku, że jego żądanie w takiej sytuacji byłoby zbędne.

Nie będziemy ukrywać, że jesteśmy zwolennikami wersji środkowej, uproszczonej: zamawiający powinien żądać złożenia uproszczonego dossier i je weryfikować przed badaniem ofert. Rzeczywista kwalifikacja będzie miała miejsce jedynie wobec wykonawcy, który złoży najkorzystniejszą ofertę.

W celu ułatwienia wykonawcom wypełnienia dossier, zamawiający powinien przygotować uprzednio formularz elektroniczny wypełniając część I, zaznaczając mające zastosowanie w postępowaniu podstawy wykluczenia w części III oraz punkt α w części IV. Przygotowany w ten sposób dokument w formacie xml należy umieścić na stronie internetowej obok ogłoszenia i SIWZ. Wykonanie tych czynności zajmie dwie minuty. Podobny czas będzie musiał poświęcić wykonawca na wypełnienie formularza (o ile wcześniej wypełnił część II) – co w sumie należy uznać za rzeczywiste uproszczenie procedury.

Dziękuję za inspirację i pomoc Ewie Wiktorowskiej, która prowadziła warsztat w tym zakresie na tegorocznej Letniej Akademii Zamówień Publicznych organizowanej przez Koba Consulting Group.

Powyższy tekst ukazał się w numerze 12/2016 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Nowe rozporządzenie w sprawie dokumentów

Rozporządzenie Ministra Rozwoju z dnia 26 lipca 2016 r. w sprawie rodzajów dokumentów, jakich może żądać zamawiający od wykonawcy w postępowaniu o udzielenie zamówienia (DzU 1126) weszło w życie 28 lipca 2016 r. (równolegle z nowelizacją) i zastępuje wcześniejsze rozporządzenie Prezesa Rady Ministrów o podobnym tytule. Rzeczywiście warto zacząć od tytułu i zadać pytanie dlaczego po raz kolejny pojawia się w nim wyraz „może”? Większość czytających odruchowo stwierdza, że „może” oznacza brak obowiązku, a więc „nie musi”. Nie jest to prawdą, gdyż nie chodzi tu o obowiązek, bądź jego brak. Zasada niezmiennie wyrażona w art. 26 ustawy Pzp jest taka, że poniżej progu unijnego zamawiający może, a powyżej musi żądać dokumentów podmiotowych. Wyraz „może” oznacza, oczywiście, pozwolenie, „wolno mu”. Tytuł rozporządzenia należy więc czytać jako wykaz dokumentów, jakich wolno zamawiającemu żądać i interpretować przede wszystkim jako zakaz żądania innych, niż wymienione dokumentów. Tylko dlaczego nie można nadać takiego tytułu temu rozporządzeniu? I to już po raz piąty?, szósty? „(...) w sprawie dokumentów, jakich wolno żądać zamawiającemu (...)” nie byłoby bardziej skomplikowane, a znacznie bardziej jednoznaczne.

Ponownie odwrócono kolejność dokumentów, zamiast zacząć od potwierdzających brak przesłanek wykluczenia, w pierwszej kolejności rozporządzenie wymienia oświadczenia i dokumenty potwierdzające wypełnianie warunków udziału i kryteriów selekcji. My jednak pozostańmy przy dawnym, właściwym porządku.

Brak podstaw wykluczenia

Większość dokumentów wymienionych w § 5 rozporządzenia jest znana. Należy zwrócić uwagę na następujące różnice.
Wymieniono kilka nowych oświadczeń (pkt 5-9), których dotychczas nie żądano, gdyż były objęte zbiorczym oświadczeniem: „nie podlegam wykluczeniu z postępowania”. W jakim celu wykonawca powinien składać odrębne oświadczenia na każdą z wymienionych okoliczności? Czy moc wiążąca tych oświadczeń w ten sposób wzrasta? A jeśli zamawiający sporządzi odrębne formularze tych oświadczeń, wymagając ich złożenia na pięciu kartkach, zamiast na jednej linijce – to czy nie jest to wykroczenie przeciwko środowisku? Rozumiem, że inspirujemy się formularzem JEDZ, który ja nazywam dossier.
Z tym wiąże się kolejny problem: rozporządzenie słusznie zakłada, że „jeżeli treść informacji przekazanych przez wykonawcę w JEDZ/dossier, odpowiada zakresowi informacji, których zamawiający wymaga poprzez żądanie dokumentów (...) zamawiający może odstąpić od żądania tych dokumentów od wykonawcy. W takim przypadku dowodem spełniania przez wykonawcę warunków udziału w postępowaniu lub kryteriów selekcji oraz braku podstaw wykluczenia są odpowiednie informacje przekazane przez wykonawcę (...) w JEDZ/dossier”. Tylko dlaczego ta norma jest wyrażona w § 2 i dlaczego wtrącenie mówi, że dotyczy to „w szczególności o których mowa w § 2 ust. 2 pkt 2 i ust. 4”. Rozumiem, że mimo takiego usytuowania przepisu, zasada ta ma zastosowanie do wszystkich dokumentów wymienionych w rozporządzeniu, chciałoby się rzec: w szczególności oświadczeń wymienionych w § 5 pkt 5-9. A więc, co do zasady, zamawiający nie powinien żądać tych oświadczeń.
Na marginesie: wracamy do badania podatków i opłat lokalnych... Starsi pamiętają zapewne, że onegdaj (tak już było dawno temu) toczyły się zawzięte arbitraże na temat podatku od psa Burka oraz opłat targowych. Czy na pewno chcemy do tego wracać?

