O przymusie kryteriów pozacenowych

publikacje

publikacje (61)

Szacowanie jakości zamówienia

 

Janusz Dolecki w jednym z tekstów w „Doradcy” zastanawia się, czy kwota przeznaczona na sfinansowanie zamówienia ma obejmować przedmiot zamówienia w wersji najgorszej czy najlepszej (zależnie od kryteriów). Pytanie ciekawe, z którym postanowiłem się zmierzyć. Zwłaszcza, że znów słyszałem o przekrętach polegających na tym, że zamawiający promując przy pomocy kryteriów wysoką jakość jednocześnie przeznacza na sfinansowanie zamówienia kwotę odpowiadająca jakości najniższej. W przypadku, gdy wygrywa „chciana” oferta powiększa budżet, w przeciwnym przypadku unieważnia postępowanie. Wstyd.

Właściwe oszacowanie wartości zamówienia jest ważnym i trudnym zadaniem zamawiającego.

Po pierwsze, wartość zamówienia ma istotne znaczenie dla planu finansowego zamawiającego. Im dokładniejsza prognoza, tym łatwiej zarządzać wydatkami, tym mniej „resztówek” pod koniec roku, tym mniej niespodzianek. W niektórych sytuacjach od szacowanej wartość zamówienia zależy nawet podjęcie decyzji o jego udzieleniu: gdyby było wiadomo, że to takie drogie, nie wszczęto by w ogóle postępowania. I odwrotnie: gdyby było wiadomo, że to tak tanie, można byłoby kupić więcej. Są to ważne problemy, ale są to problemy wewnętrzne zamawiającego, nic innym do tego.

Po drugie, od wartości zamówienia zależy tryb postępowania. Jeżeli niedoszacowanie wartości spowodowało zastosowanie procedury podprogowej (poniżej dowolnego ustawowego progu), nieprawidłowością zaczyna interesować się kontrola. Z tego punktu widzenia nie powinno być jednak wątpliwości ani zarzutów przypadku, gdy wpłynęły oferty, a zwłaszcza zawarto umowę o wartości mieszczącej się w przedziale odpowiadającym zastosowanej procedurze. Chodzi więc przede wszystkim o trafienie z szacowaniem w przedział wartościowy określony progami.

Trzeba jednak spojrzeć na problem szacowania wartości zamówienia również z punktu widzenia wykonawców. Cóż wykonawcom do tego? Czy mają prawo kwestionować szacowaną wartość zamówienia? Oczywiście.

Pamiętają Państwo wprowadzenie obowiązku ogłaszania przed otwarciem ofert kwoty, jaką zamawiający zamierza przeznaczyć na sfinansowanie zamówienia? Przecież nie zawsze ten przepis obowiązywał. Został wprowadzony w celu przeciwdziałania przekrętom polegającym na tym, że w przypadku, gdy najkorzystniejszą ofertę złożył niechciany wykonawca, zamawiający unieważniał postępowanie twierdząc, że cena przekracza jego możliwości finansowe. Teraz wiadomo, że zamawiający nie może unieważnić postępowania z powodu braku pieniędzy, jeśli oferta mieści się w kwocie ogłoszonej przed otwarciem ofert.

Zdolni a nieuczciwi od razu zrozumieli co czynić należy: zaniżają kwotę podawaną przed otwarciem ofert. Jeśli niechciana oferta okaże się najkorzystniejsza, unieważniają postępowanie, jeśli chciana – zwiększają budżet. Jest to, oczywiście, praktyka wysoce naganna. Pytanie: czy nielegalna?

Zgodnie z art. 32 ust. 1 Pzp podstawą ustalenia wartości zamówienia jest całkowite szacunkowe wynagrodzenie wykonawcy, bez podatku od towarów i usług, ustalone przez zamawiającego z należytą starannością. 

„Wynagrodzenie wykonawcy” jest określane przez niego w składanej ofercie. Oznacza to, że zamawiający nie może szacować wartości zamówienia na podstawie tego, co jemu się wydaje, lecz starając się przyjąć punkt widzenia wykonawców. Drugorzędne jest jaką wartość zamawiający uznaje za właściwą, ważne, aby wziął pod uwagę kwoty, jakie wykonawcy uznają za odpowiednią rekompensatę za swoje świadczenia.

Umowy w sprawach zamówień publicznych są umowami wzajemnymi: umowa jest wzajemna, gdy obie strony zobowiązują się w taki sposób, że świadczenie jednej z nich ma być odpowiednikiem świadczenia drugiej (art. 487 § 2 Kc).

Przyjmuje się, że zakres zobowiązań wykonawcy określają dokumenty zamówienia, w szczególności opis przedmiotu zamówienia (OPZ) oraz istotne postanowienia umowy (IPU). Generalnie jest to prawda – a jednak istotne uproszczenie. Jest to prawda, gdy wszystkie warunki zamówienia są określone przez zamawiającego, a jedyną zmienną jest cena.

Tylko w przypadku, gdy zamawiający definiuje ostatecznie w dokumentach zamówienia zakres świadczeń wykonawcy, należy określić wartość zamówienia w oparciu o OPZ oraz IPU.

W przypadku, gdy zamawiający oczekuje określenia przez wykonawców istotnych elementów ich świadczenia – musi wziąć je pod uwagę szacując wartość zamówienia. Przecież zakres świadczenia wykonawcy wynikający z umowy jest tożsamy z jego zobowiązaniem zawartym w ofercie (art. 140 ust.1 Pzp). „W ofercie”, nie „w SIWZ”. Wykonawca nie może realizować zamówienia „zgodnie z SIWZ”, lecz „zgodnie z ofertą”, w szczególności w zakresie, w jakim zaoferował zamawiającemu wyższy poziom, jakość, zakres świadczenia (bo oferta nie odpowiadająca minimalnym wymaganiom zostaje odrzucona).

Skoro zadaniem zamawiającego jest w maksymalnie precyzyjny sposób przewidzieć ceny ofert, musi uwzględnić nie tylko minimalne wymagania określone w SIWZ, ale i inne elementy, wymiary świadczenia oferowane przez wykonawców.

Przecież wykonawcy nie oferują zamawiającemu więcej, niż muszą! Nieprawda, a raczej uproszczenie. Nie oferują nic więcej, gdy nie ma kryteriów pozacenowych, gdy wszystkie warunki zamówienia zostały narzucone przez zamawiającego. Jednak kryteria pozacenowe mogą istotnie zmienić zakres, charakter, jakość świadczenia. A w ślad za tym – cenę oferty. Bo nic, wbrew przeświadczeniu wielu zamawiających nie jest za darmo.

Rozważmy dwa najczęściej używane, i zdecydowanie nadużywane, kryteria oceny ofert.

Termin realizacji zamówienia. Zamawiający oczekuje skrócenia terminu realizacji zamówienia. To jest często możliwe, i standardowo oferowane. Czy zawsze wiąże się ze wzrostem wynagrodzenia? Nie. Koszty wykonawcy zwykle rosną w miarę wydłużania się realizacji zamówienia, nawet, gdy jego zakres się nie zmienia. Przez dłuższy okres zaangażowane są zasoby sprzętowe i kadrowe, a także finansowe wykonawcy. W przedłużonym czasie ten potencjał nie może być użyty do realizacji innych umów, czyli nie zarabia. Stąd każda firma stara się maksymalnie skrócić termin realizacji zamówienia, skrócić do tego stopnia, który nie wiąże się z ponoszeniem dodatkowych kosztów. Jeśli zamawiający błędnie oszacuje okres realizacji zamówienia i przyjmie termin dłuższy od optymalnego – może liczyć na darmowe jego skrócenie. Ma to miejsce tylko wtedy, gdy zamawiający ”przeszacował” termin. Jeśli termin realizacji zamówienia został określony z należytą starannością, profesjonalnie, uwzględniając konieczne bufory czasowe, lecz nie wydłużając terminu bezpodstawnie – dalsze skracanie terminu kosztuje. 

Aby skrócić termin realizacji zamówienia wykonawca musi np. zatrudnić pracowników na 2 lub 3 zmiany, oświetlić teren budowy, zastosować preparaty przyspieszające wiązanie betonu itp., itd. Czasem musi zrezygnować z realizacji innych kontraktów, albo liczyć się z możliwością ich „zawalenia”. Rezygnacja z buforów czasowych zwiększa ryzyko zapłacenia kar umownych.

Okres gwarancji. Jeszcze wyraźniej widać wzrost cen w przypadku wydłużenia okresu gwarancji. W przypadku wielu dostaw sprzedawcy standardowo oferują wydłużenie gwarancji za z góry określone kwoty, kilka-kilkanaście procent ceny za rok. Trudniej to określić w przypadku robót budowlanych, niemniej, jest oczywistym, że wydłużenie okresu gwarancji kosztuje.

Kluczowe pytanie brzmi:

Czy zamawiający uwzględniają w szacowanej wartości zamówienia dodatkowe koszty wykonawców wynikające ze skrócenia terminu realizacji oraz przedłużenia terminu gwarancji?

Jeśli nie, to nie szacują wartości zamówienia z należytą starannością, nie opierają cię na „całkowitym wynagrodzeniu wykonawcy”. 

Ależ wykonawcy nie muszą oferować ani skrócenia terminu realizacji, ani wydłużenia terminu gwarancji? Czyżby? Przy sztucznie przeszacowanych wagach kryteriów pozacenowych (aby uciułać 40%) wykonawca nie może wygrać przetargu, gdy straci jakieś punkty na tych kryteriach. Każdy oferuje minimalne terminy realizacji i maksymalne terminu gwarancji, gdyż uzyskuje w ten sposób więcej punktów, niż w przypadku zaoferowania niższej ceny i spełnieniu minimalnych wymagań w zakresie terminu i gwarancji.

Skoro całkowite wynagrodzenie wykonawcy, to wynagrodzenie odpowiadające jego zobowiązaniu określonemu w ofercie – zamawiający musi uwzględnić w szacowaniu wartości zamówienia oferowane warunki realizacji wynikające z oferty, nie z SIWZa.

Gdyby zamawiający zechciał oszacować wartość dodatkowych, wyższych jakościowo świadczeń promowanych w ramach kryteriów, może doszedłby do wniosku, że nie są warte tych pieniędzy. Albo że są warte. Jednak rozważenie tego jest konieczne – nie tylko dla potrzeb szacowania, ale przede wszystkim dla ustalenia kryteriów oceny ofert i ich wag. Przecież kluczowe pytanie, na które zamawiający powinien odpowiedzieć sobie (oraz kontroli, która ma, oczywiście, prawo zadawania takich pytań) brzmi: 

Czy warto było zapłacić tyle więcej za lepsze warunki realizacji zamówienia uzyskane dzięki zastosowaniu kryteriów pozacenowych?

Jeśli ktoś nie umie odpowiedzieć na takie pytanie, niech się nie dziwi, że kontrola poddaje w wątpliwość poprawność postępowania. Do zarzutu niegospodarności, braku efektywności, niecelowości jest bardzo blisko.

Rozważania takie powinny być robione w ramach analizy przedwdrożeniowej, która powinna obejmować m. in. rozeznanie rynku w aspekcie możliwych wariantów realizacji zamówienia wraz z orientacyjną wartością zamówienia dla każdego ze wskazanych wariantów (art. 83 ust. 2 pkt 2b) i ust. 3 pkt 1) nPzp).

„Możliwe warianty zamówienia” to nie tylko – a raczej bardzo rzadko – rozważania czy zastosować koncesję, czy klasyczne zamówienia. Znacznie częściej, standardowo niemal, rozważania powinny obejmować wymagane oraz preferowane poziomy jakości, dodatkowe świadczenia, niestandardowe metody realizacji itp., itd.

Przeanalizujmy przykład usług transportu autobusowego, czy to miejskiego, czy szkolnego. Usługi te mogą być świadczone każdym autobusem określonego typu dopuszczonym do ruchu. Zarówno cena zakupu, jak i koszty utrzymania takiego autobusu nie są wysokie, wiec i cena świadczenia usług takimi autobusami jest bardzo konkurencyjna. 

Wielu zamawiających chciałoby jednak zapewnić swoim klientom (mieszkańcom, uczniom) usługi świadczone taborem lepszym, nowoczesnym, ekologicznym. Jest to w pełni zrozumiałe i godne pochwały. Pod warunkiem wszak, że zamawiający dysponuje znacznie większą kwotą na sfinansowanie zamówienia. Oczywistym jest, że zarówno koszty zakupu, jak i utrzymania nowego taboru są wyższe.

W przypadku, gdy zamawiający określi wszystkie wymagania w postaci minimalnych poziomów jakości, oszacuje, oczywiście, wartość zamówienia uwzględniając koszty pozyskania i utrzymania nowego taboru. Jednak również w przypadku określenia warunków niższych i promowania jakości taboru przy pomocy kryteriów oceny ofert – zamawiający powinien uwzględnić w budżecie kwoty niezbędne do sfinansowania zamówienia na najwyższym, promowanym kryteriami, poziomie jakości.

W sytuacji, gdy zamawiający preferuje najwyższy poziom jakości, a dysponuje kwotą niezbędną do sfinansowania realizacji zamówienia na najniższym poziomie, zwyczajnie zaniża szacowaną wartość zamówienia (co musi budzić te same wątpliwości, o których było na początku).

Wypracowanie w ramach analizy przedwdrożeniowej wariantów wraz z ich wyceną powinno pozwolić zamawiającemu na w pełni świadome i odpowiedzialne skonstruowanie OPZ i kryteriów oceny ofert.

Ile kosztują klauzule umowne 

Dokładnie tę samą filozofię należy zastosować do konstruowania umów. Bardzo lubię prowadzić negocjacje z wykonawcami dotyczące zaproponowanej przez zamawiającego umowy. Prosimy wykonawców, aby w ofertach wstępnych zaproponowali wstępne ceny oraz przedstawili uwagi do kontraktu. Negocjacje rozpoczynają się od stwierdzenia wykonawcy, że zaproponowana przez nas umowa jest dla niego bardzo niekorzystna (niezależnie od tego, jak staramy się wyjść naprzeciw znanym i uzasadnionym oczekiwaniom rynku). Nasza odpowiedź brzmi: to się dobrze składa, bo zaproponowana przez państwo cena jest dla nas nie do przyjęcia – słucham: o ile będzie taniej, gdy uwzględnimy państwa postulaty dotyczące zmiany umowy.

Tylko w ten sposób może powstać umowa najkorzystniejsza, przypisująca ryzyka tej stronie, dla której ponoszenie danego ryzyka jest względniejsze. Przy okazji widać jak na dłoni ile kosztują zamawiających poszczególne klauzule umowne. 

Problem w tym, że trzeba wybrać negocjacje z ogłoszeniem lub dialog konkurencyjny. W przetargu zamawiający może się tego nigdy nie dowiedzieć. Można zrobić steki przetargów i niczego się nie nauczyć, ciągle wierząc w darmowe lunche.

Oferty indykatywne 

Jednym ze sposobów szacowania wartości zamówienia jest zebranie ofert indykatywnych, zawierających szacunkową, niewiążącą dla wykonawcy wycenę. Dobry sposób, pod warunkiem, że zamawiający opisze wszystkie istotne warunki zamówienia (jak mam odpowiedzieć na pytanie ile kosztuje 2-dniowe szkolenie nie wiedząc kto płaci za salę, jedzenie, noclegi itp., itd.). Jeśli zamawiający rozważa warianty, rozważa zastosowanie kryteriów pozacenowych – powinien poprosić o wycenę wariantową. Rzetelna wycena wariantów pozwoli nie tylko dobrze oszacować wartość, ale i świadomie dobrać kryteria i ich wagi.

Co zrobić, gdy zamawiający otrzyma kilka różnych cenowo ofert? Szacowaną wartością zamówienia jest wartość:

  • najniższa?
  • najwyższa? 
  • średnia?
  • mediana?

Niezależnie od tego ile ofert indykatywnych zamawiający otrzyma, nie zwalnia go to z należytej staranności. Z jednej strony, zamawiający nie musi dysponować kwotą konieczną do wyboru najdroższej oferty, z drugiej, wyliczenie średniej też nie załatwia problemu. Zawsze jednak należy wykazać, że zamawiający dysponuje kwotą niezbędną do przyjęcia najtańszej oferty indykatywnej spełniającej wymagania na najwyższym poziomie.

Dlaczego tak?

Kryteria oceny ofert są sposobem komunikowania wykonawcom preferencji zamawiającego. Zadaniem wykonawcy jest złożenie oferty mającej największe szanse uzyskania zamówienia, czyli uzyskującej najwyższą liczbę ważonych punktów. Oferta taka jednocześnie w największym stopniu spełnia preferencje, potrzeby zamawiającego. Jest to oferta najkorzystniejsza. Zamawiający musi dysponować kwotą niezbędną do jej przyjęcia.

Jeśli zamawiającego nie stać na najwyższe parametry zamówienia, powinien obniżyć swoje wymagania, albo obniżając poziom optymalny parametrów jakościowych, albo rezygnując z kryteriów skutkujących nadmiernym wzrostem cen.

Ostatecznie chodzi o to, aby zamawiający otrzymał najkorzystniejszą ofertę, na której przyjęcie będzie go stać.

Sprawę bardzo ułatwia ujawnienie budżetu w dokumentach zamówienia. Podanie maksymalnej kwoty wraz z odpowiednim wzorem (np. logarytmicznym) oraz obniżoną wagą ceny pozwala w praktyce zastosować zasadę wyboru: najlepsze na co nas stać. Jest to najlepsza strategia, nie tylko do zamawiania usług intelektualnych, ale i transportu autobusowego oraz wielu, a może i większości innych zamówień.

Przy okazji niejako, unika się problemów z „resztówkami”, zarzutami kontroli, a i dla wykonawców reguły gry są znane, jasne i uczciwe.

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Dziedzina ekonomii, nie prawa

Przekleństwem polskich zamówień publicznych jest to, że zostały zdominowane przez prawników. Tymczasem mają z prawem tyle wspólnego, co budowa domu z Prawem budowlanym. Trzeba znać i przestrzegać przepisy Prawa budowlanego w trakcie budowy, jednak absurdalnym jest twierdzenie, że budowa domu polega na ich stosowaniu. Równie idiotyczny jest pogląd, że udzielanie zamówień publicznych polega na stosowaniu przepisów Prawa zamówień publicznych.

Od zawsze deklarowanymi celami Prawa zamówień publicznych jest efektywność, racjonalność, gospodarność, celowość wydatkowania środków publicznych oraz przeciwdziałanie korupcji i podobnym negatywnym zjawiskom. Co najmniej od 2008 roku dodawano cele prorozwojowe: ochrona środowiska, społeczna odpowiedzialność, innowacje, wsparcie MŚP.