Dokumenty wykonawców zagranicznych

Dossier (JEDZ) przewiduje złożenie przez wykonawcę oświadczenia czy wykonawca wywiązał się ze wszystkich obowiązków dotyczących płatności podatków lub składek na ubezpieczenie społeczne, zarówno w państwie, w którym ma siedzibę, jak i w państwie członkowskim instytucji zamawiającej lub podmiotu zamawiającego, jeżeli jest ono inne niż państwo siedziby? Dlaczego więc rozporządzenie przewiduje względem tych wykonawców składanie odpowiedników naszego US i ZUS „zamiast”, a nie „obok” dokumentów polskich? To znaczy, że wykonawca zagraniczny musi płacić podatki i składki u siebie, natomiast może zalegać w Polsce – tak być nie powinno!

Kompetencje i uprawnienia

W nowym wykazie zamieszczono (§ 2) dwa dokumenty mające potwierdzać kompetencje i uprawnienia wykonawcy. Pierwszy daje możliwość żądania „koncesji, zezwolenia, licencji lub dokumentu potwierdzającego, że wykonawca jest wpisany do jednego z rejestrów zawodowych lub handlowych, prowadzonych w państwie członkowskim Unii Europejskiej, w którym wykonawca ma siedzibę lub miejsce zamieszkania”. Dyrektywa (załącznik XI) wskazuje, że w Polsce takim rejestrem jest KRS. To chyba jakieś nieporozumienie, KRS nie stanowi ani uprawnienia do prowadzenia określonej działalności zawodowej, ani – tym bardziej – potwierdzenia jakichkolwiek kompetencji. Rozumiem, że ten punkt jest podstawą żądania (jak wcześniej) dokumentów potwierdzających posiadanie uprawnień do wykonywania określonej działalności lub czynności, jeżeli przepisy prawa nakładają obowiązek ich posiadania, w szczególności koncesji, zezwolenia lub licencji. W obecnym brzmieniu, dzięki spójnikowi „lub” literalna interpretacja prowadziłaby do stwierdzenia, że wykonawca, który nie posiada koncesji, zezwolenia lub licencji wymaganej przepisami, może załączyć KRS – co należy odrzucić. Potwierdzeniem uprawnień może być również (jedynie w przypadku zamówienia na usługi) dokumentu potwierdzającego status członkowski wykonawcy w określonej organizacji, od którego uzależnione jest prawo do świadczenia nabywanej przez zamawiającego usługi w kraju, w którym wykonawca ma siedzibę lub miejsce zamieszkania.

Sytuacja ekonomiczna i finansowa

Nowością w ustawie i rozporządzeniu (choć przewidziana już w poprzednich dyrektywach) jest możliwość postawienia warunku nie tylko na ogólnym obrocie, ale i obrocie „specyficznym”, osiąganym w obszarze objętym zamówieniem. Obie wielkości obrazują inne aspekty wiarygodności wykonawcy. Obrót ogółem jest jednym z mierników sytuacji ekonomicznej wykonawcy i z tego punktu widzenia może nie być istotne w jakim obszarze wykonawca ten obrót osiąga. Obrót w obszarze objętym zamówieniem bardziej odnosi się do doświadczenia wykonawcy.
O ile informację o obrocie ogółem odnajdujemy w rachunku zysków i strat, o tyle obrót specyficzny nie jest tam ujawniany. Struktura przychodów w podziale na główne grupy powinna stanowić element informacji dodatkowej do sprawozdania finansowego. Jeżeli obszar objęty zamówieniem (co należy zdefiniować) należy do głównych obszarów działalności wykonawcy, informacja o przychodzie w tym zakresie powinna być ujawniona w informacji dodatkowej. Jeśli nie, obrót w tym zakresie nie może być większy od najmniejszego spośród wskazanych głównych grup, jednak precyzyjna informacja w tym zakresie nie jest możliwa do odczytania ze sprawozdania finansowego (zamawiający musi się ostatecznie oprzeć na oświadczeniu wykonawcy).
Czy warunek musi odnosić się do obrotu (przychód powiększony o VAT), czy może odnosić się do przychodu (pierwsza pozycja z prawej strony rachunku zysków i strat)? Choć ustawa i rozporządzenie, a także dyrektywa mówią o obrocie – informacja ta może nie być precyzyjna (nieznana wielkość podatku VAT). Znacznie bardziej przejrzystym i obiektywnym jest porównywanie wielkości przychodów.
Na marginesie należy rozważyć jak powinno być liczone ograniczenie zawarte w art. 22c ust. 2, iż minimalny roczny obrót nie powinien przekraczać dwukrotności wartości zamówienia. Po pierwsze, wydaje się, że należy to odnosić do obrotu ogółem, nie specyficznego (który może być istotnie niższy). Po drugie, należy porównywać jabłka z jabłkami lub gruszki z gruszkami, czyli obrót z wartością zamówienia powiększoną o VAT lub przychód z wartością netto. Po trzecie, należy uwzględnić nie tylko wartość, ale i czas trwania zamówienia. Ponieważ zupełnie innymi są zamówienia o wartości 100, z których jedno ma być wykonane w kwartał, a drugie w dwa lata – najpierw należy wartość zamówienia podzielić przecz przewidywany czas trwania w miesiącach, a następnie pomnożyć przez 12. W ten sposób sprowadzamy wartość zamówienia do roku, a warunek nie powinien przekraczać jego rocznej wartości (chyba, że w uzasadnionych przypadkach).

Doświadczenie.

„Najważniejsze roboty” oraz „główne dostawy i usługi? czy zamówienia potwierdzające spełnianie warunków? Nowe rozporządzenie powraca do koncepcji obowiązującej przez większość lat funkcjonowania zamówień w Polsce. Rolą wykazu jest potwierdzenie spełniania warunków, a skoro warunki określają zwykle liczbę podobnych zamówień oraz ich cechy – wykaz powinien obejmować tyle i takich wcześniejszych zamówień ile jest konieczne do potwierdzenia warunków.
Poprzednie rozporządzenie miało umożliwić weryfikację „rzetelności” wykonawców rozumianej jako brak negatywnych doświadczeń. Z hucznych zapowiedzi wykluczania przez największego polskiego inwestora nierzetelnych wykonawców, tj. takich, którzy nie wykonali należycie wcześniejszych zamówień nic nie zostało. Choć koncepcja nie była zła, nie została uczciwie i konsekwentnie przeprowadzona. Niemniej są w Polsce zamawiający, którzy badają rzetelność wykonawców rozumianą jako brak opóźnień powyżej pewnego poziomu, niezapłacenie kar powyżej określonej wartości itp. Aby móc weryfikować tak rozumianą rzetelność wykonawcy, niezbędne jest żądanie wykazu „najważniejszych robót” lub „głównych dostaw i usług”, a nie tylko wykazu potwierdzającego należyte wykonanie kilku podobnych zamówień. Czy nowe rozporządzenie uniemożliwia ocenę negatywnych doświadczeń wykonawcy? Mam nadzieję, że nie. Mimo usunięcia tych pojęć z treści rozporządzenia, wprowadzenie do listy dokumentów brzmi: „W celu potwierdzenia spełniania przez wykonawcę warunków udziału w postępowaniu lub kryteriów selekcji dotyczących zdolności technicznej lub zawodowej (...)”. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby negatywne doświadczenia wykonawcy zostały określone jako warunki udziału (lub kryteria selekcji). W takim przypadku zamawiający miałby podstawę wymagać wykazu wszystkich zamówień spełniających określone parametry, zarówno w celu wykazania kilku należycie wykonanych, jak i braku nienależycie wykonanych.
Wreszcie wskazano, że potwierdzeniem należytego wykonania mogą być „referencje”, nie „poświadczenia” – wreszcie użyto właściwego, powszechnie znanego i używanego określenia.

Czy nie jest najwyższy czas, aby wreszcie skreślić absurdalną frazę: „a jeżeli okres prowadzenia działalności jest krótszy – w tym okresie”. Jest oczywiste, że określenie okresu z jakiego doświadczenie wykonawcy jest brane pod uwagę nie ma żadnego związku z okresem prowadzenia działalności i nigdy nie należało interpretować tych okresów jako wymagania istnienia wykonawcy od iluś tam lat (co do zasady nie wolno stawiać takiego warunku). O ile sobie przypominam, fraza ta została dopisana wiele lat temu na skutek jednego, głupiego wyroku KIO (a może nawet zespołu arbitrów). Zamiast skrytykować ten wyrok i przekonać arbitrów o jego niewłaściwości, wpisano tę frazę do rozporządzenia, co spowodowało – zważywszy, że jest powtarzana w setkach tysięcy ogłoszeń i specyfikacji – zmarnowanie morza atramentu (tuszu, toneru) i ryz papieru.
Tym bardziej, że wreszcie rozporządzenie wyraźnie stwierdza, że okresy 3 i 5 lat mogą zostać wydłużone. Było to zrozumiałe i wcześniej, wystarczy odpowiednia interpretacja istoty rozporządzenia. Celem rozporządzenia jest ograniczenie swobody zamawiającego co do żądania dokumentów podmiotowych. „Może żądać”, a więc „wolno mu żądać” oznaczało zawsze, że nie wolno zamawiającemu żądać innych dokumentów, niż wymienione w rozporządzeniu. Chodzi o zapobieżenie nadmiernym żądaniom i stawianiu barier w dostępie do zamówień. Czy wolno żądać określonego doświadczenia zdobytego przez wykonawcę w ciągu ostatnich dwóch lat? A czy jest to podwyższenie, czy obniżenie wymagań? Oczywiście, podwyższenie – wykonawca, który zdobył doświadczenie trzy lata temu nie może potwierdzić spełnienia warunku. A więc jest to zakazane. A contrario, wydłużenie okresu, w którym wykonawca mógł zdobyć doświadczenie jest obniżeniem, nie podwyższeniem wymagań. Jako takie jest więc – i zawsze było – dozwolone. Prowadziło przecież do rozszerzenia konkurencji. Zawsze należało wydłużać okresy wskazane w rozporządzeniu, zwłaszcza, gdy liczba wykonawców mogących potwierdzić doświadczenie w ciągu ostatnich 3 lub 5 lat jest niewystarczająca do zapewnienia konkurencji. Oby często okresy te były wydłużane – referencje wykonawców niepotrzebnie tak szybko tracą jakąkolwiek wartość.