Zgodnie z uzasadnieniem nowego Pzp celem opracowania nowej ustawy było wprowadzenie nowych rozwiązań, opartych na maksymalnej efektywności i przejrzystości udzielanych zamówień publicznych. A w dyrektywie jest to ujęte tak: „zamówienia publiczne są instrumentem dla osiągnięcia inteligentnego, trwałego wzrostu gospodarczego sprzyjającego włączeniu społecznemu, przy jednoczesnym zagwarantowaniu najbardziej efektywnego wykorzystania środków publicznych”.

Wszystkie pojęcia używane dla określenia istoty, celów zamówień publicznych to pojęcia pozaprawne, to pojęcia i kategorie ekonomiczne, gospodarcze.

Co prawnik może wiedzieć o wzroście gospodarczym, o efektywności gospodarowania środkami publicznymi, o ochronie środowiska, o włączaniu defaworyzowanych, o innowacjach? Może, oczywiście, wiedzieć bardzo dużo, ale nie dlatego, że jest prawnikiem. Tego nie uczą na prawie, nawet w ramach ekonomicznej analizy prawa.

Nie prawo administracyjne

Jest jeszcze gorzej: zamówienia publiczne zostały przez wielu przedstawicieli doktryny zakwalifikowane do prawa administracyjnego, szerzej – publicznego. Niesłusznie. Państwo sprawuje w wielu dziedzinach swoje władztwo i narzuca swoją wolę, rozstrzygając o prawach i obowiązkach obywateli oraz podmiotów prawnych. Czyniąc to powinno zachowywać pewne standardy, których mamy prawo oczekiwać od państwa prawa.

Przepisy muszą precyzyjnie regulować zakres możliwej ingerencji, aby chronić obywateli przed wszechwładzą państwa. Działanie na podstawie i w granicach prawa jest fundamentem funkcjonowania demokratycznego państwa prawa.

Jednak zamówienia publiczne nie należą do tej sfery działania państwa. Nie są przejawem działalności państwa rozumianego jako imperium, lecz jako dominium. Państwo nie ma żadnego władztwa nad wykonawcami ubiegającymi się o zamówienie, nie może im niczego nakazać, zakazać, ukarać itp. Państwo jest jednym z klientów poszukujących na rynku wykonawców. Jeśli nie szanuje ich praw, wycofują się z rynku zamówień publicznych (czego doświadczaliśmy przed epidemią i do czego, obawiam się, wrócimy po epidemii). Aby temu zapobiec, aby zapewnić konkurencyjność i przeciwdziałać nieuczciwości, zebrano w Prawie zamówień publicznych prawa podmiotowe wykonawców, gwarantujące im swobodę w dostępie do zamówień publicznych.

Co do zasady jednak stosunki zamawiający – wykonawca są stosunkami podmiotów równych i wolnych. Są oparte na zasadach prawa cywilnego. Podejście administracyjnoprawne do zamówień publicznych jest całkowicie błędne.

Poszukiwanie w ustawie podstaw prawnych do każdego działania (a gdzie jest w ustawie napisane, że zamawiający może to czy tamto) jest efektem niezrozumienia jej istoty. Podejście to powoduje, po pierwsze, „puchnięcie” ustawy (kolejne przepisy sformułowane na zasadzie „zamawiający może…)”, po drugie, pogłębienie wrażenia, że gdyby nie było napisane, że można – to by oznaczało, że nie można. A to nie jest prawda: zamawiający może wszystko, co nie jest zakazane i co nie narusza praw wykonawców określonych ustawą oraz standardów demokratycznego państwa prawnego. Nawet jeśli to nie jest wprost wyrażone w Pzp, zamawiający nie powinien nadużywać pozycji dominującej, powinien natomiast szanować zasady uczciwości kupieckiej, budować swoimi decyzjami zaufanie do państwa itp. Zastosowanie konstytucyjnych standardów odnoszących się do podmiotów publicznych (do zamówień publicznych) nie oznacza jeszcze, że mamy do czynienia z prawem publicznym.

Prawo zobowiązań

Znajomość prawa jest przydatna przy pisaniu istotnych postanowień umowy. Czy to jednak oznacza potrzebę zatrudnienia prawnika? Niekoniecznie.

Opracowanie dobrej umowy wymaga łączenia wiedzy merytorycznej i prawnej, przede wszystkim w zakresie prawa zobowiązań. Olbrzymia większość przepisów nie ma wpływu na kształt umowy, co oznacza, że nie trzeba być prawnikiem, aby znać przepisy prawa wpływające na umowę (na marginesie: chyba rzadko uczą na prawie pisania umów). Jestem przekonany, że łatwiej inżyniera poduczyć prawa, niż prawnika poduczyć kwestii merytorycznych. Są, oczywiście, prawnicy bardzo dobrze rozumiejący kwestie inżynierskie, jednak nie wynika to z ich wykształcenia, lecz doświadczenia.
Istotą umowy jest identyfikacja i alokacja ryzyka. W ekonomii funkcjonuje pojęcie umowy najkorzystniejszej, najkorzystniejszej obiektywnie, z punktu widzenia gospodarki jako całości. Prawnik na hasło „umowa najkorzystniejsza” reaguje pytaniem „dla kogo?”. Prawnik dąży do zapewnienia klientowi maksymalnego bezpieczeństwa, w szczególności poprzez przypisanie całego ryzyka drugiej stronie umowy. Ekonomista stara się poszczególne ryzyka przypisać tej stronie, dla której ponoszenie danego ryzyka jest względniejsze. Ekonomista dąży do zapewnienia efektywności, prawnik – bezpieczeństwa.

Są, oczywiście, prawnicy konstruujący umowy najkorzystniejsze, ale nie dlatego, że są prawnikami. Raczej pomimo tego, że są prawnikami. Rozumieją, że najkorzystniejsza umowa musi oznaczać przejęcie na siebie części ryzyka i umieją przekonać do tego swojego klienta lub przełożonego.

Z powyższego wynika, że rolą prawnika jest weryfikacja projektu umowy pod kątem jej zgodności z przepisami prawa, a nie jej opracowanie pod kątem maksymalizacji efektywności. I u większości zamawiających do tego sprowadza się rola urzędowego mecenasa.

Bezpieczeństwo proceduralne

Podobnie, jak w przypadku umowy – dążenie do zapewnienia bezpieczeństwa klienta lub szefa, będące naturalnym zadaniem prawnika, idzie w poprzek efektywności ekonomicznej zamówień.

Aby wybrać najlepszego wykonawcę, zamawiający powinien zapewnić sobie możliwość dogłębnej oceny jego wiarygodności – ale stosowane w tym zakresie narzędzia (podstawy wykluczenia, warunki udziału, kryteria selekcji) mogą być skutecznie podważane przez wykonawców i kontrole, więc są niebezpieczne dla zamawiającego. Aby wybrać najkorzystniejszą ofertę zamawiający powinien oceniać jakość, co w wielu przypadkach wymaga stosowania kryteriów niewymiernych – ale może to sprowokować odwołanie, które może zostać uwzględnione. Aby efektywnie określić warunki zamówienia należy rozmawiać z wykonawcami – ale wszelkie takie kontakty mogą być uznane przez pewne ograny za podejrzane, trzeba się będzie tłumaczyć. Itd., itp.

Podejście prawnika jest zupełnie inne niż ekonomisty, biznesmena. Są, oczywiście, prawnicy prowadzący efektywne procedury zamówień publicznych. Wiedza prawnicza w pewnym aspekcie jest im pomocna: wykorzystują wiedzę prawniczą, aby uzasadniać efektywnie ekonomiczne rozwiązania, w innym stanowi przeszkodę: musieli przezwyciężyć w sobie standardową rolę prawnika jako zapewniającego bezpieczeństwo.

Rola prawników

Czy to oznacza, że prawników należy odsunąć od zamówień publicznych? Niezupełnie, ale należy ich rolę dostosować do ich kwalifikacji oraz uwzględnić specyfikę podejścia formalnoprawnego.

Prawnik nie powinien być kierownikiem projektu, przewodniczącym komisji przetargowej, kupcem wiodącym, managerem kategorii zakupowej. Nie prawnik powinien określać cele, strategie zakupowe, wybierać tryb, określać warunki lub kryteria. Również nie jest rolą prawnika ocena zgodności oferty lub dokumentów podmiotowych ze specyfikacją, a tym bardziej ocena ofert.

Prawnik powinien być doradcą zamawiającego w kwestiach formalnoprawnych. Sporządzać opinie, odpowiadać na konkretne pytania co do zgodności z prawem określonych czynności. Podobnie, jak kierownik budowy pyta czasem o coś swojego prawnika, biznesmen pyta swojego – tak i nabywca publiczny powinien mieć możliwość zapytać czasem o coś swojego prawnika.

Kim więc powinien być ten człowiek, który kupuje, który odpowiada za to, aby osiągać zakładane rezultaty na możliwie najkorzystniejszych warunkach rynkowych?

Kompetencje nabywcy

Nie istnieje, o zgrozo, zawód nabywcy publicznego. Nie istnieje nawet jego nazwa. Nie ma kierunku zamówienia publiczne na żadnej uczelni. Natomiast studiów podyplomowych jest aż nadmiar. Obawiam się jednak, że curriculum tych studiów kręci się wokół przepisów.

W 2018 skodyfikowano zawód agenta ds. zakupów. Nie uwzględnia on zamówień publicznych, jednak określa właściwie szereg kompetencji, które powinien posiadać również „agent ds. zamówień” (nie sądzę, aby to była najlepsza nazwa tej profesji). Jako preferowane wykształcenie wskazuje się logistykę lub handel. Większości z nas dziedziny te nie kojarzą się z zamówieniami publicznymi w żaden sposób.

Wydaje się jednak, że agent ds. zakupów po logistyce lub handlu z doświadczeniem w sektorze prywatnym po studiach podyplomowych z zamówień publicznych mógłby być dobrym nabywcą publicznym. Chyba nie spotkałem takich.

A czego powinien nauczyć się absolwent studiów podyplomowych z zakresu zamówień publicznych, znający na wylot przepisy, aby być dobrym nabywcą? Posiąść kompetencje, które ma (powinien mieć) jego kolega w sektorze prywatnym. Oto jak definiuje te kompetencje informacja o zawodzie opublikowana przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Pracownik w zawodzie agent do spraw zakupów wykonuje różnorodne zadania wymagające następujących kompetencji (wiedzy i umiejętności):

Z1 Analizowanie rynku produktów/usług w danym asortymencie/kategorii zakupowej na podstawie strategii zakupowej firmy/instytucji

WIEDZA – zna i rozumie:

  • Podstawowe cele biznesowe i podstawy finansów (budżetowanie i controling) przedsiębiorstwa/instytucji;
  • Podstawowe narzędzia do określania pozycji swoich kategorii zakupowych i celów negocjacyjnych (Kategoryzacja ABC w zakupach);
  • Modele analizy rynku (Koncepcja Pięciu Sił Portera);
  • Model analizy SWOT;
  • Model Macierzy Kraljic’a).

UMIEJĘTNOŚCI – potrafi:

  • Analizować cele biznesowe i dokumenty finansowe firmy (bilans, rachunek wyników i strat, przepływy gotówkowe);
  • Klasyfikować kategorie zakupowe przedsiębiorstwa/instytucji, przy pomocy narzędzia Kategoryzacji ABC;
  • Analizować dynamikę rynku dla wybranych kategorii zakupowych, przy pomocy modelu pięciu Sił Portera;
  • Tworzyć strategie zakupowe przy pomocy narzędzi analizy SWOT i Macierzy Kraljic’a;
  • Przedstawiać wyniki analiz do konsultacji kierownictwu przedsiębiorstwa/instytucji.

Z2 Uczestniczenie w procesie selekcji źródeł dostaw, zgodnie z procedurą zakupową

WIEDZA – zna i rozumie:

  • Narzędzia pozyskiwania informacji handlowych i technicznych w procesie zakupowym (RFI – Zapytanie o Informację, RFP – Zapytanie o Rozwiązanie i RFQ – Zapytanie o Ofertę Handlową);
  • Rynek dostawców i rozwiązań w swoich kategoriach zakupowych;
  • Metody selekcji potencjalnych dostawców na poszczególnych etapach procesu zakupowego.
  • Proces definiowania kryteriów wyboru dostawców/produktów.

UMIEJĘTNOŚCI – potrafi:

 Odpowiednio korzystać z narzędzi zakupowych (RFI –Zapytanie o Informację, RFP – Zapytanie o Rozwiązanie i RFQ – Zapytanie o Ofertę Handlową);
 Analizować rynek dostawców i rozwiązań w swoich kategoriach zakupowych;
 Uczestniczyć w wewnętrznych grupach interdyscyplinarnych w określaniu kryteriów analizy ofert wg ich ważności dla osiągnięcia celu biznesowego;
 Określać kryteria wyboru dostawców/produktów i przedstawiać do konsultacji kierownictwu przedsiębiorstwa/ instytucji.

Z3 Analizowanie otrzymanych ofert i negocjowanie optymalnych warunków dostawy

WIEDZA – zna i rozumie:

  • Działanie platform Business Intelligence (analizy ryzyka dla konkretnych dostawców/produktów);
  • Modele analizy ryzyka i kwalifikacji nowych dostawców/rozwiązań;
  • Narzędzia badania stabilności finansowej potencjalnych partnerów;
  • Typy taktyk negocjacyjnych i technik perswazyjnych;
  • Techniki przygotowania scenariuszy negocjacyjnych.

UMIEJĘTNOŚCI – potrafi:

 Korzystać z platform zakupowych do optymalizacji procesów zbierania i analizy ofert;
 Analizować możliwe ryzyka finansowe i logistyczne dla nowych dostawców;
 Analizować różne poziomy ryzyka zależnie od źródła dostaw;
 Przygotowywać proces negocjacyjny (podział ról pomiędzy członków zespołu) i określić oczekiwany maksymalny i minimalny (BATNA) cel negocjacyjny;
 Określać techniki negocjacyjne stosowane przez drugą stronę;
 Oceniać cele negocjacyjne dostawcy i ich ważność;
 Budować modele kosztowe (cost break down) i wykorzystywać je w procesie rekomendacji źródła dostaw kierownictwu przedsiębiorstwa/instytucji.

Z4 Organizowanie bazy danych aktywnych i potencjalnych źródeł dostaw i budowanie partnerskich relacji ze strategicznymi i kluczowymi dostawcami

WIEDZA – zna i rozumie:

  • Proces budowania katalogów zakupowych;
  • Funkcjonowanie systemu informatycznego przedsiębiorstwa (ERP) w obszarze tworzenia bibliotek dostawców;
  • Cele biznesowe i plany rozwojowe dostawców;
  • Metody określania przez dostawców ważności współpracy z poszczególnymi klientami (Balance of Power).

UMIEJĘTNOŚCI – potrafi:

  • Korzystać z narzędzi systemu informatycznego przedsiębiorstwa (ERP);
  • Analizować potencjał dostawców z punktu widzenia celów rozwojowych firmy;
  • Ustalać wspólne plany współpracy korzystne dla obu stron;
  • Budować atrakcyjność firmy wobec dostawcy.

Z5 Ocenianie współpracy z aktywnymi dostawcami i wspieranie zespołów operacyjnych (zaopatrzeniowców) w egzekwowaniu od dostawców realizacji wynegocjowanych warunków

WIEDZA – zna i rozumie:

  • Metody oceny dostawców;
  • Wewnętrzne procesy oceny jakości;
  • Systemy oceny jakości dostawcy;
  • Ryzyka w łańcuchach dostaw.

UMIEJĘTNOŚCI – potrafi:

  • Wykorzystywać modele instytucjonalne/firmowe do oceny jakości dostarczanych produktów/usług;
  • Angażować użytkowników wewnętrznych w przekazywaniu opinii o poziomie obsługi przez danego dostawcę;
  • Egzekwować realizację poszczególnych dostaw, zgodnie z warunkami umowy, np. przez wykorzystanie zapisów o karach umownych;
  • Adaptować wybrane postanowienia umowy do zmieniających się warunków i przedstawiać do konsultacji kierownictwu przedsiębiorstwa/instytucji;
  • Sporządzać raporty oceny dostawców produktów/usług.

Kompetencje społeczne

Pracownik w zawodzie agent do spraw zakupów powinien posiadać kompetencje społeczne niezbędne do prawidłowego i skutecznego wykonywania zadań zawodowych. W szczególności pracownik jest gotów do:

  • Kierowania się zasadami zgodnymi z etyką zawodową i obowiązującymi przepisami w działalności handlowej.
  • Ponoszenia odpowiedzialności za skutki podejmowanych działań oraz za powierzony sprzęt i narzędzia wykorzystywane na stanowisku pracy podczas wykonywania prac związanych negocjowaniem warunków zakupu, wyboru dostawcy i uzgadnia warunków współpracy.
  • Aktualizowania wiedzy i umiejętności podczas wykonywania prac związanych negocjowaniem warunków zakupu, wyboru dostawcy i uzgadnia warunków współpracy.
  • Działania w sposób skuteczny w sytuacjach konfliktowych.
  • Tworzenia klimatu empatii i zaufania dla współpracowników i kontrahentów.
  • Komunikowania się i łatwego nawiązywania kontaktu z dostawcami i wewnętrznymi partnerami biznesowymi.
  • Prowadzenia samooceny i weryfikacji działania własnego oraz osób, z którymi współpracuje.
  • Przestrzegania tajemnicy zawodowej.

Jak widać to nie ma nic wspólnego z prawem. To czysty biznes, ekonomia, handel, zarządzanie, rynek, współpraca. Gdy do tego dodać prawnika w zakresie już opisanym, mamy przepis na sukces.

Tylko gdzie tego uczą? Raczej nie na studiach podyplomowych z zamówień publicznych, a na studiach menedżerów zakupów na SGH. A jeśli ktoś chce to połączyć z zamówieniami publicznymi, zapraszam do Akademii Zamówień Publicznych w Krajowej Szkole Administracji Publicznej. 

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Współpraca czy konflikt?

Inteligentny kupiec zobowiązany jest dogłębnie zweryfikować wiarygodność wykonawców, aby nie dopuścić do uzyskania zamówienia przez firmę niewiarygodną. Powinien w tym celu wykorzystać wszystkie dostępne narzędzia pozwalające na wykluczenie wykonawców, którzy nie są godni wiary, którym nie można zaufać i nie można powierzyć realizacji zamówienia. To jest, co do zasady, prawda. Jednak rezultatem takiego podejścia jest nieustanny konflikt miedzy zamawiającymi a wykonawcami. Efekty widać gołym okiem, nie tylko w KIO. Czy nie można byłoby inaczej?

Zakładamy w Polsce, że o zamówienia ubiegają się często wykonawcy niezdolni do należytego wykonania zamówienia. Zakładamy, że są to firmy nastawione na maksymalizację zysku w krótkim okresie, działające na zasadzie: wygrać choćby za rażąco niską cenę – wykonać z jeszcze niższą jakością, aby zarobić jak najwięcej – wziąć wynagrodzenie i zniknąć, nie dbając wcale o zadowolenie klienta. Praktyka pokazuje, że, niestety, często jest to prawda. Jak rozwiązać ten problem?

Podstawową strategią jest nie dopuszczenie do udziału w postępowaniu niewiarygodnych wykonawców. W tym celu stosujemy przede wszystkim dwa narzędzia: podstawy wykluczenia i warunki udziału w postępowaniu.

Podstawy wykluczenia

Wśród obligatoryjnych podstaw wykluczenia (art. 24 ust. 1 Pzp) szczególnie ważne wydają się dwie (a właściwie jedna zawarta w dwóch punktach): pkt 16 i 17 - wprowadzenie zamawiającego w błąd poprzez przedstawienie informacji nieprawdziwych. Rzeczywiście w wielu ofertach znajdujemy informacje nieprawdziwe, niezgodne ze stanem faktycznym. Rzadko są to wierutne kłamstwa (choć i takie się zdarzają), częściej są to „podkoloryzowane” wersje opisu doświadczenia firmy lub personelu. Czasem są wynikiem braku staranności przy składaniu ofert, częściej chyba świadomym i celowym działaniem (którego, oczywiście, nie da się udowodnić). Dla skutecznego wykluczenia wykonawcy nie trzeba dowodzić ani umyślnego działania, ani rażącego niedbalstwa (pkt 16), wystarczy lekkomyślność lub niedbalstwo „zwykłe” (pkt 17). Przepis pozwala wykonawcy uniknąć wykluczenia jedynie wtedy, gdy umie wykazać zachowanie należytej staranności wymaganej od profesjonalistów, czyli podwyższonej. To dobre rozwiązanie, które pozwala wykluczyć oszustów i chroni rzetelnych – pomijając w tym miejscu właściwe sposoby dowodzenia należytej staranności, których oceną zajmuje się KIO. Tylko, czy jest to przesłanka wykorzystywana należycie, czyli w każdym przypadku jej wystąpienia. Obawiam się, że wielu zamawiających woli „przymknąć oko” na te informacje, aby uniknąć wchodzenia w spór z wykonawcą oraz ciągu dalszego, czyli zawiadomienia właściwych organów o podejrzeniu popełnienia przestępstwa z art. 305 § 2 Kodeksu karnego (do 3 lat pozbawienia wolności dla tego, kto w związku z publicznym przetargiem rozpowszechnia informacje lub przemilcza istotne okoliczności mające znaczenie dla zawarcia umowy będącej przedmiotem przetargu). Niechęć zamawiających do stosowania tego narzędzia jest w pewnym stopniu uzasadniona postawą organów ścigania, które z reguły umarzają postępowania. Czy ktoś słyszał o wyroku wydanym na tej podstawie? – może należałoby taki nagłośnić, ku przestrodze. Zaniechanie wykluczenia wykonawcy i umarzanie postępowań karnych stanowi dla wykonawców wyraźny sygnał, że „kłamstwo popłaca” i pozostaje bez konsekwencji. Jest to promowanie przez państwo polskie kłamstwa i oszustwa w zamówieniach publicznych.

Spośród fakultatywnych podstaw wykluczenia (art. 24 ust. 5 Pzp) dwie przesłanki wydają się szczególnie ważne: pkt 2 i 4 - nienależyte wykonanie wcześniejszych zamówień. Pomijając w tym miejscu szczegółową analizę tych przepisów, należy podkreślić, że wyłącznie od woli zamawiającego zależy czy będzie umiał wykazać brak staranności wykonawcy przy pomocy stosownych środków dowodowych. Zwłaszcza jeśli chodzi o zamówienia wcześniej realizowane na rzecz tego zamawiającego. Tymczasem zamawiający lubią narzekać na jakość i rzetelność wykonawców, lecz ostatecznie dokonują odbiorów i płatność, aby mieć „święty spokój”. To się mści na całym systemie, gdyż firma, która uzyskała protokół odbioru składa oferty w kolejnych przetargach. Czasem zamawiający „odgrywają się” odmawiając wystawienia referencji, co jest, po pierwsze, nielegalne (por. art. 462 Kodeksu cywilnego), po drugie, bezskuteczne (protokół odbioru jest wystarczającym dowodem należytego wykonania zamówienia). Efektem zaniechań jest promocja wykonawców nierzetelnych, mających obyczaj nienależytego wykonywania zamówień. Na marginesie: znamy ostatni głośny wyrok podważający wykluczenie wykonawcy w sytuacji, wydawałoby się, oczywistej. Niemniej, być może sytuacja nie była taka oczywista, a poza tym nie wolno z tego przypadku (ani z żadnego innego wyroku KIO) wyciągać wniosku, że nie należy egzekwować należytej staranności czy gromadzić dowodów nienależytej staranności wykonawcy.

Warunki udziału

Drugim narzędziem badania wiarygodności wykonawców są warunki udziału w postępowaniu. Powszechna jest w Polsce wiara, że jedynym legalnym sposobem formułowania warunków jest ich określenie w sposób jednoznaczny i precyzyjny, przy użyciu wymiernych sformułowań. Dążąc do wyboru doświadczonego wykonawcy (zostawmy na boku problem czy rzeczywiście zawsze należy badać doświadczenie firmy, gdzie się ono mieści i co z niego wynika) zamawiający formułuje warunek na zasadzie: w ciągu ostatnich 3(5) lat wykonał należycie co najmniej 2 zamówienia podobne – po czym następuje precyzyjna definicja zamówienia podobnego: o zakresie X, w technologii Y o wartości Z itp., itd. Takie określenie warunku oznacza, że wcześniejsze zamówienie nie spełniające choćby jednego z elementów definicji lub wykonane rok wcześniej nie może być uznane za odpowiednie. Wykonawca, który wykonał zamówienie obiektywnie podobne, lecz np. minimalnie mniejszej wartości jest wykluczany. Mimo, że każdy rozsądnie myślący człowiek uznałby taką firmę za zdolną do wykonania zamówienia. I to jest uznawane za wzorcowe, zgodne z zasadami zamówień publicznych! Tymczasem jest to klasyczny przykład sztucznego, nieuzasadnionego ograniczania konkurencji. Trudno się dziwić, że często znajduje swój finał w KIO. Wiedząc o tym zamawiający starają się nie stawiać warunków, które ktoś mógłby podważyć, czyli sztucznie je zaniżają. W rezultacie warunki są tak niskie, że dla nikogo nie stanowią przeszkody w ubieganiu się o zamówienie: ani dla firmy wiarygodnej, doświadczonej, posiadającej potencjał techniczny i zatrudniającej pracowników, ani dla firmy-teczki, która sprzęt „skombinuje”, ludzi wynajmie, a kasę pożyczy. Na pierwszy rzut oka jest OK. W rzeczywistości nie jest. Firmy poważne, ponoszące spore koszty utrzymania potencjału zmuszone do konkurencji cenowej z partaczami nie mają żadnych szans. W wielu branżach poważne firmy już dawno porzuciły rynek zamówień publicznych, pozostali ci, którzy hołdują filozofii: wygrać za (rażąco) niską cenę – wykonać byle jak – i do przodu. I tak realizowane są kolejne projekty. Właściwie należałoby napisać: były. Bo czasy rażąco niskich cen minęły. Dziś ceny są wysokie – ale byle-jakość pozostała.

Jak na dłoni widać, że to droga donikąd. To nie jest „uzyskiwanie najlepszych efektów z danych nakładów” ani „optymalny dobór metod i środków służących osiągnięciu założonych celów” (art. 44 ust. 3 ustawy o finansach publicznych).

Czy można inaczej? Chyba tak. Nie trzeba tego nawet wymyślać. Te drzwi zostały dawno otwarte. Polska nie jest pierwszym krajem, w którym występują te problemy. Inni już tu byli. I zmienili podejście.

Współpraca z wykonawcami

Należy zacząć od tego, że interesy zamawiających i wykonawców nie są sprzeczne. Zamawiający chce, aby zamówienie zostało należycie wykonane naj najkorzystniejszych warunkach rynkowych. Rzetelny wykonawca również chce należycie wykonywać swoją pracę i otrzymać za nią odpowiednie wynagrodzenie. Co stoi na przeszkodzie ich współpracy?

Wykluczyć kłamców i partaczy

Współpracować można tylko z rzetelnymi, wiarygodnymi wykonawcami. Wykonawca, który wprowadza w błąd zamawiającego musi zostać wykluczony, zamawiający musi konsekwentnie stosować art. 24 ust. 1 pkt 16 i 17 Pzp. Wykonawca, który nie wykonał należycie wcześniejszego zamówienia musi zostać wykluczony, zamawiający musi konsekwentnie stosować art. 24 ust. 5 pkt 2 i 4 Pzp. Więcej – należy zmienić przesłankę wykluczenia i wdrożyć sformułowania zawarte w art. 57 ust. 1 pkt g Dyrektywy 2014/24/UE, które przewidują wykluczenie wykonawcy:

jeżeli wykonawca wykazywał znaczące lub uporczywe niedociągnięcia w spełnieniu istotnego wymogu w ramach wcześniejszej umowy w sprawie zamówienia publicznego, wcześniejszej umowy z podmiotem zamawiającym lub wcześniejszą umową w sprawie koncesji, które doprowadziły do wcześniejszego rozwiązania tej wcześniejszej umowy, odszkodowań lub innych porównywalnych sankcji.

Zmienić sposób formułowania warunków udziału

Warunki udziału w postępowaniu nie muszą być formułowane jak dotychczas. O tym napisał UZP już wiele lat temu, w Informatorze nr 2 z 2013 roku:

f. Ustawa Pzp i dyrektywa klasyczna nie wymaga, by kryteria weryfikacji i minimalne zdolności wskazane w opisie sposobu oceny spełniania warunków musiały zostać wyrażone liczbowo, mogą mieć one zatem charakter przesłanek lub wytycznych, które zamawiający przyjmie przy weryfikacji informacji zawartych w dokumentach złożonych przez wykonawcę.

Przeformułowując powyższe stwierdzenie na dzisiejszą siatkę pojęciową (odrzuciliśmy obowiązujące wówczas rozróżnienie na warunki i opis sposobu ich spełniania): Warunki udziału nie muszą zostać wyrażone liczbowo, mogą mieć charakter przesłanek lub wytycznych, które zamawiający przyjmie przy weryfikacji informacji zawartych w dokumentach podmiotowych.

Jeszcze wyraźniej jest to wskazane w obecnym brzmieniu art. 22 ust. 1a Pzp:

Zamawiający określa warunki udziału w postępowaniu oraz wymagane od wykonawców środki dowodowe w sposób proporcjonalny do przedmiotu zamówienia oraz umożliwiający ocenę zdolności wykonawcy do należytego wykonania zamówienia, w szczególności wyrażając je jako minimalne poziomy zdolności.

Wiemy co oznacza zwrot „w szczególności”. Jest to wprowadzenie do tzw. listy indykatywnej. To, co następuje po tym zwrocie jest przykładem (por. art. 91 ust. 2 Pzp) wskazującym jak może być. Z drugiej strony, wiadomo, że użycie tego sformułowania oznacza jednocześnie, że można inaczej. Tak, jak można stosować inne kryteria oceny ofert, niż wymienione w art. 91 ust. 2 Pzp, tak można formułować warunki udziału inaczej, niż poprzez „minimalne poziomy zdolności”. Co to są minimalne poziomy zdolności? To jest właśnie taki sposób opisu warunków, jaki przyjął się w Polsce jako jedyny możliwy. Czy jest on legalny?- bez wątpienia. Jednak nie może budzić również wątpliwości, że nie jest to jedyny sposób formułowania warunków. Warunki udziału mogą być również formułowane nie jako minimalne poziomy zdolności, lecz jako przesłanki lub wytyczne, które zamawiający przyjmie przy weryfikacji informacji zawartych w dokumentach podmiotowych (zgodnie z opinią UZP). Czyli jak?

Mniej więcej tak, jak to było pierwotnie sformułowane w ustawie o zamówieniach publicznych, gdy wymagano od wykonawców potwierdzenia, że:

  • posiada niezbędną wiedzę i doświadczenie, potencjał ekonomiczny i techniczny, a także pracowników zdolnych do wykonania zamówienia,
  • znajduje się w sytuacji finansowej zapewniającej wykonanie zamówienia

Stosować prekwalifikację

Rozumiem, że stosowanie nieprecyzyjnych warunków udziału naraża wykonawców na ryzyko poniesienia dużych kosztów przygotowania ofert w sytuacji, gdy nie będą w stanie potwierdzić swojej wiarygodności i zostaną na końcu procesu wykluczeni. Dlatego zawsze lepszym rozwiązaniem jest przeprowadzenie prekwalifikacji, co wymaga zastosowania choćby trybu przetargu ograniczonego (nie mówiąc już o negocjacjach z ogłoszeniem i dialogu konkurencyjnym). Prekwalifikacja pozwala po pierwsze, na luźniejsze sformułowanie warunków, po drugie na zastosowanie kryteriów selekcji. O wyższości prekwalifikacji i właściwych zasadach jej przeprowadzenia pisałem w numerze 04/18 Doradcy.

Nie zmieściło się wtedy kryterium stosowane przy większych przetargach przez angielską Highways Agency (obecnie Highways England) odnośnie współpracy: StART (Strategic Alignment Review Tool). Przedmiotem oceny jest stopień zgodności wykonawcy ze strategią zamawiającego. Narzędzia oceny zostały wypracowane we współpracy z wykonawcami. Wartości, których zrozumienia oczekuje zamawiający są definiowane w sposób następujący:

  1. Przywództwo (Lidership): Chcemy, aby nasi wykonawcy wspierali nas nie tylko poprzez wzorową realizację umów, ale również przez współpracę z nami, aby wypełnić nasze plany strategiczne. Będziemy wybierać do współpracy zdecydowanie prowadzone organizacje, które zaangażują się we współpracę z nami długoterminowo i na wszystkich poziomach, będą wnosić swój wkład i wpływać na kierunki rozwoju.
  2. Współpraca (Collaboration): Społeczeństwo polega na naszych drogach. Zwiększając efektywność i użyteczność dróg dla ich użytkowników oraz społeczności, chcemy blisko współpracować z wykonawcami – musimy podnieść zasady współpracy na nowy poziom. Dlatego chcielibyśmy pracować z wykonawcami, którzy chcą porozumienia ponad podziałami, którzy budują zintegrowane relacje, którzy są dobrze poinformowani i reagują na uzyskiwane informacje, którzy są otwarci i dzielą się opiniami, aby budować zaufanie, zarządzać ryzykiem i wnieść wartość dodaną.
  3. Łańcuch zakupów (Supply chain): Potrzebujemy łańcucha dostaw, który jest całkowicie zgodny z naszymi planami strategicznymi, wartościami i zasadami, i działa na wszystkich poziomach, aby zapewnić najlepsze dla nas rezultaty. W związku z tym oczekujemy od naszych wykonawców rozwoju wiedzy, zdolności i metod pracy z ich własnymi wewnętrznymi i zewnętrznymi łańcuchami dostaw w celu efektywnej realizacji celów spójnych z naszym programem strategicznym.
  4. Dostarczanie wartości (Delivering value): My, podobnie jak w przypadku wszystkich instytucji rządowych, stajemy ciągle wobec wyzwania realizacji naszych celów mniejszymi nakładami. Dlatego chcemy, aby nasi wykonawcy mobilizowali wszystkie swoje talenty i zasoby, aby pracować mądrzej i wydajniej, na przykład poprzez innowacje i usprawnienia procesów.

To brzmi jak bajka. A jednak jest powszechnie od dawna stosowane i ma decydujący wpływ na wynik prekwalifikacji (waga 60%). Więcej na ten temat w raporcie „Ewaluacja rozwiązań stosowanych w celu oceny i wyboru ofert w postępowaniach o udzielenie zamówienia publicznego w projektach drogowych i kolejowych realizowanych w ramach POIiŚ wobec rozwiązań stosowanych w innych krajach członkowskich UE” (całość do pobrania m. in. z mojej strony https://www.koba-consulting.pl/czytaj-o-zamowieniach-publicznych).

Stosować odpowiednie kryteria oceny ofert

Kryteria oceny ofert nie mogą dotyczyć właściwości wykonawcy, a w szczególności jego wiarygodności ekonomicznej, technicznej lub finansowej (art. 91 ust. 3 Pzp). Nie oznacza to wszakże, że kryteria oceny ofert nie mogą służyć do oceny prawdopodobieństwa należytego wykonania zamówienia. Wręcz przeciwnie. Oczywiście, nie chodzi o standardowe kryteria w stylu cena-termin-gwarancja. Chodzi o kryteria, które obejmujemy zbiorczą nazwą „koncepcja realizacji zamówienia”. Tego typu kryteria mogą nosić różne nazwy i być skoncentrowane na ocenie różnych aspektów sposobu realizacji zamówienia, jednak wspólnym celem ich stosowania jest uzyskanie przez zamawiającego przekonania, że wykonawca wykona zamówienie należycie. Wykonawca powinien umieć zademonstrować:

  1. zrozumienie przedmiotu zamówienia, stawianych celów, swojej roli w realizacji zamówienia,
  2. znajomość metod i środków dojścia do celu,
  3. świadomość ewentualnych zagrożeń związanych z realizacją zamówienia i umiejętność ich eliminacji oraz minimalizacji wpływu ryzyka na realizację zamówienia,
  4. realność terminu realizacji,
  5. umiejętność zbudowania zespołu efektywnie realizującego zamówienie,
  6. itd., itp.

Tego typu kryteria wymagają sporego nakładu pracy od wykonawców oraz określonych kwalifikacji od zamawiającego. Ocena ofert jest niewymierna i może przebiegać na różne sposoby. Sporo przykładów zawarłem w opracowaniu „Pozacenowe kryteria oceny ofert. Poradnik z katalogiem dobrych praktyk.” dostępnym na stronie UZP (https://www.uzp.gov.pl/baza-wiedzy/wzorcowe-dokumenty/pozacenowe-kryteria-oceny-ofert) oraz mojej (https://www.koba-consulting.pl/pozacenowe-kryteria-oceny-ofert-poradnik-z-katalogiem-dobrych-praktyk).

Ocena ofert nie powinna ograniczać się do analizy opracowań zawartych w ofercie. Naturalnym pytaniem, które powinno nurtować zamawiającego jest: skąd się wzięły proponowane przez wykonawcę działania? Kupił takie opracowanie na mieście? (źle) – usłyszał, przeczytał o doświadczeniach innych? (lepiej) – sam już stosował takie rozwiązania? (dobrze). To powinno być weryfikowane przy ocenie ofert. 