Zdolność techniczna i zawodowa

Wśród nowych dokumentów mogących potwierdzać zdolności techniczne i zawodowe wykonawcy nalazł się wykaz systemów zarządzania łańcuchem dostaw i śledzenia łańcucha dostaw, które wykonawca będzie mógł zastosować w celu wykonania zamówienia publicznego. „Łańcuch dostaw składa się z sieci zakładów i wykonawców, którzy dostarczają surowce i komponenty, następnie przerabiają je w półprodukty i podzespoły, potem produkują z nich wyrób finalny, a następnie umożliwiają ich konsumpcję przez konsumenta finalnego” (Bagchi P.K.: On measuring supply chain competency of nations: A developing country perspective. LERC, Cardiff 2000, s. 28.; cyt. za „ZARZĄDZANIE ŁAŃCUCHAMI DOSTAW” Sebastian Kot, Marta Starostka-Patyk, Dariusz Krzywda, Politechnika Częstochowska 2009). Zarządzanie łańcuchem dostaw jest uważane za jedną z najważniejszych kwalifikacji kupców prywatnych i publicznych na zachodzie (ciekawe dlaczego nie przyjęło się to w Polsce). Pierwotnym celem zarządzania łańcuchem dostaw było zapewnienie stałości i terminowości dostaw, następnie obniżenie kosztów (m. in. poprzez dostawy just-on-time), obecnie zaś chodzi również o kwestie społeczne i środowiskowe. W dyrektywie klasycznej jest o tym sporo (motyw 97 preambuły):
„Ponadto, by lepiej uwzględniać kwestie społeczne i środowiskowe w postępowaniach o udzielanie zamówień, instytucje zamawiające powinny mieć możliwość stosowania kryteriów udzielenia zamówienia lub warunków realizacji zamówienia w odniesieniu do robót budowlanych, dostaw lub usług, które mają być zrealizowane na podstawie zamówienia publicznego, we wszystkich aspektach i na każdym etapie cyklu życia tych robót, dostaw lub usług, począwszy od wydobycia surowców przeznaczonych dla danego produktu aż po etap jego utylizacji, łącznie z czynnikami związanymi z konkretnym procesem produkcyjnym, dostarczeniem lub obrotem i jego warunkami w odniesieniu do tych robót budowlanych, dostaw lub usług, bądź też z konkretnym procesem na późniejszym etapie ich cyklu życia, nawet jeśli te czynniki nie są ich istotnym elementem. Kryteria i warunki odnoszące się do takich procesów produkcji lub dostarczenia mogą na przykład zakładać, że przy produkcji zakupionych produktów nie stosowano toksycznych chemikaliów, lub że zakupione usługi świadczone są z wykorzystaniem energooszczędnych urządzeń.”
W praktyce unijnej wymagania tego typu od dawna są stawiane. Przykładem może być Rada Miasta Oslo, która zawarła umowę ramową pomiędzy podmiotami sektora publicznego i prywatnymi firmami, które kontrolują wywiązywanie się dostawców z ich zobowiązań. Wszyscy dostawcy realizujący zamówienia dla miasta Oslo muszą przestrzegać konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy dotyczących wolności zrzeszania się, pracy przymusowej, dyskryminacji, pracy dzieci, albo szerzej – zasad programu Narodów Zjednoczonych Global Compact. Niestosowanie się do tych zaleceń może skutkować zerwaniem kontraktu. Przykładem jest kontrola stosowania wyżej wymienionych przepisów przez firmę będącą dostawcą odzieży dla jednostek komunalnych podległych miastu. Dostawca zobowiązany jest do przedstawienia pełnej listy swoich podwykonawców i całego łańcucha dostaw. Zamawiający rezerwuje sobie prawo do zapowiedzianych i niezapowiedzianych kontroli.
Innym przykładem jest przetarg na dostarczanie narzędzi chirurgicznych dla Sykehuspartner w imieniu Helse Sor-Ost (Południowo-wschodni Norweski Regionalny Urząd Zdrowia)
w 2013r. Warunek postawiony przed wykonawcami: konieczność wskazania poddostawców i udowodnienie stosowania zasad etycznych w łańcuchu dostaw (ze względu na niedopełnienie tego warunku odrzucono ponad połowę ofert). Przetarg wygrała niemiecka firma B. Braun. Krótko po podpisaniu kontraktu niezależny audyt realizowany na zlecenie Helse Sor-Ost wykazał liczne naruszenia konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy w fabryce produkującej zamówione narzędzia w mieście Penang w Malezji. Dotyczyły one przede wszystkim zasad zatrudniania w fabryce migrantów pochodzących z Wietnamu. Byli oni zatrudniani przez zewnętrzną firmę, która odbierała im paszporty, zmuszała do podpisywania umów w nieznanym im języku (po angielsku) i pobierała nielegalne opłaty za przyjęcie do pracy w wysokości 1300 USD. Na skutek zapisów zawartych w umowie pomiędzy Helse Sor-Ost i firmą B. Braun ta ostatnia zmuszona była do wdrożenia działań mających na celu poprawę przedstawionej sytuacji. Wymogła ona na poddostawcach zmiany w traktowaniu migrantów i wprowadziła w swoich oddziałach na całym świecie stosowane regulacje, które uniemożliwiały podobne praktyki w przyszłości.

Tymczasem polski ustawodawca enigmatycznie wspomniał o możliwości wymagania procesów i metod produkcji na każdym etapie cyklu życia (art. 30 ust. 8 pkt 2 ppkt g oraz ust. 9 pkt 2 ppkt d).
Aby móc efektywnie kontrolować spełnianie wymagań społecznych lub środowiskowych należy wymagać efektywnych systemów zarządzania łańcuchem dostaw i śledzenia łańcucha dostaw.

Dziękuję za inspirację i pomoc Januszowi Doleckiemu, który prowadził warsztat w zakresie warunków i dokumentów podmiotowych na tegorocznej Letniej Akademii Zamówień Publicznych organizowanej przez Koba Consulting Group.

Autor: Dariusz KOBA

Powyższy tekst ukazał się w numerze 11/2016 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.
Czytaj dalej...

O przymusie kryteriów pozacenowych

Przy pomocy kryteriów oceny ofert zamawiający komunikuje wykonawcom swoje preferencje. Zadaniem wykonawców jest złożenie oferty mającej największe szanse na wybór, a więc w maksymalnym stopniu odpowiadającej potrzebom zamawiającego.

Wymagania stawiane wykonawcom

Stawianie wymagań wykonawcom odbywa się za pomocą dwóch podstawowych narzędzi – warunków oraz kryteriów.

Pierwszym z nich jest określenie wymagań za pomocą warunków, których spełnienia zamawiający bezwzględnie wymaga. Ocena spełniania warunków odbywa się metodą zero-jedynkową: spełnia – nie spełnia. Drugim jest określenie wymagań jako preferencji, za pomocą kryteriów (odpowiednio: kryteriów selekcji lub kryteriów oceny ofert), które służą do stwierdzenia, w jakim stopniu wymóg jest spełniony.

Choć warunki i kryteria są różnymi instytucjami, wzajemnie się uzupełniają i wzajemnie od siebie zależą. Wiele kryteriów nie zastępuje wymagań postawionych w postaci warunków, lecz je uzupełnia.

Właściwym pytaniem nie jest: „postawić warunek, czy kryterium”, lecz „na jakim poziomie postawić warunek i czy nie uzupełnić go o kryterium”. W takim przypadku przesłanie dla potencjalnych wykonawców jest następujące: „im (...), tym lepiej, ale nie może być gorzej, niż (...)”. Można tu wskazać kilka generalnych zależności:

  • im lepiej zamawiający umie zdefiniować swoje potrzeby, tym więcej poprawnych wymagań może postawić w postaci warunków,
  • im dokładniej zostaną określone warunki, tym mniejsza jest potrzeba wprowadzania kryterium lub tym mniejsze jego znaczenie,
  • im wyższe są wymagania zamawiającego, tym większe niebezpieczeństwo, że warunki mogą naruszać zasady uczciwej konkurencji, czemu zaradzić można formułując wymagania za pomocą kryteriów.

Przy pomocy kryteriów oceny ofert zamawiający komunikuje wykonawcom swoje preferencje. Zadaniem zaś wykonawców jest złożenie oferty mającej największe szanse na wybór, a więc w maksymalnym stopniu odpowiadającej na potrzeby zamawiającego. W istocie więc maksymalnie precyzyjne kreślenie kryteriów oceny ofert leży w interesie samego zamawiającego. Tylko wtedy bowiem uzyskuje większą pewność, iż wykonawca zaproponuje mu to, czego on istotnie potrzebuje, a wykonawca będzie w stanie zaproponować w swojej ofercie rozwiązanie optymalne z punktu widzenia preferencji zamawiającego.

Powyższy tekst powstał dwadzieścia lat temu i stanowi od tego czasu wstęp do materiału rozdawanego na naszych szkoleniach „Kryteria oceny ofert”. Bo zasady są stałe, w przeciwieństwie do przepisów ustawy Pzp, za którymi trudno nadążyć.

Nie istniał wówczas problem stosowania ceny jako jedynego kryterium. Powszechnie stosowano kryteria pozacenowe. Prawda, że w znacznej mierze odnoszące się do wiarygodności wykonawców. Przy okazji wejścia do UE powiedziano, że kryteria oceny ofert nie mogą się odnosić do właściwości wykonawcy, a więc nie mogą dotyczyć doświadczenia wykonawcy, jego potencjału kadrowego, sprzętowego ani sytuacji ekonomicznej czy finansowej.

W marcu 2015 r. okazało się, że to nie była prawda, że kryteria oceny ofert mogą, i zawsze mogły, odnosić się do kwalifikacji zawodowych i doświadczenia osób wyznaczonych do realizacji zamówienia (). Ile przetargów przez dwanaście lat można było mądrzej rozstrzygnąć w oparciu o kwalifikacje personelu wykonawcy (jak przed 2004 rokiem)! Chyba, że nie - być może nic by się nie zmieniło, ponieważ nie tylko zakaz stosowania kryteriów podmiotowych przyczynił się do upowszechnienia złej praktyki.