Dobrze jest również przewidzieć ocenę opartą na bezpośredniej rozmowie z wykonawcami (kluczowym personelem dedykowanym do realizacji zamówienia). Sposoby przeprowadzenia próby wiedzy wraz z przykładami są również opisane w Poradniku (str. 31 tomu 1 i str. str. 19 tomu II).

Na koniec należy zweryfikować na ile zasoby wykonawcy, w szczególności sprzęt i personel będą dostępne w trakcie realizacji zamówienia, gdyż – jak to wynika z art. 22d ust. 2 Pzp – zamawiający może, na każdym etapie postępowania, uznać, że wykonawca nie posiada wymaganych zdolności, jeżeli zaangażowanie zasobów technicznych lub zawodowych wykonawcy w inne przedsięwzięcia gospodarcze wykonawcy może mieć negatywny wpływ na realizację zamówienia.

Umowa oparta na współpracy

Zamawiający często po zawarciu umowy jedzie na wakacje uważając, że jego rola już się skończyła. Teraz kolej na wykonawcę. Nic podobnego. Być może pracownicy działów zamówień publicznych właśnie wykonali swoją rolę (co jest wielkim nieporozumieniem, dużym błędem i powodem wielu kłopotów – pisałem o tym nie raz), jednak zamawiający ma swoje istotne zobowiązania wynikające z umowy. Nawet, jeśli umowa nie wymienia zbyt wielu obowiązków zamawiającego, ma on zawsze obowiązek współdziałania przy wykonaniu zobowiązania przez wykonawcę:

  1. zgodnie z jego treścią i
  2. w sposób odpowiadający jego celowi społeczno-gospodarczemu oraz
  3. zasadom współżycia społecznego,
  4. a jeżeli istnieją w tym zakresie ustalone zwyczaje - także w sposób odpowiadający tym zwyczajom. (art. 354 § 2 Kc)

Czy jest konieczne powielenie tej normy w ustawie Pzp? I co to zmieni w świecie realnym?

Wykonawcy nieustannie skarżą się na brak współpracy ze strony zamawiającego i chyba zwykle mają rację. Na wszystkie prośby, postulaty, propozycje i roszczenia wykonawców zamawiający mają standardowe odpowiedzi: „róbcie, róbcie – potem to załatwimy”, następnie „chciałbym, ale nic nie mogę”, wreszcie „idźcie do sądu”. I tak problemy, które można było bez trudu rozwiązywać na bieżąco urastają do wielkich sporów sądowych, których końca wielu wykonawców już nie doczeka. A czy ktoś będzie za to odpowiadał? Niby kto? To jasne: zamawiający. Tak, tak – zamawiający powinien odpowiadać za doprowadzenie do upadłości wykonawcy w wyniku przyjęcia przez niego niekorzystnych warunków realizacji zamówienia. Widziałem takie rozwiązanie w USA. Tam urzędnicy pamiętają o tym kto płaci podatki i wiedzą, że wykańczanie wykonawców nie leży w interesie publicznym. Gdyby choć ślad takiego podejścia w Polsce…

W sumie wiadomo dlaczego tak jest: wszak zmiana naruszająca równowagę ekonomiczną umowy na korzyść wykonawcy w sposób nieprzewidziany pierwotnie w umowie jest zmianą zakazaną (art. 144 ust. 1e pkt 2b Pzp). Gdy przypomnimy sobie dawną interpretację tej przesłanki przez KE (gdy nakazano nam w 2009 roku zmienić przesłanki aneksowania umów) robi się gorąco. Co stwierdziła Komisja? Nie ma zmian korzystnych dla zamawiającego. Skoro wykonawca podpisał aneks, to dlatego, że uznał go za korzystny dla siebie. A skoro aneks jest korzystny dla wykonawcy, to nie może być równocześnie korzystny dla zamawiającego (tak, jakby realizacja zamówienia była grą o sumie zerowej). Wniosek: wszystkie aneksy naruszają równowagę ekonomiczną na korzyść wykonawcy! Wierze, że realizacja zamówienia nie jest grą o sumie zerowej, ale czym jest moja wiara wobec przekonań kontroli ugruntowanych w Brukseli.

Wniosek z powyższego płynie jednak właściwy: należy przewidywać zmiany w umowie w postaci jednoznacznych postanowień umownych, które określają ich zakres, w szczególności możliwość zmiany wysokości wynagrodzenia wykonawcy, i charakter oraz warunki wprowadzenia zmian (art. 144 ust. 1 pkt 1 Pzp). Podstawową funkcją umowy jest identyfikacja i alokacja ryzyka, czyli zdefiniowanie co może pójść nie tak i co wtedy zrobimy. Zamawiający hołdują przekonaniu, że dobra umowa to taka, które całe ryzyko przypisuje wykonawcy. Zamawiający konstruując umowę mówi wykonawcom: cokolwiek się stanie – nie zmienię wymagań, nie dopłacę, nie przesunę terminu, itp. itd. A jak wykonawcy się nie podoba, to może podjąć swobodną decyzję, ze nie składa oferty. Czy tak można? Niby nie jest to nielegalne, ale dalekie od zasad finansów publicznych. I skutkuje tym, że mamy najniższą liczbę ofert w całej Unii. Składanych w dużej mierze przez mało wiarygodnych wykonawców. Gratulacje!

Aby zaprosić rzetelne firmy do udziału w zamówieniach trzeba bardzo zmienić podejście do konstruowania umów. Tu też nie trzeba wyważać otwartych drzwi. W ekonomii funkcjonuje pojęcie umowy najkorzystniejszej obiektywnie. Jest to umowa, która przypisuje poszczególne ryzyka tej stronie, dla której ponoszenie danego ryzyka jest względniejsze (tańsze lub łatwiejsze do zarządzania).

Inteligentny nabywca (kupiec):

  • przewiduje możliwie wszystkie ryzyka
  • stosuje klauzule generalne z listą indykatywną (……, w szczególności ……)
  • przypisuje ryzyka stronie, dla której jego ponoszenie jest względniejsze
  • zakłada rezerwę na ryzyka zamawiającego
  • przewiduje zmiany w umowie - a jeszcze lepiej: klauzule umowne umożliwiające zmianę przedmiotu, terminu, wynagrodzenia… bez zmiany umowy.

Tylko takie umowy, uczciwe, oparte na zasadzie równości stron i na współpracy stron mogą przyciągnąć z powrotem wykonawców do zamówień publicznych (ewentualnie kryzys i brak pracy, z czym mieliśmy do czynienia przez długie lata – ale tego sobie nie życzymy :)

Zobaczymy, czy nowa ustawa coś w tej kwestii zmieni. Już słyszę, że to skandal, że współpraca wymaga ustępstw, a ustępstwa są na korzyść wykonawcy, a to jest nielegalne… A na koniec trzyliterowe organizacje zapukają o szóstej rano.

Stała współpraca z obecnymi i potencjalnymi wykonawcami

Współpraca z wykonawcami nie zaczyna i nie kończy się na etapie realizacji umowy. Chodzi o bycie w stałych relacjach z rynkiem, o rozmawianie z firmami przy każdej okazji, o znajomość ich oferty, potencjału, zaangażowania. Nabywcy publiczni powinni bywać na targach, konferencjach, szkoleniach, czytać profesjonalne, branżowe publikacje itp., itd. Jest to jeden z obowiązków zamawiającego zdefiniowanych w projekcie Europejskich ram kompetencyjnych (European Competency Framework ECF) dla nabywców publicznych przygotowywanych przez Komisję Europejską. Jest tam napisane m. in.:

Budowanie i utrzymywanie efektywnych relacji z obecnymi i potencjalnymi wykonawcami jest kluczowe dla zapewnienia pomyślnej realizacji bieżących i przyszłych zamówień. W tym celu nabywcy publiczni muszą otwierać kanały komunikacji z wykonawcami i skutecznie ich używać, aby zapewnić wzajemne zrozumienie i aktywnie identyfikować potencjalne zagrożenia.

Opisując kompetencje kierownika komórki zamówień publicznych KE stwierdza m. in.:

Utrzymuje uporządkowane i strategiczne relacje z wykonawcami w oparciu o zaufanie, zaangażowanie i uczciwość oraz świadomość wzajemnych zobowiązań.

Czy to nie brzmi jak bajka? Mam nadzieję, że nie. I zapraszam wszystkich, którzy podzielają tę nadzieję i chcieliby układać swoje relacje z wykonawcami (zamawiającymi) na zasadach współpracy na Letnią Akademię Zamówień Publicznych, która w tym roku będzie poświęcona w całości nowej ustawie Prawo zamówień publicznych. Tak wygląda przyszłość.

Warto patrzeć dalej – widzieć więcej – wiedzieć lepiej.

 

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Czy kryteria oceny ofert mogą być racjonalne?

Kolejne działania promocyjne i legislacyjne mające na celu najpierw zachęcenie, a obecnie zmuszenie zamawiających do wyboru oferty najkorzystniejszej ekonomicznie nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Stan pacjenta stale się pogarsza. W czym upatrujemy nadzieję na zmiany?

Krótka historia kryteriów pozacenowych

Zacznijmy od tego, że przez pierwszych dziesięć lat funkcjonowania zamówień publicznych w Polsce nie było problemu ze stosowaniem kryteriów pozacenowych.

Były stosowane powszechnie tam, gdzie warto było je stosować. Przyjmowaliśmy zasady obowiązujące w Banku Światowym oraz w PRAG, według którego wydawano fundusze przedakcesyjne: roboty budowlane należy kupować po najniższej cenie, a przy zamawianiu usług intelektualnych najważniejsze jest zapewnienie odpowiedniego poziomu jakości. Już ta prosta zasada wnosiła dożo racjonalności w procesy inwestycyjne, czyli największe zamówienia. Fakt, że w wielu przypadkach stosowano kryteria odnoszące się do wiarygodności wykonawcy.

Na marginesie: wszyscy poza zamawiaczami, a nawet zamawiacze w prywatnych decyzjach kierują się kryteriami: cena - jakość - wiarygodność. Ciekawe dlaczego to oczywiste dla wszystkich podejście jest zakazane w UE i czy doczekamy czasów, że nie będzie (tak, jak okazało się, że organizacja zespołu i kwalifikacje personelu zawsze były legalnymi kryteriami).

Wszystko zmieniło się wraz z wejściem do Unii. Po pierwsze, zakazano kryteriów podmiotowych, po drugie, zatrudniono w kontroli zamówień unijnych „młodych-zdolnych”, acz nie mających żadnych doświadczeń w zamówieniach. I tak oto ogon zaczął wywijać kotem.

Z czasem zamawiający, zarzuceni zarzutami, zaczęli odstępować od stosowania kryteriów pozacenowych. Fundusze wymyśliły standardy kontroli nieistniejące gdzie indziej, zwłaszcza w starych krajach Unii. Nie dotyczy to, oczywiście jedynie kryteriów: kontrola źle patrzyła na inne tryby, niż przetarg nieograniczony, na inne wynagrodzenie niż ryczałtowe itp., itd. Polacy Polakom zgotowali ten los. Zakrólował przetarg nieograniczony rozstrzygany po najniższej cenie z ryczałtową umową.

Już dziesięć lat temu rząd zaczął propagować odwrót z tej drogi. W ramach „Nowego podejścia do zamówień publicznych” propagowano stosowanie kryteriów pozacenowych, innych trybów, niż przetarg nieograniczony itd. Bez odzewu. Później Chińczycy zeszli z budowy A2 – ileż było dyskusji, artykułów, wypowiedzi sejmowych i rządowych. Wszyscy zgodnie twierdzili (jak zwykle po szkodzie, ale lepiej późno, niż wcale), że należy stosować kryteria pozacenowe. Bez rezultatu. Przez całe lata w 90% zamówień cena była jedynym kryterium.

Nie mogąc zadziałać „miękko”, rząd postanowił wprowadzić przymus stosowania kryteriów pozacenowych. Rezultat był śmieszny.

Wszyscy się dostosowali: poza kryterium cena o wadze 95-99% zaczęto stosować inne kryteria, najczęściej termin o wadze 1-5%. Po pierwsze, nie miało to żadnego wpływu na wyniki przetargów, po drugie stanowiło zaprzeczenie powszechnej (poza zamówieniami) wiedzy, że „tanio to źle, ale tanio i szybko to jeszcze gorzej”. Już to doświadczenie powinno nauczyć ustawodawcę, że nie da się zmienić rzeczywistości poprzez zmianę przepisu, jesteśmy przecież mistrzami w obchodzeniu prawa.

Zamiast zidentyfikować i usunąć źródła problemu, postanowiono zaostrzyć przepis i zmusić zamawiających do stosowania kryteriów pozacenowych o wadze co najmniej 40%. Rezultat był łatwy do przewidzenia: zamiast kryteriów jakościowych zaczęto stosować „na odczepnego” triadę głupich, a prostych i policzalnych kryteriów: cena – 60%, termin – 20%, gwarancja – 20%. Bezmyślność stosowania tych kryteriów poraża: zdarza mi się dostać zapytanie o szkolenie z kryterium gwarancji (sic!), a znajoma oblała ostatnio rozmowę kwalifikacyjną, gdyż nie wyraziła zachwytu dla stosowanej w instytucji polityki kupowania tłumaczeń na podstawie kryterium gwarancji (sic!).

W większości przypadków stosowana obecnie triada kryteriów nie ma żadnego wpływu na wynik postępowania. Na szczęście.

Zdarzają się jednak sytuacje, gdy wygrywa oferta znacznie droższa, lecz oferująca wykonanie zamówienia trochę szybciej. To już nie jest śmieszne – to jest straszne. Jak wykazać w takim przypadku zgodność z zasadami finansów publicznych? Jak wykazać, że warto było zapłacić wiele tysięcy więcej za kilka dni/tygodni skrócenia terminu? To jest lub może być niemożliwe. Taka praktyka dopiero spotka się ze słusznymi zarzutami kontroli.

Różne strategie zakupowe

Nie wiem, kto wymyślił i propaguje triadę głupich kryteriów. Wiem, że jest ona właściwa bardzo rzadko. Bardzo rzadko odpowiada rzeczywistym, uzasadnionym preferencjom zamawiającego.

Nie podejmę się wskazywania odpowiednich kryteriów, gdyż odpowiednie kryteria zależą od wielu okoliczności. Znam różne strategie zakupowe i nie podejmuję się rozstrzygać o wyższości którejś z nich. Weźmy na przykład zamawianie robót budowlanych. Z jednej strony, jak już było wspomniane, Bank Światowy wykluczał i nadal wyklucza stosowanie kryteriów pozacenowych na wykonanie robót budowlanych. Z drugiej strony, brytyjska Highways Agency w przetargach (raczej negocjacjach z ogłoszeniem) na budowę autostrad stosuje kryterium jakościowe o wadze 60-70%.

W ramach kryterium „jakość” ocenie podlegają trzy podkryteria:

  • Oświadczenie o jakości – 50%
  • Zapewnienie kluczowego personelu – 15%
  • Oferowana metodologia – 35%

Oświadczenie o jakości, w zależności od specyfiki zamówienia, może odnosić się w szczególności do następujących kwestii (subkryteriów):

  • zaproponowane ulepszenia dokumentacji projektowej wychodzące naprzeciw wymaganiom zamawiającego,
  • projekt organizacji pracy na terenie budowy,
  • efektywne zarządzanie, komunikacja i współpraca z kierownikiem projektu, zamawiającym, podwykonawcami i podmiotami trzecimi,
  • zapewnienie płatności na rzecz podwykonawców,
  • zarządzanie jakością, zapewnienie niezależnej kontroli jakości, minimalizacja uchybień, efektywne wykorzystanie środków produkcji,
  • kontrola kosztów, dotrzymanie budżetu, zdolność prognozowania rocznych budżetów i ceny końcowej,
  • dotrzymanie harmonogramu, kamieni milowych, szybkość reakcji na zdarzenia.

Komisja przetargowa ocenia, które „oświadczenie o jakości” zapewni zamawiającemu najwyższe przekonanie, że cele wykonawcy zostaną osiągnięte oraz zapewniony będzie stały wzrost jakości. Oceniane jest podejście wykonawcy do wybranych kwestii (subkryteriów) według skali od 1 do 10 punktów.

Dla oceny podkryterium „Zapewnienie kluczowego personelu”, wykonawca zobowiązany jest przedstawić dane dotyczące kluczowego personelu, który jest oceniany w ramach kryterium nie za posiadane wykształcenie i doświadczenie, lecz za jego adekwatność do roli w trakcie realizacji zamówienia.

Jeśli chodzi o „Oferowaną technologię”, na odczepnego wymagania w tym zakresie mogą obejmować, w zależności od specyfiki zamówienia, następujące kwestie (subkryteria):

  • harmonogram realizacji zamówienia,
  • harmonogram wykorzystania zasobów w sposób wystarczająco szczegółowy, aby zidentyfikować poszczególne zasoby i środki dla każdej operacji w ramach harmonogramu,
  • opis podejścia do realizacji każdej operacji w ramach harmonogramu,
  • identyfikacja ryzyka, opis spodziewanego wpływu ryzyka na harmonogram i koszty, opis proponowanych działań w celu uniknięcia lub zmniejszenia ryzyka (nie może zawierać żadnych realokacji ryzyka).

Oceniane jest podejście wykonawcy do wybranych kwestii (subkryteriów) według skali od 1 do 10 punktów. Zasady przyznawania punktów są opisane w Raporcie z badania pt. „Ewaluacja rozwiązań stosowanych w celu oceny i wyboru ofert w postępowaniach o udzielenie zamówienia publicznego w projektach drogowych i kolejowych realizowanych w ramach POIiŚ wobec rozwiązań stosowanych w innych krajach członkowskich UE”. Badanie zostało przeprowadzone na zlecenie Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju przez konsorcjum firm: Agrotec Polska Sp. z o.o. oraz Centrum Zamówień Publicznych Sp. z o.o. a Raport jest dostępny w internecie od pięciu lat (również na mojej stronie).

To są dobre przykłady kryteriów, których celem jest ocena jakości prac, które mają zostać wykonane. Jakże daleko od tego podejścia jest polska triada głupich kryteriów.

Więcej przykładów takiego podejścia zawarłem w Poradniku opracowanym na zlecenie Urzędu Zamówień Publicznych i dostępnym na stronie https://www.uzp.gov.pl/baza-wiedzy/wzorcowe-dokumenty/pozacenowe-kryteria-oceny-ofert. Czy te propozycje ktoś wykorzysta?

Skąd wziąć odpowiednie kryteria?

Przy doborze właściwych kryteriów i ich wag, najwłaściwszym podejściem jest zastosowanie jednej z metod wspomagania podejmowania decyzji. Metody te, rozwijane na potrzeby podejmowania różnych skomplikowanych decyzji, z powodzeniem nadają się do rozwiązania problemów: jakie kryteria? i jakie wagi?

Kilka z tych metod mogłoby być stosowane (a włoskie przepisy wymagają zastosowania jednej z nich):

  1. metoda substytucyjności,
  2. Proces Hierarchii Analitycznej (AHP - Analytical Hierarchy Process),
  3. metody Electre (ELimination Et Choix Traduisant la Realia),
  4. metody Promethee (Preference Ranking Organisation METHod for Enrichment Evaluations),
  5. TOPSIS (Technique for Order Preference by Similarity to Ideal Solution),
  6. EVAMIX.

We wspomnianym Poradniku opisuję (a na szkoleniach również ćwiczymy) stosowanie Procesu Hierarchii Analitycznej. Wydaje się, że jest to wystarczająco prosta i dokładna metoda określenia wag kryteriów (zainteresowanych odsyłam na stronę UZP lub moją). W tym miejscu chciałbym zaproponować dwie metody jeszcze prostsze.

1. Hierarchizacja kryteriów pomija etap identyfikacji kryteriów i służy do określenia wzajemnych wag określonych wcześniej kryteriów. Zakładając, że zidentyfikowano pięć właściwych kryteriów, należy sporządzić tabelę jak niżej:

  Kryterium 1   Kryterium 2    Kryterium 3     Kryterium 4     
Kryterium 1  
Kryterium 2  
Kryterium 3     
Kryterium 4       
Kryterium 5        

W poszczególnych komórkach na przecięciu wiersza i kolumny należy wpisać numer kryterium, które z tych dwóch jest ważniejsze. Np. w poniższej tabeli zapisano, że kryterium 1 jest ważniejsze od każdego z pozostałych, że kryterium 2 jest ważniejsze od kryterium 3 a mniej ważne od kryterium 4 i 5:

  Kryterium 1   Kryterium 2    Kryterium 3     Kryterium 4     
Kryterium 1  
Kryterium 2 1
Kryterium 3  1 2
Kryterium 4  1 4 3
Kryterium 5 1 5 4

Następnie należy zliczyć ile razy każde z kryteriów występuje w tabeli:

Kryterium    Liczba wystąpień Wagi 
Kryterium 1  4  40%
Kryterium 2  1  10%
Kryterium 3  1  10%
Kryterium 4  2  20%
Kryterium 5  2  20%


Wagi mogą zostać obliczone jako proporcja liczby wystąpień w ogólnej liczbie pól. Metoda nie pozwala na precyzyjne określenie wag, ale na pewno jest lepsza od żadnej, a także od społecznego dowodu słuszności (wszyscy tak robią) i historycznego dowodu słuszności (od dawna tak robimy). Ciekawe czy przy pomocy tej prostej metody ktoś osiągnąłby wagę ceny i terminu 20%. Raczej nie – bez wyraźnej przyczyny, której nie wykluczam.

2. Monetaryzacja kryteriów polega na przypisaniu wszystkim kryteriom wartość pieniężnej. Staramy się odpowiedzieć na pytanie: ile to jest dla nas warte? ile jesteśmy gotowi zapłacić więcej?

Załóżmy budowę kanalizacji za 1 mln zł w maksymalnym terminie 40 tygodni. Załóżmy, że technicznie jest możliwe skrócenie terminu realizacji o 20%, czyli 8 tygodni. Ile jest warte skrócenie terminu o (dane „z sufitu”, lecz znacznie poniżej 20%):

Okres skrócenia w tygodniach   Wartość w zł
 1-2  20 000
 3-4  40 000
 5-6  60 000
 7-8  80 000

 Załóżmy standardową gwarancję 5-letnią i możliwość jej wydłużenia do 10 lat. Ile jest warte wydłużenie gwarancji o każdy rok (dane „z sufitu” jednak z uwzględnieniem zasady, że każdy kolejny rok cenimy bardziej):

Okres wydłużonej gwarancji w latach  Wartość w zł
6 10 000
7 20 000
8 50 000
9  100 000
10 180 000

 Załóżmy, że wymagamy kierownika budowy z uprawnieniami oraz preferujemy takiego, który ma duże doświadczenie w realizacji robót poniżej poziomu wody gruntowej (bo taki mamy teren). Ile chcielibyśmy dopłacić za 9 miesięcy pracy takiego kierownika:

Doświadczenie kierownika budowy
w latach
 Wartość w zł
2-3  18 000
4-5  27 000
6-7  36 000
8-9  48 000
>10 56 000

Jak wyglądałaby ocena takich hipotetycznych ofert:

  Oferta 1  Oferta 2  Oferta 3 
Cena    1 000 000  1 200 000  990 000
 Skrócenie terminu o tygodni:  5 7 3
 Zmniejszenie ceny za termin  - 60 000   - 80 000  - 40 000
 Wydłużona gwarancja do lat  6 10 5
 Zmniejszenie ceny za gwarancję  - 10 000  - 180 000  0
 Doświadczenie kierownika  10 15 2
 Zmniejszenie ceny za kierownika  - 56 000  - 56 000  - 18 000
 Cena skorygowana  874 000  884 000  932 000

Cena skorygowana służy, oczywiście, jedynie do porównania ofert i wyboru oferty najkorzystniejszej. Umowa jest zawierana na rzeczywistą cenę zaproponowaną w ofercie najkorzystniejszej.

Mniejsza o dane wzięte „z sufitu”. Ważniejsze, że takie podejście pozwala na rozważanie dylematów: czy rzeczywiście chcemy płacić za skrócenie terminu realizacji 10 tysięcy złotych za każdy tydzień? czy nie warto zapłacić 200 tysięcy więcej za 10-letni okres gwarancji? ile więcej powinien zarabiać doświadczony kierownik budowy? itd., itp. Rozumowanie takie mogłoby zapobiec stosowaniu nierozsądnych kryteriów i ich wag, w szczególności terminu o wadze 20%.

Pozostaje, niestety, następujące zagadnienie: czym wypełnić brakujące kryteria, aby dopełnić do wagi 40%. Jakością, oczywiście. Ale to już odrębny problem.

 

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Pięć plusów nowej ustawy Prawo zamówień publicznych

Pięć plus to nie jest moja globalna ocena nowej ustawy. Pięć plusów to pięć zmian, które uważam za pozytywne, pożądane, idące we właściwym kierunku. A właściwy, moim zdaniem, kierunek to wzrost efektywności zamówień publicznych. Jak to również zadeklarował rząd w uzasadnieniu:

Celem opracowania nowej ustawy jest wprowadzenie nowych rozwiązań opartych na maksymalnej efektywności i przejrzystości udzielanych zamówień publicznych, uwzględniających jednocześnie rolę zamówień publicznych w kształtowaniu polityki państwa oraz potrzebę wsparcia rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw, a także innowacyjnych, nowoczesnych produktów i usług.

1. Zasada efektywności

Pojawia się w ustawie nowy art. 17 ust. 1:

Zamawiający udziela zamówienia w sposób zapewniający:
1. najlepszą jakość dostaw, usług, oraz robót budowlanych, uzasadnioną charakterem zamówienia, w ramach środków, które zamawiający może przeznaczyć na jego realizację ora
2. uzyskanie najlepszych efektów zamówienia, w tym efektów społecznych, środowiskowych oraz gospodarczych, o ile którykolwiek z tych efektów jest możliwy do uzyskania w danym zamówieniu, w stosunku do poniesionych nakładów.

Brzmi pięknie, tylko co to zmienia. Przecież większość zamawiających należy do sektora finansów publicznych, w którym obowiązują zasady finansów publicznych określone w art. 44 ust. 3 uofp:

Wydatki publiczne powinny być dokonywane:
1) w sposób celowy i oszczędny, z zachowaniem zasad:

a) uzyskiwania najlepszych efektów z danych nakładów,
b) optymalnego doboru metod i środków służących osiągnięciu założonych celów;

Nowy przepis Pzp jest w zasadzie powtórzeniem jednej z zasad finansów publicznych, która obowiązuje od dawna.

Tak myślałem jakiś czas temu, chwaląc nową regulację, ale nie przywiązując do niej większej wagi. Aż do momentu, gdy w reakcji na moje lekceważenie upomniał mnie jeden z ekspertów / doradców / trenerów / pełnomocników: co ty mówisz, przecież do tej pory nie chodziło w zamówieniach publicznych o efektywność, lecz o zgodność z prawem! Zaniemówiłem. Jeśli tak zacne nazwisko w centrum Warszawy uważa, że nie obowiązuje zamawiających zasada efektywności, to czego można oczekiwać po zwykłych zamawiających „z mniejszych ośrodków”. To może jest jeden z powodów, dla których jest tak źle? Ludzie nie słyszą na szkoleniach, ani od doradców, ani od kontroli, że podstawowym celem zamówień publicznych jest efektywne wydatkowanie środków publicznych. Ja może przesadzam w druga stronę: nie przejdę do meritum żadnego szkolenia póki nie odpytam uczestników: po co są zamówienia? i póki nie ustalimy, że dla efektywności. Nie, nie przesadzam. Cała nasza wiedza o trybach, przesłankach, klauzulach, formach i wytycznych jest nic nie warta, jeśli nie służy efektywności. Staje się sztuką dla sztuki: kto kogo na czym przyłapie i jak podzielić ten włos na szesnaście (bo na cztery to każdy głupi umie). Widzę ludzi, których to rajcuje. Mnie to mierzi, od dawna i coraz bardziej. Zawsze, gdy nie widzę efektu biznesowego.

Jeśli tak jest, że w opinii wielu zamawiających nie trzeba było dotychczas troszczyć się o efektywność, to nowy artykuł 17 jest najważniejszą rewolucją w zamówieniach od 25 lat. Nic nie może być ważniejszego: oto teraz robienie formalnie poprawnych, lecz nieefektywnych zamówień będzie nie tylko głupie / niemoralne / marnotrawne / bezcelowe, ale również NIELEGALNE. A skoro to będzie nielegalne, to nawet formaliści będą musieli pomyśleć o efektywności. Jakie to piękne. Jak efektywne warunki zamówienia można by opracować, gdyby w to włożyć choć połowę zapału kierowanego na formalnoprawne gierki i podchody.
Tylko czy KIO to zrozumie? Czy uwzględni to kontrola? Czy wykonawcy odpuszczą?

2. Analiza przedwdrożeniowa

Zgodnie z art. 83 ust. 1:

Zamawiający publiczny, przed wszczęciem postępowania o udzielenie zamówienia, dokonuje analizy potrzeb i wymagań, uwzględniając rodzaj i wartość zamówienia.

2. Analiza, o której mowa w ust. 1, obejmuje w szczególności:

1) badanie możliwości zaspokojenia zidentyfikowanych potrzeb z wykorzystaniem zasobów własnych;
2) rozeznanie rynku:

a) w aspekcie alternatywnych środków zaspokojenia zidentyfikowanych potrzeb,

b) w aspekcie możliwych wariantów realizacji zamówienia albo wskazuje, że jest wyłącznie jedna możliwość wykonania zamówienia.

Ileż było głosów, że kolejna formalność, zbędne obowiązki, kto to będzie robił? i po co? Czy to znaczy, że ktoś tego nie robił? A co z podpunktem b) cytowanego już art. 44 ust. 3 pkt 1 uofp, który statuuje zasadę optymalnego doboru metod i środków służących osiągnięciu założonych celów.

Chyba najwyższy czas ją przypomnieć – bo przecież nowy art. 83 Pzp nie wprowadza żadnych nowych obowiązków, przynajmniej dla podmiotów sektora finansów publicznych. Przy pomocy większej liczby wyrazów wymaga optymalnego doboru metod i środków służących osiągnięciu założonych celów.

Przykłady rozważań dotyczących wykorzystania zasobów własnych, które prowadzimy na szkoleniach:

  • zważywszy na duże problemy z zamówieniami na nadzór inwestorski (Inżyniera) warto rozważyć zbudowanie własnego zespołu, który mógłby, przynajmniej w pewnym zakresie, zapewnić realizację tych usług
  • z uwagi na zawyżone stawki rynkowe warto rozważyć zatrudnienie na czas oznaczony lub do wykonania konkretnej pracy pracowników do weryfikacji wniosków o płatność, kontroli itd., itp.
  • z uwagi na niemożność określenia przedmiotu zamówienia oraz braki wykwalifikowanych pracowników na rynku warto rozważyć stworzenie własnej ekipy budowlanej realizującej drobne prace remontowe i utrzymaniowe

W czasie tegorocznej Letniej Akademii Zamówień Publicznych Marek Komorowski, szef zamówień z Urzędu Miejskiego w Gdańsku, zadał nam piękną pracę. Na podstawie założeń co do zużycia oraz cen rynkowych należy wyliczyć, który z modeli zapewnienia możliwości drukowania dokumentów biurowych jest najkorzystniejszy ekonomicznie:

  • model 1 – klasyczny: kupujemy kopiarkę oraz tonery płacąc ceny zakupu urządzenia i materiałów
  • model 2 – modny: wynajmujemy kopiarkę z usługą zapewnienia drukowania płacąc za kopię
  • model 3 – mieszany: kupujemy kopiarkę i usługę zapewnienia drukowania na niej płacąc cenę zakupu kopiarki oraz za kopię.

Czy ktoś wie „na oko”, który z tych modeli jest najlepszy? Przecież tego nie można rozstrzygać „na oko”, ani „bo inni tak robią”, ani „bo to innowacyjne”. Czy ktoś, poza Gdańskiem, to policzył? Jeśli ktoś takich rzeczy nie liczy to lichy z niego nabywca. W Gdańsku stosują model trzeci (co nie musi oznaczać, że każdemu wyjdzie to samo).

3. Analiza powdrożeniowa

Również w tym zakresie podnoszono wiele zastrzeżeń. Tymczasem dla mnie art. 446 zawiera nakaz w pełni uzasadniony, naturalny wręcz:

1. Zamawiający sporządza raport z realizacji zamówienia, w którym dokonuje oceny tej realizacji, w przypadku gdy:

1) na realizację zamówienia wydatkowano kwotę wyższą co najmniej o 10% od wartości ceny ofertowej;

2) na wykonawcę zostały nałożone kary umowne w wysokości co najmniej 10% wartości ceny ofertowej;

3) wystąpiły opóźnienia w realizacji umowy przekraczające co najmniej 30 dni;

4) zamawiający lub wykonawca odstąpił od umowy w całości lub w części, albo dokonał jej wypowiedzenia w całości lub w części.

2. Zamawiający może sporządzić raport w przypadkach innych niż określone w ust. 1.

3. Raport zawiera:

1) wskazanie kwoty, którą wydatkowano na realizację zamówienia, oraz porównanie jej z kwotą wynikającą z szacowania wartości zamówienia oraz ceną całkowitą, podaną w ofercie albo maksymalną wartością nominalną zobowiązania zamawiającego wynikającą z umowy, jeżeli w ofercie podano cenę jednostkową lub ceny jednostkowe;

2) wskazanie okoliczności, o których mowa w ust. 1, oraz przyczyn ich wystąpienia;

3) ocenę sposobu wykonania zamówienia, w tym jakości jego wykonania;

4) wnioski co do ewentualnej zmiany sposobu realizacji przyszłych zamówień lub określenia przedmiotu zamówienia, z uwzględnieniem celowości, gospodarności i efektywności wydatkowania środków publicznych.

Można, oczywiście, dyskutować, czy progi określone w tym przepisie nie są za niskie i dlaczego wielkości opóźnienia nie odniesiono do pierwotnego terminu (30 dni to czasem skandaliczne opóźnienia, a czasem niezauważalne). Niemniej, w każdym przypadku, gdy zamówienie nie zostało wykonane lub zostało wykonane w sposób znacznie odbiegający od założeń – zamawiający powinien szukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego poszło nie tak?

Uczciwa odpowiedź na takie pytanie jest na wagę złota, może być warunkiem powodzenia kolejnego projektu. Chodzi o rzetelne wnioski, a nie powtarzane przez największego zamawiającego slogany: wszystkiemu winni są nieuczciwi i pazerni wykonawcy. Nie bronię wykonawców, bo swoje na sumieniu mają, ale zasadniczo tańcują tak, jak gra zamawiający, a zamawiający gra nieczysto.

Uczciwa odpowiedź wymagałaby przyznania się do błędów. Tylko kto w dzisiejszym świecie miałby taką odwagę. I czy nie musiałby szybko szukać nowej pracy?

Na marginesie: rozważaliśmy na wakacyjnym szkoleniu jakie KPI powinny być stosowane do oceny jakości pracy nabywców publicznych. Liczba przeprowadzonych postępowań – chyba nie bo przetarg przetargowi nierówny. Czas trwania postępowań – jeszcze gorzej, bo szybkie przetargi są zwykle odwrotnością efektywnych. Brak odwołań – kiepsko, bo nie będziemy mieć odwagi stawiać wykonawcom wymagań, które komuś mogą się nie spodobać. Wielkość oszczędności – brzmi ładnie, ale jak i od czego to mierzyć. Ostatecznie wyszło, że dobrym miernikiem (który mógłby mieć zastosowanie do wielu innych funkcji i zawodów) byłoby: czego się nauczyłeś w tym roku? Czy na podstawie tegorocznych doświadczeń zmienisz coś na przyszłość? Co można poprawić? Nic? – musisz zmienić miejsce pracy. Nie rozwijasz się. I wcale nie chodzi o to, że robisz coś źle, ale jeśli nie widzisz możliwości poprawienia, tego, co robisz – zajmij się czymś innym. Na twoje miejsce przyjmiemy kogoś innego, kto świeżym spojrzeniem może zobaczy pole do usprawnień. To nie jest złośliwość pracodawcy, lecz jest podstawowa argumentacja tzw. awansów poziomych. Gdyby w ten sposób nagradzać nabywców, może mielibyśmy motywację, aby przyznać się do błędów, uczyć na nich i być coraz lepszymi. Osobiście pamiętam tylko przegrane arbitraże, bo te, które potwierdziły mój punkt widzenia przecież niczego mnie nie nauczyły.

4. Obowiązek współpracy

Pojawia się w ustawie art. 431 o treści: Zamawiający i wykonawca wybrany w postępowaniu o udzielenie zamówienia obowiązani są współdziałać przy wykonaniu umowy w sprawie zamówienia publicznego, zwanej dalej „umową”, w celu należytej realizacji zamówienia.