Przyczyny i skutki niestosowania kryteriów pozacenowych

W roku 2014 przeprowadziliśmy badania przyczyn niestosowania kryteriów pozacenowych w ramach projektu pt. „Ewaluacja rozwiązań stosowanych w celu oceny i wyboru ofert w postępowaniach o udzielenie zamówienia publicznego w projektach drogowych i kolejowych realizowanych w ramach POIiŚ wobec rozwiązań stosowanych w innych krajach członkowskich UE” (cały raport jest dostępny m. in. na stronie www.koba-consulting.pl).

Respondenci, najwięksi inwestorzy w Polsce, mogli wskazać przyczyny z listy, a także dodać coś od siebie. Badania wykazały m. in., że zamawiający nie zgadzają się ze stwierdzeniami:

  • stosowanie pozacenowych kryteriów jest trudne,
  • kryteria pozacenowe mają wpływ na cenę (ich spełnienie powoduje konieczność podniesienia ceny oferty),
  • stosowanie kryteriów pozacenowych ma istotny pozytywny wpływ na przebieg realizacji zamówienia,
    stosowanie kryteriów pozacenowych zwiększa możliwość posądzeń o nieprawidłowości.

To ciekawe. Przecież wszystkie powyższe stwierdzenia są prawdziwe. Tymczasem zamawiający zaprzeczają im nawet w anonimowej ankiecie CAWI. Oznacza to, że problem jest znacznie głębszy niż się wydaje.

Dowodem tego jest historia ostatnich lat. Przez ile lat wszyscy (rząd, UZP, media) zgodnie mówili o konieczności stosowania pozacenowych kryteriów. I co? I nic. Statystyki niezmiennie pokazywały, że 90% zamówień publicznych w Polsce to przetargi nieograniczone z najniższą ceną. Władze straciły więc cierpliwość i dwa lata temu uchwalono nowelę zmuszającą zamawiających do stosowania kryteriów pozacenowych. I co? Jeszcze gorzej. Zamawiający zaczęli stosować przepis oportunistycznie i uzupełniać kryterium ceny o wadze 90 - 98% innymi kryteriami. UZP publikuje statystyki pokazujące jak często stosowane są dwa, trzy, cztery kryteria. To nie ma żadnego sensu.

Ciekawa jest jedynie odpowiedź na pytanie: w ilu postępowaniach nie wygrywa najtańsza oferta? UZP dysponuje przecież danymi, lecz ich nie publikuje, bo nadal wynik jest bliski 0.

Stosowanie kryteriów niemających wpływu na wynik postępowania jest klasycznym przykładem obchodzenia prawa: przy pomocy legalnych zachowań zamawiający unikają celów, jakie przyświecają ustawodawcy, czyli wyboru oferty najkorzystniejszej ekonomicznie. Ustawodawca widząc co się dzieje, poszedł w ostatniej nowelizacji dalej: cena nie tylko nie może mieć wagi 100%, ale nie może też mieć wagi powyżej 60%. Ciekawe, jakie kryteria zamawiający ustalą z wagą 40%? Termin realizacji?, okres gwarancji?, termin płatności?

To oznacza, że kiedyś było głupio (100% cena), później śmiesznie (98% cena), a teraz będzie strasznie (60% cena plus dziwne, nieodpowiednie kryteria).

Czy można coś z tym zrobić?

Nie mam gotowej recepty. Niemniej warto zacząć od diagnozy: zamawiający nie identyfikują się z polityką wyboru oferty najkorzystniejszej ekonomicznie propagowaną przez rząd, sejm, UZP czy media. Dopóki zamawiający nie będą chcieli stosować rzeczywistych kryteriów pozacenowych, żadne przepisy ich do tego nie zmuszą. Nie ma większych od nas mistrzów w obchodzeniu prawa.

Mimo, że badania socjologiczne (wspomniane wyżej) tego nie potwierdzają, w rozmowach kuluarowych zamawiający wskazują przede wszystkim na kontrole, jako główny powód niestosowania kryteriów pozacenowych. Padają stwierdzenia, że kontrole żądają wyjaśnień i odpowiedzi na pytania w stylu: dlaczego takie kryteria?, dlaczego takie wagi?, czy warto było wydać tyle więcej?, co zamawiający osiągnął w zamian?

Uważam, że kontrolujący ma prawo zadawać takie pytania. To nie są pytania absurdalne. Więcej: takie pytania powinien sobie zadawać również zamawiający. I powinien umieć na nie udzielić właściwej odpowiedzi. Odpowiedzi wykraczającej poza standardowe: bo komisja przetargowa tak zdecydowała. Problem nie leży więc w tym, że kontrola zadaje takie pytania, tylko w tym, jak na nie odpowiada zamawiający oraz jaką odpowiedź kontrolujący powinien uznać za wystarczającą. Z pewnością nie wystarczy „społeczny dowód słuszności” (wszyscy tak robią), ani „historyczny dowód słuszności” (zawsze tak robiliśmy).

Obecnie, gdy „wszyscy robili źle”, jest dobra okazja, aby zacząć od początku. Gdy nie można skopiować powszechnie stosowanych rozwiązań warto zacząć od pytań: co chcemy osiągnąć?, co jest ważne,? czym różnią się oferty dobre od złych?, czym różnią się wykonawcy wiarygodni od partaczy?