O zgrozo, również w tym przypadku wypada zacząć od stwierdzenia, że to żadna zmiana. Po pierwsze, umowy w sprawie zamówienia publicznego to umowy wzajemne, określające zarówno prawa, jak i obowiązki obu stron. Nie jest więc tak, że po zawarciu umowy zamawiający bierze urlop, bo teraz kolej na działanie wykonawcy. Zamawiający ma swoje zobowiązania wynikające z umowy, które mogą warunkować realizację świadczeń wykonawcy. Jakkolwiek zamawiający starałby się pominąć w umowie swoje zobowiązania, rzadko ograniczają się one do zapłacenia faktury.

Zamawiający zwykle pamiętają regulację art. 354 § 1 Kc: Dłużnik powinien wykonać zobowiązanie zgodnie z jego treścią i w sposób odpowiadający jego celowi społeczno-gospodarczemu oraz zasadom współżycia społecznego, a jeżeli istnieją w tym zakresie ustalone zwyczaje - także w sposób odpowiadający tym zwyczajom. Pamiętają i starają się egzekwować od wykonawcy świadczenia wprost nie wymienione w umowie, a wynikające np.. z celu społeczno-gospodarczego. Wolą nie pamiętać o następnym paragrafie tego artykułu: W taki sam sposób powinien współdziałać przy wykonaniu zobowiązania wierzyciel. Oznacz to, że nawet, jeśli zamawiający pominął w umowie milczeniem swoją rolę przy realizacji zamówienia, to zakres jego obowiązków może wynikać z celów zamówienia, zasad współżycia społecznego lub ustalonych zwyczajów.

I brak tej współpracy wykonawcy często zarzucają publicznym zamawiający twierdząc, że łatwiej dogadać się z prywatnymi klientami, którzy – mimo, że nastawieni na maksymalizację zysku – częściej godzą się na ustępstwa. No właśnie, jak można godzić się na ustępstwa? „Widziały gały co brały” więc żadnych ustępstw, chyba, że w wyniku wyroku sądowego (stara mantra: rozumiem, ale nie mogę - idź do sądu).

Jak współpracować nie idąc na ustępstwa? Jak poczynić ustępstwa nie wprowadzając zmian naruszających równowagę ekonomiczną umowy lub umowy ramowej na korzyść wykonawcy w sposób nieprzewidziany pierwotnie w umowie lub umowie ramowej, czyli bez naruszenia art. 144 Pzp? Oto prawdziwy problem.

Po pierwsze, współpraca, z wykonawcą nie polega w pierwszej kolejności na ustępstwach, czyli rezygnacji z praw zamawiającego. To m. in. nie egzekwowanie należytej staranności od wykonawców przyniosło fatalny stan zamówień publicznych w Polsce. Powstała grupa firm wyspecjalizowanych w realizacji zamówień publicznych wedle zasady: najpierw trzeba wygrać nawet za rażąco niską cenę, a następnie wykonać z jeszcze niższą jakością, aby coś zarobić. Wykonawca zakładał (czy czas przeszły jest tu właściwy), że zamawiający odbierze fuszerkę bo terminy, bo to nie dla nas, bo nie będziemy przecież chodzić po sądach…

Nie tędy droga. Nie chodzi przede wszystkim o rezygnację z uprawnień zamawiającego. Chodzi o zmianę sposobu działania, o odejście od stylu władczo-nadzorczego. Współpraca to przede wszystkim nie utrudnianie wykonawcy jego pracy. Niestety, nie wedle zasady: nie utrudniamy bo nie bierzemy udziału. Nie utrudnianie, to niezwłoczne reagowanie na zgłaszane problemy, podejmowanie szybkich decyzji (ile nierozwiązywalnych dziś problemów można byłoby uniknąć, gdyby ktoś we właściwym czasie podjął właściwe decyzje), nie blokowanie działań wykonawcy. Współpraca to również stały, ale nie nadmierny monitoring postępu i jakości prac, wychodzenie z propozycjami mogącymi przyczynić się do należytej realizacji zamówienia i akceptacja takich propozycji wykonawcy (np. inżynieria wartości).

Współpraca może również wymagać zwiększenia obowiązków zamawiającego lub zmniejszenia jego uprawnień. Jak to robić legalnie? Przede wszystkim: realizacja zamówienia nie jest grą o sumie zerowej (to, co wykonawca zyskuje, to traci zamawiający i odwrotnie). Są zmiany będące ustępstwem nie naruszające równowagi ekonomicznej na korzyść wykonawcy. Zwykle jednak w takich sytuacjach powinno dochodzić do wzajemnych ustępstw, ustępstw wycenionych w taki sposób, że się równoważą, są korzystne dla obu stron. To nie jest proste, niemniej przez wiele lat (do noweli z 2009 roku) ładnie uzasadnialiśmy, że zmiany są korzystne dla zamawiającego, mimo, że wiążą się np. ze wzrostem wynagrodzenia wykonawcy.

Takie zmiany będą zawsze budzić wątpliwości. Dlatego uważam, że obowiązek współpracy z wykonawcą, choć odnosi się do etapu realizacji zamówienia, należy wykonać przede wszystkim na etapie konstruowania umowy. Należy przewidywać w umowie zasady współpracy, w tym zasady dostosowania zakresu prac, wysokości wynagrodzenia wykonawcy i terminu wykonania (oraz inne) do zmieniających się okoliczności. Brak tych zasad w umowie pozbawia zamawiającego możliwości współpracy z wykonawcą, w szczególności zarządzania zmianami. Jakie to piękne: umowy takie (np. remont na ryczałcie) będą nie tylko głupie / nieefektywne / jednostronne, ale również NIELEGALNE. Również ci, którzy dbają przede wszystkim o czystość procedur będą musieli zgodzić się na spotkanie z wykonawcą, negocjacje, wzajemne ustępstwa, wypracowanie kompromisu…

5. Kontrole

Nie trzeba nikogo przekonywać, że obecny stan zamówień publicznych w Polsce zawdzięczamy w dużej mierze kontroli. Zamawiający nie piszą elastycznych warunków zamówienia, gdyż boją się kontroli. Aby uniknąć jakiejkolwiek uznaniowości, precyzują SIWZy do tego stopnia, że nikt, poza wąską grupą wyspecjalizowanych zamawiaczy i wykonawców, nie jest w stanie tego zrozumieć. I dziwimy się, że MŚP nie składają ofert.

Na marginesie: czy ktoś prosił kiedy znajomego spoza branży / potencjalnego oferenta / pracownika innej komórki merytorycznej w organizacji o przeczytanie SIWZa i zaznaczenie wszystkiego, czego nie rozumie? Ale w pełnej wolności, nie merytorycznych członków komisji, którzy najczęściej nie mają odwagi przyznać, ze nie rozumieją. Wynik takiego eksperymentu mógłby być ciekawy.

Skoro kontrole skupiają się na badaniu formalnej poprawności, skupiamy się na tym. Często nie ma już czasu, ani siły troszczyć się jeszcze o efektywność, której i tak nikt nie doceni. Stale podziwiam wszystkich, którzy w tym nieprzyjaznym otoczeniu starają się o efektywność wydatków. Robimy to z różnych powodów: żeby mieć satysfakcję z pracy, bo tak wypada, bo wszyscy powinni rzetelnie pracować, dla radości, że kombinacyjka się udała. Jakie to szczęście, że jest tylu pasjonatów. Czy nie należałoby jednak czegoś zmienić w kontroli, aby każdy z nas miał większą motywację do efektywności?

Pomysły były różne, np. aby od wyników kontroli można było się odwołać do Prezesa UZP. Piękny pomysł (przy założeniu, że Prezes będzie nastawiony funkcjonalnie), ale chyba niekonstytucyjny. Jedyne, co się urodziło z tych prac, to Komitet do spraw Kontroli w Zamówieniach Publicznych. Pod egidą ministra ds. gospodarki (znów problem ze zmianą podległości UZP dokonaną onegdaj) spotykać się mają przedstawiciele:

  • Premiera
  • Prezesa UZP
  • Prezesa UOKiKu
  • ministra rozwoju regionalnego
  • audytowej
  • Prezesa NIKu
  • RIO
  • Prezes KIO.

Zgodnie z art. 494 do zadań Komitetu należy:

1) monitorowanie i analiza działalności organów kontroli (…), w tym dokonywanie analizy przypadków, w których działania tych organów ujawniły nieprawidłowości w przestrzeganiu przepisów o zamówieniach, a także rozbieżności w stosowaniu lub rozumieniu tych przepisów, oraz przygotowywanie wniosków z tej analizy;

2) proponowanie działań, w tym działań zapobiegawczych, odpowiadających wnioskom z analizy;

3) zapewnianie możliwości współpracy organów kontroli (…);

4) występowanie do Prezesa Urzędu o przeprowadzenie szkolenia dla instytucji kontrolnych, wydanie opinii lub podjęcie innych działań zmierzających do zapewnienia prawidłowego i jednolitego rozumienia przepisów o zamówieniach;

5) proponowanie rozwiązań w zakresie zmiany w systemie kontroli zamówień, w tym w polityce zakupowej państwa;

6) proponowanie (…) treści stanowiska w zakresie zastrzeżeń zgłaszanych przez Komisję Europejską w odniesieniu do stosowania przepisów o zamówieniach;

7) propagowanie dobrych praktyk w zakresie standardów kontroli zamówień;

8) współpraca w sprawach związanych z rozwojem systemu kontroli zamówień z innymi państwami, organizacjami oraz instytucjami międzynarodowymi i zagranicznymi.

Powstaje nowy organ o płynnych kompetencjach… Jak można się z tego cieszyć. Ja jednak mam nadzieję (nadzieja umiera ostatnia), że to szacowne gremium wymusi daleko i we właściwym kierunku idące zmiany w zasadach kontroli. Może mniej będzie kontroli robionych na zasadzie: dajcie człowieka, paragraf zawsze się znajdzie. Może kontrola będzie miała zakaz nadinterpretacji przepisów, może przywrócimy domniemanie niewinności, może podstawowym kryterium będzie wreszcie efektywność wydatku, a nie porządek w papierach. Może wreszcie zacznie obowiązywać kontrole unijne uprawdopodobnienie, że naruszenie miało wpływ na budżet UE. Takich marzeń mam wiele.

Byłem ostatnio na szkoleniu prowadzonym po części przez wysokiego rangą pracownika kontroli zamówień finansowanych ze środków unijnych w Rumunii. Opowiadał, że zawsze miarkują korekty, a często odstępują od ich nakładania, gdy zachowano konkurencyjność postępowania przejawiającą się wpłynięciem dużej liczby nie podlegających odrzuceniu ofert. Pytamy: naprawdę? przecież nasze „fundusze” mówią i piszą, że nie może być podstawa miarkowania korekt duża liczba ofert (brak odwołań również nie). A on, że mają to wypracowane wspólnie z kilkoma państwami regionu i zaakceptowane przez Komisję. Czyli jednak można. W Rumunii.

 

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Jak to wszystko się zaczęło?

25 lat polskich zamówień publicznych

Mało kto dzisiaj pamięta, że pierwszy projekt ustawy o zamówieniach publicznych powstał w wyniku przetargu, który wygrała znana amerykańska kancelaria. Efekt tej pracy trafił do Szefa Urzędu Rady Ministrów (dziś Kancelaria Premiera), który przekazał go do weryfikacji jednemu ze swoich asystentów. Ten sformułował szereg istotnych zastrzeżeń, przede wszystkim w zakresie braku powiązania z polskim systemem prawnym. Szef na to: „Takiś mądry, to siadaj i pisz lepszą ustawę”. W ten sposób Marian Lemke został rzucony na głębokie wody zamówień publicznych a nie utonął, lecz stworzył znakomity projekt ustawy.

Samodzielny Zespół
ds. Zamówień Publicznych

Polska ustawa o zamówieniach publicznych była pierwszą implementacją ustawy modelowej opracowanej przez Komisję Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Międzynarodowego Prawa Handlowego (UNCITRAL - United Nation Commission on International Trade Law).

Pracownicy tej organizacji dokonali przeglądu rozwiązań prawnych stosowanych na świecie i opracowali rozwiązania modelowe (obecnie prezentowana jest druga wersja tej ustawy z 2011 roku). Miały one służyć rządom i parlamentom w reformie systemów krajowych, a przede wszystkim w budowie regulacji od podstaw m. in. w nowych demokracjach w Europie Środkowej. Ustawa modelowa nie uwzględniała, oczywiście, lokalnych uwarunkowań prawnych i instytucjonalnych, do których musiała być każdorazowo dostosowywana. Marian Lemke dokonał pierwszej udanej „inkulturacji” ustawy modelowej. Wiele organów i organizacji międzynarodowych (poza Wspólnotami Europejskimi) uznało polskie regulacje za najlepsze. Z polskich doświadczeń korzystały kraje ościenne, a od wielu lat Marian Lemke pomaga w ramach OECD we wdrażaniu rozwiązań w państwach stowarzyszonych lub kandydujących do Unii Europejskiej.

Wróćmy jednak do roku 1994. Wiosną tego roku drugi rocznik słuchaczy Krajowej Szkoły Administracji Publicznej („Pro publico bono”) kończył swoją edukację. Ostatnim akordem była, jak zwykle, konferencja absolwentów KSAP będąca swoistym „targiem niewolników”. Absolwenci prezentują swoje osiągnięcia, a obecni na sali „łowcy głów” mogą wybrać sobie pracowników. Nie zawsze to działa w praktyce, jednak wtedy działało.

Przed konferencją wiedzieliśmy, że będzie na sali ktoś poszukujący ludzi do zamówień publicznych. Dyrektor KSAP Maria Gintowt-Jankowicz, wiedząc, że czeka nas budowa systemu zamówień publicznych zadbała wcześniej o to, aby kilku słuchaczy trafiło na staże zagraniczne do instytucji zajmujących się zamówieniami publicznymi (ja miałem możliwość przyglądać się rozwiązaniom stosowanym w Teksasie).

Po konferencji zostaliśmy zaproszeni przez Mariana Lemke na rozmowy w sprawie pracy, w wyniku których zatrudnił w Urzędzie Rady Ministrów trójkę: Joannę Nosewicz, Mirosława Kochalskiego i mnie). Stanowiliśmy trzon Samodzielnego Zespołu ds. Zamówień Publicznych: Joanna pomagała w legislacji (projekt ustawy był już w sejmie), Mirosław organizował przyszły Urząd Zamówień Publicznych, ja zajmowałem się szkoleniami i promocją.

W ciągu trzech kwartałów wykonaliśmy kawał dobrej roboty. W dniu 10 czerwca 1994 r. została uchwalona ustawa o zamówieniach publicznych, a w ciągu kilku następnych miesięcy wydane zostały wszystkie akty wykonawcze. Wykonano wszystkie prace umożliwiające powołanie i funkcjonowanie od dnia 1 stycznia 1995 r. Urzędu Zamówień Publicznych (początkowo na ul. Litewskiej, w budynku użytkowanym obecnie przez MSZ). Od tego dnia pracownicy Samodzielnego zespołu stali się pracownikami UZP, a Marian Lemke jego wiceprezesem.

Przed naszym dołączeniem do Zespołu polski rząd nawiązał współpracę z amerykańską EPA – Environment Protection Egency, agencją federalną Stanów Zjednoczonych działającą w celu ochrony zdrowia ludzkiego oraz środowiska naturalnego. Jej pracownicy polskiego pochodzenia, na czele z Johnem Krakowiakiem, przeprowadzili kilka szkoleń dla polskich urzędników z zakresu zamówień publicznych. W trakcie tych szkoleń wiedzą i zaangażowaniem wyróżniali się Halina Strzelczyk, Hanna Niedziela i Andrzej Banaś, z którymi nawiązaliśmy współpracę. Szczególnie doświadczenia Haliny Strzelczyk, która prowadziła wcześniej przetargi w oparciu o procedury Banku Światowego stanowiły nieocenione źródło wiedzy i inspiracji.

System szkoleń

Vacatio legis ustawy wynosiło niecałe pół roku dla administracji rządowej i półtora roku dla samorządów. W tak krótkim czasie należało przekazać tysiącom osób wiedzę niezbędną do realizacji zamówień publicznych. Wiedzę, której sami mieliśmy niewiele. Pomysł na system szkoleń zasadzał się na dwóch założeniach: z jednej strony, powinniśmy mieć wpływ na to, co i jak jest nauczane, z drugiej strony, to musi być oparte na zasadach rynkowych, musi się wszystkim opłacać. W celu zapewnienia w krótkim okresie dostępności dużej liczby odpowiednich szkoleń należało skoncentrować się na materiałach szkoleniowych, trenerach oraz firmach szkoleniowych.

Opracowanie materiałów szkoleniowych powierzyliśmy dwójce trenerów, którzy przeszli wcześniej szkolenie z zakresu metodyki nauczania dorosłych w ramach Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej: Januszowi Doleckiemu i Jerzemu Czabanowi, którzy przygotowali ciekawy, interakcyjny materiał, obejmujący podstawy zamówień publicznych.

Rekrutacja kandydatów na trenerów była prowadzona w ministerstwach i urzędach centralnych, Regionalnych Izbach Obrachunkowych oraz organizacjach pozarządowych (np. FRDL). Szkolenie kandydatów obejmowało dwie 5-dniowe sesje, jedna poświęcona prawu zamówień publicznych, druga metodyce nauczania i praktyce prowadzenia szkolenia w oparciu o przygotowany materiał szkoleniowy. Na zakończenie był egzamin, podobno trudny, z punktami ujemnymi za błędną odpowiedź - wszak lepiej, aby trener przyznał, że nie wie, niż gadał głupoty. Do końca roku 1994 odbyły się trzy tury szkoleń trenerów, w wyniku których egzaminy zdało niemal 100 osób. Niektórzy są czynni do dziś (nie będę ich wymieniał, bo mógłbym kogoś pominąć, mam jednak nadzieję, że nie jest trudno zdobyć te informacje).

Aby zapewnić odpowiedni poziom techniczny (sale, przerwy kawowe itp.), zawieraliśmy porozumienia z firmami szkoleniowymi. Zobowiązywały się one do zatrudniania wyłącznie trenerów z listy (po dwójce na każde szkolenie) i rozdawania wyłącznie naszych materiałów szkoleniowych. W zamian szkolenia organizowane w ramach porozumień były promowane przez nas i naszych współpracowników w urzędach centralnych i wojewódzkich (pełnomocnicy wojewodów ds. zamówień publicznych). To były czasy sprzed internetu, informacje czerpało się zupełnie inaczej niż dziś. Każda organizacja szkoleniowa mogła wejść do sieci (było ich do końca 1994 ponad 100), przy czym nikt nikomu nie zabraniał szkolić bez porozumienia.

W ten sposób udało się w krótkim czasie przeszkolić znaczną liczbę urzędników i przedsiębiorców, co pozwoliło na efektywny start systemu zamówień publicznych od dnia 1 stycznia 1995 roku. Ten system szkoleń został wysoko oceniony przez organizacje międzynarodowe (m. in. Bank Światowy i OECD) i próbowano go kopiować w innych państwach regionu.