Właściwe kryteria oceny ofert są problemem na tyle skomplikowanym, że nie jest możliwe ich określenie „na oko”, nie jest możliwe ich uzasadnienie „bo to ważne”, ani nawet dyskusja o ich wadze (jakimi argumentami można byłoby uzasadnić twierdzenie, że np. cena powinna mieć raczej wagę 50% niż 80%?).

Do podejmowania tego typu decyzji stosować należy analizę wielokryterialną, która stanowi dziedzinę wiedzy rozwijaną na świecie i w Polsce m. in. w postaci różnych metod wspomagania podejmowania decyzji. Choć nie powstają one w związku z zamówieniami publicznymi, doskonale nadają się do rozstrzygania dylematów: jakie kryteria?, jakie wagi?, która oferta jest najkorzystniejsza?

Zacytujmy jeszcze raz raport z ewaluacji:

„Kodeks zamówień publicznych (rozporządzenie z mocą ustawy z dnia 12 kwietnia 2006 r. nr. 163) regulujący problematykę zamówień publicznych we Włoszech ogranicza się w zakresie kryteriów oceny ofert do przepisów będących odzwierciedleniem prawa europejskiego. Natomiast dekret wykonawczych DPR 207/10 zawiera sugestie co do sposobu doboru kryteriów oraz oceny ofert. Wskazuje się w nim na możliwość zastosowania profesjonalnych metod wspomagania podejmowania decyzji, które z powodzeniem mogą być stosowane do wyboru najkorzystniejszej oferty:

  • proces hierarchii analitycznej (AHP),
  • electre,
  • evamix,
  • Topsis.

Część z tych metod jest krótko opisana w załącznikach do dekretu. Szerzej możliwe zasady oceny ofert, w tym punktacji w ramach kryteriów wymiernych opisano w publikacji Avcp (Urzędu nadzoru zamówień publicznych) „Kryteria wyboru oferty najkorzystniejszej ekonomicznie” z grudnia 2011 roku, a także w publikacji Ithaca (Instytut innowacji i przejrzystości w zakresie zamówień publicznych i zgodności środowiska) „Przewodnik po metodach wyboru oferty najkorzystniejszej ekonomicznie na roboty budowlane” ze stycznia 2013 roku. Publikacje te wskazują mankamenty powszechnie w Polsce stosowanego wzoru do punktowania ofert w kryterium ceny (Cmin/Cof) i sugerują stosowanie wzorów, których celem jest zapobieżenie składania przez wykonawców ofert z rażąco niską ceną.”

Jak widać, ustawodawca włoski nie dyktuje zamawiającym właściwych kryteriów oceny ofert (skąd niby ustawodawca miałby wiedzieć, co dla konkretnego zamawiającego jest ważne), ale wskazuje metodę dojścia do właściwych kryteriów. Nie daje ryby (nie ma ryby odpowiedniej na każdą okazję), lecz wędkę. Wędkę tę staram się dawać i ja (jedynie w zakresie procesu hierarchii analitycznej) w ramach szkoleń o kryteriach oceny ofert, co niektórzy próbują stosować, inni potrzebują zaś zachęty w postaci przepisu.

Przepis nie może jednak narzucać kryteriów, lecz dawać pewność, że przeprowadzenie rozumowania w oparciu o pewną metodykę nie tylko prowadzi do wyboru właściwych kryteriów, ale stanowi również ich właściwe uzasadnienie.

Przeciwny kierunek, kierunek, w którym podąża ustawodawca, czyli narzucanie określonych kryteriów, choćby jedynie w zakresie wagi ceny, nie może spotkać się z uznaniem zamawiających. Żaden tego typu przepis nie może być mądry. Każdy przepis kazuistyczny musi okazać się niestosowny, musi prowadzić do podejmowania nieracjonalnych, nieefektywnych decyzji. Nie jest możliwe ujęcie złożonej rzeczywistości zamówień publicznych w taką formułkę.

Standardy jakościowe

Rozważmy drugą część art. 91 ust. 2a Pzp, czyli przejście z formułki „przedmiot zamówienia jest powszechnie dostępny oraz ma ustalone standardy jakościowe” na „zamawiający określi standardy jakościowe odnoszące się do wszystkich istotnych cech przedmiotu zamówienia”.

Fatalnie się stało, że w poprzedniej nowelizacji użyto sformułowań zaczerpniętych z przesłanki zapytania o cenę. Podstawowe zasady interpretacji przepisów wymagają przyjęcia założenia, że ustawodawca posługujący się tym samym pojęciem w różnych częściach ustawy (a nawet w różnych ustawach) nadaje mu to samo znaczenie. Tymczasem znaczenie przesłanki zapytania o cenę nadawane mu przez UZP ostatnimi laty dalekie było od obiektywnej, językowej interpretacji pojęć. Była to prywatna wojna Prezesa z zapytaniem o cenę, która doprowadziła go do absurdalnych stwierdzeń w stylu: powszechna dostępność oznacza, że każdy może zrealizować zamówienie. To jasne, że nie ma takich zamówień i że nie wolno w ten sposób interpretować tego pojęcia.

Przeniesienie tego rozumowania do art. 91 musiało prowadzić do wniosku, że stosowanie kryteriów pozacenowych jest obowiązkowe. A jest to stwierdzenie absurdalne.