Drugi etap rozwoju systemu szkoleń był realizowany w latach 1995 - 1996 w sposób bardziej sformalizowany i usystematyzowany. W ramach programu Fiesta Procurement finansowanego przez OECD przygotowaliśmy przetarg opracowanie 6 programów szkoleniowych wraz z materiałami szkoleniowymi oraz przeprowadzeniem szkoleń trenerów:

  1. Zasady postępowania i konkurencyjność – m. in. konflikt interesów, analiza rynku,
  2. Przetarg nieograniczony i ograniczony – m. in. kryteria oceny ofert, rażąco niskie ceny,
  3. Przetarg dwustopniowy i negocjacje – m. in. strategie i techniki negocjacyjne,
  4. Umowy na dostawy i usługi – m. in. mierzenie rezultatów, zarządzanie zmianami,
  5. Zamówienia na roboty budowlane – m. in. zarządzanie umową, rozwiązywanie sporów,
  6. Umowy na systemy informatyczne – m. in. definiowanie potrzeb, tworzenie umów.

Mimo upływu lat większość materiałów szkoleniowych powstałych w ramach zamówienia realizowanego przez Lubelską Szkołę Biznesu pozostaje aktualna (cóż z tego, że nie ma już przetargu dwustopniowego). Patrząc z dzisiejszej perspektywy trzeba ze smutkiem stwierdzić, że nie posunęliśmy się wiele w stosunku do treści materiałów szkoleniowych opracowanych dwadzieścia kilka lat temu. Nadal nie bardzo wiemy co to jest compliance, nie stosujemy jakościowych kryteriów oceny ofert, nie prowadzimy z wykonawcami negocjacji, nie wprowadzamy do umów instrumentów pozwalających na efektywne zarządzanie zmianą itd., itp.

Szkolenia trenerów w oparciu o te materiały przeszło wiele osób, jednak krótko po zakończeniu tego projektu UZP (już bez mojego udziału) zamknął system szkoleń opisany wyżej. Nie było już ani oficjalnie zatwierdzonych materiałów, ani listy trenerów, ani porozumień z firmami szkoleniowymi. Zaczął działać rynek w postaci czystej, co trwa do dziś.

Czy dobrze się stało? Z jednej strony, rozumiem, że Urząd nie chce odpowiadać za treści przekazywane na szkoleniach przez certyfikowanych trenerów (zawsze wejdzie do takiego grona ktoś, kto będzie miał inną wizję zamówień i nie będzie się powstrzymywał w jej głoszeniu). Z drugiej strony, gdy dyskutujemy nad tym, dlaczego rząd nie może przebić się do swoich służb z polityką zakupową państwa, z celami nowego podejścia itp., ludzie mówią „przecież na szkoleniach słyszeliśmy wielokrotnie, że przetarg nieograniczony jest najlepszym trybem, że 100% cena jest najlepszym kryterium, że wynagrodzenie ryczałtowe jest najlepsze”.

Powstaje pytanie kto i dlaczego mówi takie rzeczy na szkoleniach? Dlaczego trenerzy nie uczą zamówień tak, jak rząd chciałby, aby były robione? Dlaczego pracodawcy wysyłają pracowników na szkolenia prowadzone wbrew polityce państwa w tym zakresie? I wreszcie: czy rząd mógłby cos zrobić, aby dotrzeć do swoich służb z przekazem, który jest ignorowany przez rynek?

Może należy rozważyć doświadczenia z początku budowy systemu, spowodować powstanie szkoleń realizujących cele rządu…

Równolegle do szkoleń trenerów organizowaliśmy w drugiej połowie roku 1994 i w roku następnym szkolenia dla kandydatów na arbitrów (oczywiście bez modułu metodycznego). Bardzo dużo osób brało w nich udział i bardzo dużo osób przystąpiło do egzaminu. W przeciwieństwie do egzaminu trenerskiego, ten był łatwy, zbyt łatwy. Prawie wszyscy chętni go zdali, co było powodem wielu dalszych problemów z jakością orzecznictwa. Po wielu latach postanowiono zastosować drastyczne lekarstwo, czyli powołać zawodową Krajową Izbę Odwoławczą. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wcale nie jestem przekonany, że to był właściwy krok. Więcej: jestem przekonany, że „dalsza profesjonalizacja” KIO poprzez dopuszczenie do orzekania wyłącznie prawników po aplikacji będzie błędem. Wydaje się, że idea zespołów arbitrów reprezentujących różne zawody (zwykle powiązane z przedmiotem sporu), z których dwaj byli wyznaczani przez strony wcale nie była zła. Może (na pewno) zły był tylko egzamin…

Promocja

Wprowadzenie zamówień publicznych to duża zmiana. Trzeba dotrzeć z informacją do bardzo dużego grona odbiorców: tysięcy urzędników, dziesiątków tysięcy przedsiębiorców. Dzięki funduszowi PHARE zorganizowaliśmy przetarg (zgodnie z PRAG - Practical Guide to Contract Procedures for EU External Actions) na promocję systemu zamówień publicznych. Opis przedmiotu zamówienia nie był skomplikowany, nie umieliśmy przecież i nie chcieliśmy pisać firmom PR-owym co i jak mają robić. Chcieliśmy, aby potencjalni wykonawcy opisali w ofertach co oferują. Opis stwierdzał jedynie do kogo i z jakim przesłaniem chcemy dotrzeć:

• do zamawiających – że muszą się nauczyć nowych reguł,
• do wykonawców – że teraz każdy będzie miał równe szanse i warto ubiegać się o zamówienia,
• do społeczeństwa – że teraz pieniądze publiczne będą wydawane przejrzyście i uczciwie.

Jak wiadomo, na działania informacyjne można wydać dowolną pulę pieniędzy. Aby dostać porównywalne oferty trzeba wykonawcom określić budżet, jaki mają do dyspozycji (najlepiej w podziale na wynagrodzenie wykonawcy i budżet techniczny). Tak zrobiliśmy, co pozwoliło nie stosować w ogóle kryterium ceny (a na mieście nadal dobrze się ma pogląd, że cena jest obowiązkowym kryterium oceny ofert:( Wykonawcy konkurowali zakresem oferowanych usług oraz ich jakością, nie ceną (wygrała firma profile).

W ramach projektu powstała m. in. broszurka „Zamówienia publiczne – co powinni wiedzieć urzędnicy i przedsiębiorcy”, zgrabna i atrakcyjna graficznie opowieść o najważniejszych zasadach, np.:

Zamawiający nie może ujawniać informacji:

  • których ujawnienie narusza w a ż n y interes państwa, w a ż n e interesy handlowe stron oraz zasady uczciwej konkurencji,
  • związanych z przebiegiem badania i oceny ofert, z wyjątkiem informacji zamieszczanych w protokole postępowania.

Tak, tak, w tamtym czasie żaden z wykonawców nie mógł oglądać ofert konkurencji (w procedurach Banku Światowego i wielu rozwiniętych państwach nadal tak jest). Ciekawe dlaczego w Polsce panuje obecnie powszechne przekonanie, że jawność ofert jest fundamentem uczciwości systemu. Tymczasem ujawnianie ofert konkurencji sprowadziło na polskie zamówienia publiczne lawinę nieszczęścia…

Broszurka ta została wydana w olbrzymim nakładzie, gdyż miała trafić zarówno do urzędników, jak i przedsiębiorców. Rozważaliśmy właściwy kanał dystrybucji. Do kogo powinna trafić? Zarówno zamawiający, jak i wykonawcy czerpią wiedzę na temat przepisów prawnych z Dziennika Ustaw (wydawanego w onym czasie w postaci papierowej). Wybór wydawał się oczywisty: broszurka zostanie dołączona do jednego z wydań Dziennika Ustaw, trafi w ten sposób w ręce prawników obsługujących organizacje, a ci przeczytają i przekażą dalej (wszak to wielce wykształcona elita społeczna). Tak też zrobiliśmy. Rezultat był mniejszy, niż żaden. Dziesiątki czy setki tysięcy (nie pamiętam) egzemplarzy wpadło jak kamień w studnię i tyleśmy je widzieli. Zainteresowani też nie widzieli. Co poszło nie tak, nie wiem do tej pory.

Drugą wpadkę zaliczyliśmy chyba z logo Urzędu. Mało kto dziś pamięta (i nie mogłem tego znaleźć w necie – może i dobrze) pierwsze logo UZP zamieszczane chyba najdłużej na Biuletynie Zamówień Publicznych. Był to stylizowany paragraf, który zbyt wielu kojarzył się raczej z hasłem „ręka w rękę”. Lepiej, że to już prehistoria.

Poza tym organizowaliśmy wiele konferencji w różnych częściach Polski, Prezes UZP Józef Żuk, a później również Wiceprezes Tomasz Czajkowski przyjmowali zaproszenia na różnej rangi spotkania, przygotowywaliśmy materiały dla mediów itd., itp. W rezultacie chyba wszyscy, którzy powinni dowiedzieć się o nowych regułach zamówień publicznych otrzymali niezbędne informacje.

Chociaż nie: co jakiś czas dochodziły sygnały, że w konkretnej instytucji lub w konkretnej gminie ustawa o zamówieniach publicznych „się nie przyjęła”. Wielce oburzające? Akurat tak samo jak „nie przyjęły się inne tryby, niż przetarg nieograniczony i wolna ręka”, „nie przyjęły się kryteria jakościowe”, „nie przyjęły się klauzule społeczne mające jakiekolwiek znaczenie”, „nie przyjęły się uczciwe umowy” i wiele innych. Wtedy jednak mieliśmy poczucie, że uczestniczymy w czymś ważnym, mądrym i dobrym…

 

Powyższy tekst ukazał się w numerze 07/2019 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Przeklęta jawność ofert

Znowu rozgorzał spór o fundamenty: zamówienia publiczne mają służyć efektywności czy przeciwdziałaniu korupcji. Tym razem idzie o tajemnicę przedsiębiorstwa. Ciekawe jak długo jeszcze będziemy wałkować kwestie podstawowe.

Stare, dobre czasy

Część czytelników pamięta zapewne czasy, kiedy wykonawcy nie mieli wglądu w oferty konkurencji. Stare, dobre czasy. Okres, w którym zamawiający zachowywali się racjonalnie. W szczególności powszechnie stosowano trzy racjonalne zasady:

  1. warunki udziału bywały formułowane nie jako „minimalne poziomy zdolności”, lecz jako „przesłanki lub wytyczne”,
  2. oczekiwano, że oferty będą zasadniczo zgodne z SIWZ,
  3. stosowano kryteria niewymierne.

Dzięki temu:

  1. nie wykluczano wykonawców wiarygodnych, którym jednak zabrakłoby dzisiaj np. jakiegoś elementu rozbudowanej definicji zamówienia podobnego,
  2. nie odrzucano ofert za nieistotne błędy,
  3. wybierano ofertę rzeczywiście najkorzystniejszą.

Stosowaliśmy zasadę słuszności, w której upatruje się obecnie nadzieję na zmianę podejścia. Cel szlachetny, lecz jestem przekonany, że samo wpisanie do ustawy zasady słuszności nic nie zmieni. Przecież obecnie wszyscy zamawiający, łącznie z hiperformalistami, uważają, żs postępują słusznie.

Każdy z wykonawców mógł zadbać o swój interes przede wszystkim weryfikując sposób postępowania zamawiającego ze swoją ofertą. Podważanie ofert konkurencji również miało miejsce, ale w znacznie mniejszym zakresie. Wedle zasady: jeśli nie spełniam wymagań lub złożyłem słabą ofertę, to nie zasługuję na uzyskanie zamówienia. Dopiero później ktoś rzucił hasło, że to mało, że wykonawca musi mieć również możliwość podważenia konkurenta i jego oferty. Ciekawe dlaczego.

Na marginesie. Z kolejną odsłoną tego sporu mieliśmy do czynienia całkiem niedawno: przy awanturze wokół art. 182 ust. 2 pkt 6 Pzp. Czy w postępowaniach krajowych można żądać wykluczenia konkurenta i odrzucenia jego oferty?

Nie – głosiło ustabilizowane orzecznictwo KIO. Tak – głosił Urząd i skarżył postanowienia. Jest dla mnie oczywiste, że użyte w tym przepisie pojęcie „wybór najkorzystniejszej oferty” należy rozumieć wąsko i odnosić jedynie do czynności oceny ofert, której rezultatem jest uszeregowanie ofert od najbardziej do najmniej korzystnej i identyfikacja oferty najkorzystniejszej. W przeciwnym razie, jeżeli rozumieć to pojęcie szeroko, jako obejmujące wszystkie czynności zmierzające do wyłonienia oferty najkorzystniejszej, w tym kwalifikację wykonawców (i ich wykluczenie) oraz badanie ofert (i ich odrzucenie) zupełnie bezsensownie brzmią punkty 3) i 4) tego przepisu.

Gdyby, przy okazji dodawania pkt 6) zostały usunięte punkty 3) i 4) – sprawa byłaby jasna: wybór najkorzystniejszej oferty należy rozumieć szeroko, gdyż niepodobna zmiany interpretować jako zabranie wykonawcy prawa do zakwestionowania swojego wykluczenia lub odrzucenia jego oferty. Skoro jednak punkty 3) i 4) pozostały i zostały jedynie uzupełnione o pkt 6) – nie sposób rozumieć tego punktu jako obejmującego równocześnie pkt 3) i 4). Wyliczenie takie urąga logice. Rozumiem, że odrzucamy obecnie logikę i uginamy się pod ciężarem wyroku SN. Szkoda logiki i szkoda KIO, które podobno pierwszy raz w historii uzgodniło linię orzeczniczą, co jak się skończyło zapamięta na zawsze i jak najdalsze będzie ponowieniu próby ujednolicenia orzecznictwa w jakimkolwiek zakresie.

W tym miejscu nie tyle chodzi jednak o dokonaną falandyzację prawa, co o przeświadczenie leżące u jego (jej?) podłoża, mianowicie: gwarantem przejrzystości procedur udzielania zamówień publicznych jest możliwość kwestionowania konkurentów i ich ofert. Ciekawe skąd to przeświadczenie.

Prawo europejskie a jawność ofert

Polskie komentarze do Prawa zamówień publicznych kładą nacisk na zasadę jawności (mającą, oczywiście, służyć ochronie interesów wykonawców) i jej ograniczenie, a nawet wyjątek od niej w postaci ochrony tajemnicy przedsiębiorstwa. Podkreślają, że jako wyjątek, musi być interpretowana ściśle, zawężająco. Tymczasem prawo UE podchodzi do tego zagadnienia dokładnie odwrotnie: jako zasadę przyjmuje ochronę wszystkich informacji przekazanych przez wykonawców i oznaczonych przez nich jako poufne.

Zgodnie z art. 22 ust. 1 Dyrektywy klasycznej (2014/24/UE): „O ile nie przewidziano inaczej w niniejszej dyrektywie lub w przepisach krajowych, którym podlega dana instytucja zamawiająca, w szczególności w przepisach dotyczących dostępu do informacji, a także bez uszczerbku dla obowiązków związanych z podawaniem do wiadomości publicznej informacji o udzielonych zamówieniach oraz z udostępnianiem kandydatom i oferentom informacji określonych w art. 50 i 55, instytucja zamawiająca nie ujawnia informacji przekazanych jej przez wykonawców i oznaczonych przez nich jako poufne, w tym między innymi tajemnic technicznych lub handlowych oraz poufnych aspektów ofert.”

Widać, że po pierwsze, zasadą jest nie ujawnianie ofert konkurencji, po drugie, wystarczy oświadczenie o poufności, po trzecie, nie trzeba wykazywać, że informacje poufne stanowią tajemnicę przedsiębiorstwa (posłużono się frazą „w tym między innymi”). Spodziewam się, że wszyscy wykonawcy powszechnie z tego korzystają.

Również Bank Światowy nie dopuszcza grzebania po ofertach konkurencji i od zawsze uważa, że nasze przepisy i obyczaje łamią międzynarodowe standardy przetargowe. Podobnie Porozumienie GPA w art. XVII stwierdza:
„2. Bez uszczerbku dla innych postanowień niniejszego Porozumienia, Strona, łącznie z jej podmiotami zamawiającymi, nie udziela żadnemu konkretnemu dostawcy informacji, które mogłyby zakłócić uczciwą konkurencję między dostawcami.

3. Żadne z postanowień niniejszego Porozumienia nie może być interpretowane w sposób, który wymagałby od Strony, łącznie z jej podmiotami zamawiającymi, instytucjami i organami odwoławczymi, ujawnienia informacji poufnych, jeżeli ich ujawnienie:

a) utrudniłoby egzekwowanie prawa;
b) mogłoby zakłócić uczciwą konkurencję między dostawcami;
c) naruszyłoby uzasadnione interesy handlowe określonych osób, w tym przysługujące im prawa własności intelektualnej; lub
d) byłyby sprzeczne z interesem publicznym w innych aspektach.”

Znów zasadą jest nie ujawnianie informacji poufnych. Czy procedury określone w dyrektywach, GPA i BŚ są złe / nieuczciwe / niewłaściwe? Nie chronią biednych wykonawców przed potężnymi i skorumpowanymi zamawiającymi? Czy może nam pomieszał zmysły kult jawności / przejrzystości / przeciw-korupcji, na którego ołtarzu poświęciliśmy nie tylko racjonalność i gospodarność, ale nawet zwykłą uczciwość kupiecką, umożliwiając wykonawcom podglądanie / kopiowanie / podkupywanie i inne nieuczciwe praktyki.

Czego wykonawca może się dowiedzieć o ofertach konkurencji

W cywilizowanych systemach zamówień publicznych wykonawca nie może uzyskać wglądu do ofert konkurencji. Czy to znaczy, że nic nie wie o ich zawartości? Wie co nieco. Informowanie wykonawców przegrywających przetarg odbywa się w ramach tzw. debriefingu.

Dyrektywa klasyczna opisuje to w ten sposób (art. 55 ust. 2):

„Na wniosek zainteresowanego kandydata lub oferenta, instytucja zamawiająca tak szybko, jak to możliwe, a w każdym razie w terminie 15 dni od otrzymania pisemnego wniosku informuje:

a) każdego niewybranego kandydata o powodach odrzucenia jego wniosku o dopuszczenie do udziału;

b) każdego niewybranego oferenta o powodach odrzucenia jego oferty, w tym – w przypadkach określonych w art. 42 ust. 5 i 6 – o powodach decyzji o braku równoważności lub decyzji stanowiącej, że roboty budowlane, dostawy lub usługi nie spełniają wymagań wydajnościowych lub funkcjonalnych;

c) każdego oferenta, który złożył dopuszczalną ofertę, o cechach i mających znaczenie zaletach oferty, która została wybrana, jak również o nazwie/imieniu i nazwisku zwycięskiego oferenta lub nazwach/imionach i nazwiskach stron umowy ramowej;

d) każdego oferenta, który złożył dopuszczalną ofertę, o przebiegu i postępie negocjacji i dialogu z oferentami.”