UZP raczył lansować np. pogląd, że nielegalne jest zlecanie robót budowlanych według najniższej ceny. Jakoś nie mogę w to uwierzyć, i nie zamierzam. Bo wiele lat temu nauczyłem się czegoś innego, a miałem dobrych nauczycieli. Bank Światowy nie dopuszczał i nadal nie dopuszcza stosowania innych niż cena kryteriów w przetargach na roboty budowlane (i zarazem nie dopuszcza wybierania według ceny ofert na projektowanie lub nadzór inwestorski). Jako największy inwestor na świecie chyba lepiej wie, jakie strategie wyboru najkorzystniejszej oferty należy stosować.

Ironią losu jest to, że starałem się przez dwadzieścia lat propagować stosowanie pozacenowych kryteriów, a od dwóch lat chętnie bronię zamawiających przed zarzutami, że stosowali jedynie kryterium ceny. Oczywiście mają do tego prawo. Tak samo, jak mają prawo stosować kryteria pozacenowe, o ile są one uzasadnione troską o jakość, terminowość robót.

Natomiast powszechne stosowanie zestawu kryteriów w stylu: cena 90 -95%, termin 0 - 5%, gwarancja 0 - 5% jest po prostu bezsensowne. Urząd jest zachwycony (statystyki pięknie wyglądają), zamawiający są dumni, wykonawcy się śmieją (a ja drę włosy z głowy).

Nowa formułka jest zdecydowanie lepsza: zamawiający może stosować kryterium ceny jako jedyne lub wiodące (powyżej 60%) jeśli określi standardy jakościowe odnoszące się do wszystkich istotnych cech przedmiotu zamówienia. To niemal tautologia, a przynajmniej dość oczywiste stwierdzenie (przywołajmy ponownie jedną z zasad cytowanych na wstępie: im dokładniej zostaną określone warunki, tym mniejsza jest potrzeba wprowadzania kryterium).

Minimalizacja kosztów (cena jako jedyne kryterium) jest przecież dobrą i właściwą strategią wyboru najkorzystniejszej oferty w bardzo wielu przetargach. Zawsze, gdy wymagania jakościowe są możliwe do określenia na odpowiednim poziomie jako warunki – wybór najtańszej oferty jest właściwym rozwiązaniem i nie powinien prowadzić do zakupu bubli. Stosowanie w takim przypadku dodatkowych kryteriów jest nieuzasadnione, zbędne, a nawet szkodliwe.

Sytuacja, która trwała przez lata: 90% zamówień to przetargi nieograniczone z najniższą ceną była objawem degrengolady. Jednak nie chodzi o odwrócenie proporcji.

Co prawda w krajach skandynawskich rzeczywiście jedynie ok. 10% zamówień jest zlecanych po najniższej cenie, jednak (1) średnia w UE jest znacznie wyższa, (2) w ponad jednej trzeciej przypadków kryteria dotyczą aspektów środowiskowych. Wydaje się, że w Polsce wielkim sukcesem byłoby stosowanie kryteriów pozacenowych w 50% zamówień – ale kryteriów rzeczywistych, mających wpływ na wybór oferty. Zresztą nie o statystyki tu chodzi, lecz o dobór kryteriów do przedmiotu zamówienia i o preferencje zamawiającego (które powinny zależeć od konkretnych okoliczności i na dodatek mogą się zmieniać w czasie).

Dlatego poglądy zamazujące istotę nowelizacji, zrównujące stare i nowe pojęcia, należy odrzucić. Nie można utożsamiać „standardów jakościowych określonych przez zamawiającego” z „przedmiotem zamówienia mającym ustalone standardy jakościowe”.

O ile poprzednie sformułowanie odnosiło się do istniejących norm i standardów rynkowych, a nie do wymagań określonych przez zamawiającego (pod tym względem stanowisko Prezesa o przesłance zapytania o cenę było słuszne), o tyle zmiana polega właśnie na tym, że obecnie to zamawiający ma określić standardy jakościowe przedmiotu zamówienia. Może w tym celu, oczywiście, posłużyć się normami, specyfikacjami technicznymi, standardami stosowanymi na rynku – ale nie musi. Może w dowolny sposób określić minimalne wymagania jakościowe, co pozwala na zapewnienie odpowiedniej jakości bez konieczności stosowania kryteriów jakościowych. Odnosić się to może zarówno do dostaw (często), jak i usług (rzadziej) oraz robót budowlanych (zwykle).

Tak rozumiany przepis należy uznać za właściwy, a zawężanie jego stosowania do stanu sprzed nowelizacji - za nadinterpretację. Nie widać zresztą żadnego uzasadnienia dla takiej nadinterpretacji. Nie będzie żadnego pożytku z ustawowego zmuszania zamawiających do stosowania kryteriów pozacenowych.

Damy radę tak to zapisać, aby nadal nic się nie zmieniło: niezależnie od wagi ceny nadal będzie wygrywał najtańszy. Lepiej poszukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego świat zamówień publicznych w Polsce dotknęła gangrena i jak ją wyleczyć. A jest to, jak sądzę, bardziej materia psychologiczno - socjologiczna, niż prawna.

Autor: Dariusz KOBA

Powyższy tekst ukazał się w numerze 12/2016 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.
Czytaj dalej...
Subskrybuj to źródło RSS