Jak widać nie przewiduje się informowania wykonawców o powodach wykluczenia konkurencji ani o powodach odrzucenia konkurencyjnych ofert (a u nas żąda się nie tylko informacji, ale i prawa do kwestionowania rozstrzygnięć podejmowanych wobec konkurentów).

Tylko wykonawca, który przeszedł do etapu oceny ofert (nie został wykluczony ani jego oferta nie została odrzucona) może dowiedzieć się dlaczego przegrał, a właściwie w jakim zakresie wybrana oferta była korzystniejsza od jego oferty, a dokładnie „o cechach i mających znaczenie zaletach oferty, która została wybrana”. To wszystko! Kropka.

Dodatkowo ust. 3 tego przepisu zawiera dalsze ograniczenia: „Instytucje zamawiające mogą podjąć decyzję o nieudzielaniu pewnych informacji, o których mowa w ust. 1 i 2, dotyczących udzielenia zamówienia, zawarcia umowy ramowej lub dopuszczenia do dynamicznego systemu zakupów, jeżeli ich ujawnienie mogłoby utrudnić egzekwowanie prawa lub byłoby w inny sposób sprzeczne z interesem publicznym, mogłoby szkodzić uzasadnionym interesom handlowym konkretnego wykonawcy publicznego lub prywatnego, bądź mogłoby zaszkodzić uczciwej konkurencji pomiędzy wykonawcami.”

A więc nawet informacje o cechach i mających znaczenie zaletach oferty, która została wybrana mogą nie zostać przekazane, jeżeli ich ujawnienie mogłoby np. szkodzić uzasadnionym interesom handlowym konkretnego wykonawcy lub uczciwej konkurencji pomiędzy wykonawcami. Podobne zasady stosowane są pod rządzami GPA oraz w przetargach Banku Światowego. Nieuczciwe? Jasne, tylko Polska jest żoną cezara…

Jak w tej sytuacji wnieść odwołanie?

No właśnie, to jest istota problemu. Nie chodzi o to, aby złożyć najlepszą ofertę, lecz aby podważyć pozostałe i wygrać z ofertą gorszą. Żeby nie było wątpliwości: ochrona informacji poufnych i tajemnic handlowych dotyczy również procedur odwoławczych.

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wskazywał na gruncie dyrektyw odwoławczych m. in.: „Artykuł 1 ust 1 dyrektywy Rady 89/665 (…) w brzmieniu nadanym przez dyrektywę 92/50 (…) należy interpretować w ten sposób, że organ powołany do rozpoznania odwołań powinien zapewniać poufność i prawo do przestrzegania tajemnicy handlowej w stosunku do informacji zawartych w aktach przedłożonych mu przez strony sporu, w szczególności zaś przez instytucję zamawiającą, przy czym on sam może zapoznawać się z takimi informacjami i brać je pod uwagę. W istocie w ramach odwołania od decyzji instytucji zamawiającej wydanej w ramach postępowania przetargowego zasada kontradyktoryjności nie wymaga tego, by strony miały nieograniczone i absolutne prawo dostępu do całości informacji dotyczących danego postępowania przetargowego, przedłożonych organowi powołanemu do rozpoznania tego odwołania. Wręcz przeciwnie, to prawo wglądu należy wyważyć względem prawa innych podmiotów gospodarczych do ochrony ich poufnych informacji i tajemnic handlowych”  (Wyrok Trybunału Sprawiedliwości z dnia 14.02.2008 r., sygn. akt: C-450/06.).

Sprawa jest jasna: organ odwoławczy (KIO, SO), podobnie zresztą, jak organy kontrolne (których u nas dostatek) mają dostęp do całości dokumentacji z postępowania, w tym do całości ofert. Natomiast wykonawcy otrzymują jedynie stosowne informacje w ramach debriefingu. Jeśli informacje te wzbudzą w nich podejrzenie naruszenia przepisów ustawy, mają prawo wnieść odwołanie. Odwołanie bazujące na przypuszczeniach, nie dowodach i uprawdopodobniające naruszenie.

Takie odwołania były wnoszone w starych, dobrych czasach. Bywają wnoszone i dziś, gdy wykonawcy uda się zastrzec jakieś informacje jako tajemnicę przedsiębiorstwa. No właśnie: uda się. Coraz częściej KIO podważa zasadność utajnienia informacji. Nie wystarczają już zastrzeżenia, nie wystarczają już standardowe uzasadnienia, przestają wystarczać kilkunastostronicowe. KIO żąda dowodów, wykazania, powiązania uzasadnienia z konkretnymi informacjami zawartymi w ofercie itp., itd. Ciekawe dlaczego?

Jeśli mam prawo utajnić personel, który skompletowałem na potrzeby realizacji zamówienia, powody jego utajnienia są niezależne od tego, czy nazywa się on Kowalski, czy Nowak. Jeśli mam prawo utajnić KRK personelu, to nie dlatego, że utajniam nazwiska konkretnych osób (które i tak figurują w KRS), lecz dlatego, że na KRK znajdują się dane osobowe, których nie mam obowiązku ujawniać nikomu (poza tymi, którzy na mocy odrębnych przepisów mają do nich dostęp). Itd.

Moim zdaniem należy utajniać wszystko, co nie jest jawne na mocy odrębnych przepisów, łącznie z ZUS, US, prywatnymi referencjami, a może i publicznymi (o ile zawierają szczegółowe informacje, o których nie można się legalnie dowiedzieć) potencjałem technicznym, kadrowym i finansowym.

Skutki uboczne jawności ofert

Skąd bierze się ten trend? Czy nie pamiętamy skutków wprowadzenia jawności ofert? Czy każde pokolenie musi samo się sparzyć? To może przypomnę. Po latach podejmowania przez zamawiających rozsądnych i efektywnych decyzji (od czego zaczęliśmy), wprowadzono przepis zapewniający jawność oferty. Wykonawcy, którzy złożyli gorsze oferty zaczęli kwestionować wybór, wynajdując coraz bardziej wydumane przesłanki odrzucenia oferty lub wykluczenia wykonawcy.

Szybko okazało się, że – choć własnej oferty złożyć bezbłędnie nie umieją – doskonale wynajdują błędy w ofertach konkurencji.

Pełnomocnicy przekonali najpierw zespoły arbitrów, a później członków KIO do polityki „zero tolerancji”: nie ma błędów mniejszych i większych, każdy błąd, omyłka czy nieprawidłowość muszą skutkować odrzuceniem oferty – i to w czasach, gdy stosowny przepis nakazywał odrzucenie oferty „sprzecznej z SIWZ”. Toż to była dynamiczna wykładnia przymiotnika „sprzeczny”! Hiper-formalizm, który zapanował (a którego skandalicznym ukoronowaniem był, jak sądzę, arbitraż dotyczący mostu AOW) zawdzięczaliśmy „czepialstwu” złych, a przynajmniej gorszych, czyli przegrywających przetarg wykonawców. Specjaliści wygrywali z piątego i wyższego miejsca. Te same zasady zaczęły obowiązywać w zakresie warunków udziału w postępowaniu oraz, w mniejszym stopniu, w zakresie kryteriów oceny ofert.

Mając świadomość, że wszystko zostanie „przeorane” zamawiający zaczęli rezygnować z warunków udziału (zwłaszcza nieprecyzyjnych), oraz z kryteriów pozacenowych (zwłaszcza niewymiernych). I wylądowaliśmy w polskim światku zamówień publicznych:

  • bez badania kwalifikacji wykonawców, 
  • z jednym kryterium cena oraz 
  • z jednostronicowymi ofertami, w których wykonawca ma wpisać jedynie wynagrodzenie ryczałtowe brutto w miejscu na to przeznaczonym (i nie ma gdzie się pomylić).

Być może była to rozsądna reakcja obronna na strategie wykonawców, skutkujące w praktyce ciągłym czołganiem zamawiającego, jednak jedynie reakcja obronna a nie sytuacja normalna. W normalnym świecie zamawiający nie boją się podejmowania decyzji i nie rządzi nimi obawa, aby nie przegrać w KIO.

Dlaczego zamawiający mają w tym trwać? Dlaczego mają zażywać lekarstwo łagodzące objawy choroby? I mające drastyczne skutki uboczne. Dlaczego nie zlikwidować samej choroby? A chorobą, która przeżera nasze zamówienia publiczne (nie jedyną, ale jedną z najważniejszych) jest Przeklęta Jawność Ofert.

 

Powyższy tekst ukazał się w numerze 06/2018 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Oferta za słaba, za droga, za tania

Czy rzeczywiście nie można odrzucić oferty, która spełnia wszystkie standardy jakościowe, lecz której ocena jakościowa dokonana w oparciu kryteria jakościowe jest za niska? Oczywiście, że można. Czy rzeczywiście nie można odrzucić oferty zbyt drogiej? Jasne, że można. Uważam nawet, że można odrzucić ofertę zbyt tanią i to bez procedury wyjaśniania rażąco niskiej ceny.

Oferta za słaba

Zamawiający może postawić wykonawcom wymagania na dwa sposoby: jako warunki, czyli wymagania bezwzględne, których nie spełnienie skutkuje wykluczeniem wykonawcy lub odrzuceniem oferty oraz jako kryteria, których spełnianie jest oceniane na skali.

Wymagania odnoszące się do wiarygodności wykonawców, czyli warunki udziału w postępowaniu oraz kryteria selekcji pomijamy w tym miejscu. Wymagania odnoszące się do przedmiotu zamówienia można określić jako warunki, na które składają standardy jakościowe i warunki realizacji oraz kryteria przedmiotowe i kontraktowe (pomijamy w tym miejscu ich rozróżnienie).

Podstawowym sposobem formułowania wymagań jakościowych, dotyczących przedmiotu zamówienia są wymagania określone w sposób bezwzględny. Obejmują one minimalne parametry techniczne, standardy jakościowe oraz bezwzględnie wymagane warunki realizacji zamówienia. Oczywiste jest, iż złożenie oferty nie spełniającej tych wymagań skutkować musi jej odrzuceniem (z wyjątkiem nieistotnych błędów w ofertach).

Czy można jednak odrzucić ofertę, która spełnia co prawda wszystkie postawione w sposób bezwzględny wymagania, lecz nie oferuje spodziewanego, minimalnego poziomu jakości? Można.

A gdzie to jest napisane? A dlaczego miałoby być napisane? Nie potrzebujemy przyzwolenia na takie działanie, i na każde inne, o ile nie stanowi bariery w dostępie do zamówienia. Przede wszystkim – Pzp należy do gałęzi prawa cywilnego, w którym rządzi zasada: co nie jest zakazane, jest dozwolone. Ponadto: Pzp stanowi zbiór praw podmiotowych wykonawców, stojących na straży ich dostępu do zamówienia, co oznacza, że nie wolno tworzyć przed nimi barier nie opartych na przepisach ustawy.

Łącząc obie zasady otrzymujemy podstawową zasadę interpretacyjną ustawy Pzp: co nie jest zakazane – jest dozwolone, chyba, że stanowi dla wykonawców dodatkową barierę w dostępie do zamówienia.

Określenie zasady, iż oferta nie prezentująca określonego, minimalnego poziomu jakościowego mierzonego stopniem spełniania kryterium jakościowego nie stanowi bariery w dostępie do zamówienia, więc może być stosowana. Po drugie, zasada ta była nam narzucona przed wejściem do UE i dotyczyła zamówień współfinansowanych ze środków unijnych.

Stosowany przy wydatkowaniu środków przedakcesyjnych (do roku 2006 w Programie ISPA również w Polsce, obecnie w innych krajach) podręcznik PRAG („Practical Guide to Contract Procedures for EU External Actions”) zawsze zalecał taką ocenę ofert w przypadku zamawiania usług. Wersja stosowane w Polsce (z 2003 roku) w pkt 3.3.10.3 EVALUATION OF TECHNICAL OFFERS (ocena ofert technicznych, jakościowych) narzucała:

„Once the Committee has established each technical offer's average score (the mathematical average of the final scores awarded by each voting member), any tender falling short of the 80-point threshold is automatically rejected. If no tender achieves 80 points or more, the tender procedure is cancelled. The Committee considers only tenders that have obtained at least 80 points.”

Co się tłumaczy na:

„Po ustaleniu przez Komisje przetargową średniej oceny każdej oferty technicznej (średnia matematyczna ostatecznych wyników przyznanych przez każdego członka oceniającego), każda oferta, która nie osiąga progu 80 punktów, jest automatycznie odrzucana. Jeżeli żadna oferta nie uzyska 80 punktów lub więcej, przetarg zostaje unieważniony. Komisja bierze pod uwagę jedynie oferty, które uzyskały co najmniej 80 punktów.”

Zasada ta jest nie tylko zgodna z prawem europejskim, ale bywa nawet narzucana jako jedyne słuszne podejście do niektórych zamówień.

Po trzecie, niedawno zasadność takiego działania potwierdził TS UE w wyroku z dnia 20 września 2018 r. w sprawie C-546/16 Montte. Dotyczyła ona przepisu hiszpańskiej ustawy o zamówieniach publicznych, która przewiduje m. in.:

„W przypadku gdy postępowanie przetargowe zostaje podzielone na więcej etapów, należy wskazać, na których z nich mają zastosowanie poszczególne kryteria, a także minimalną liczbę punktów, jaką musi uzyskać oferent, aby móc dalej uczestniczyć w procesie selekcyjnym.”

Zamawiający na tej podstawie wskazał, że nie podda ocenie ekonomicznej oferty która uzyska mniej, niż 35 z możliwych do uzyskania 50 punktów za ocenę techniczną. Jeden z wykonawców, Monte, wniósł odwołanie podnosząc, że „należy stwierdzić nieważność wymogu, zgodnie z którym w celu dalszego uczestnictwa w procesie selekcyjnym konieczne jest uzyskanie minimalnej liczby punktów po zakończeniu etapu technicznego, jako że wymóg ten ogranicza dostęp oferentów do etapu ekonomicznego procedury udzielania zamówienia i praktycznie pozbawia znaczenia przewidzianego w owej specyfikacji zamówienia sposobu łącznego wyważania kryteriów technicznych i ekonomicznych.

Montte twierdzi, że w odróżnieniu od kryterium ceny, które ma zastosowanie automatycznie według określonej formuły, kryteria techniczne, podlegające mniej obiektywnej ocenie, są w praktyce wyważane w porównaniu do 100% łącznej punktacji. W związku z tym, zdaniem Montte, poprzez zastosowanie takich kryteriów oferenci nie mogę zostać ocenieni również ze względu na zaoferowaną przez nich cenę, a w konsekwencji Musikene (zamawiający) nie może poznać, po wyważeniu wszystkich kryteriów, najbardziej korzystnej oferty.

Sąd hiszpański zadał m. in. pytanie prejudycjalne:

„Czy jest sprzeczny z dyrektywą [2014/24] przepis krajowy, taki jak art. 150 ust. 4 [tekstu jednolitego ustawy o zamówieniach publicznych], bądź też wykładnia czy też sposób stosowania tego przepisu, które dają instytucjom zamawiającym możliwość ustanowienia w specyfikacji dotyczącej zamówienia udzielanego w trybie procedury otwartej kryteriów udzielenia zamówienia, które stosowane są na kolejnych etapach służących eliminowaniu tych ofert, które nie uzyskają ustalonej uprzednio minimalnej liczby punktów?”

Na tak zadane pytanie TSUE odpowiedział m. in.:

„Artykuł 66 dyrektywy 2014/24 należy interpretować w ten sposób, że nie stoi on na przeszkodzie stosowaniu przepisów prawa krajowego takich jak rozpatrywane w postępowaniu głównym, które pozwalają instytucji zamawiającej na ustanowienie w specyfikacji dotyczącej zamówienia udzielanego w trybie procedury otwartej minimalnych wymagań co do oceny technicznej, co powoduje, że złożone oferty, które nie osiągną ustalonej uprzednio minimalnej liczby punktów po zakończeniu tej oceny, są wykluczane z kolejnych etapów udzielania zamówienia i to niezależnie od tego, ilu oferentów pozostało.”

Orzeczenie to należy odnieść, oczywiście, również do praktyki polskiej, w której brak analogicznego przepisu i równocześnie brak zakazu stosowania takich rozwiązań (może warto wprowadzić do nowej ustawy).

Ostatnim argumentem za stosowaniem takiego rozwiązania jest to, że taki sposób wyboru najkorzystniejszej oferty jest skutecznym sposobem zapewnienia odpowiedniej jakości ofert.

Oferta za droga

„Od zawsze” zgłaszaliśmy postulaty, aby przewidzieć w ustawie odrzucenie zbyt drogich ofert. Dotychczasowe rozwiązanie dopuszcza jedynie unieważnienie postępowania w sytuacji, gdy najkorzystniejsza oferta jest zbyt droga, mimo tego, że zamawiający dysponuje ofertami, na które go stać. Toż jest absurdalny i niczym nie uzasadniony pomysł.

Nowe dyrektywy przewidują odrzucenie ofert niedopuszczalnych, wśród których wymienia się, m. in. „oferty, których cena przekracza budżet instytucji zamawiającej, ustalony i udokumentowany przed rozpoczęciem postępowania o udzielenie zamówienia”.

Dyrektywy nie zakładają ujawnienia budżetu w ogłoszeniu lub dokumentacji przetargowej jako warunku odrzucenia oferty. Pozwalają na odrzucenie ofert przekraczających kwotę, nawet jeśli została podana wykonawcom dopiero bezpośrednio przed otwarciem (jak w Polsce). Tym bardziej dopuszczalne jest odrzucenie oferty, której cena przekracza kwotę określoną w SIWZ w sytuacji jednoznacznego poinformowania wykonawców o takiej regule.

Nie widzę przeszkód, więcej: stosuję od lat w praktyce postanowienia specyfikacji jednoznacznie przewidujące odrzucenie zbyt drogiej oferty.

Przede wszystkim – brak takiego zakazu. Ustawa określa minimalną zawartość specyfikacji i nie wyklucza ani wskazania na odrzucenie zbyt słabych jakościowo ofert, ani zbyt drogich. Więcej, stosowanie niektórych, zalecanych wzorów do oceny ofert w kryterium cenowym wymaga odrzucenia ofert zbyt drogich (nie da się wyliczyć logarytmu przy cenie wyższej od podanego budżetu).

Dodatkowo, w dzisiejszym stanie gospodarki brak informacji o budżecie powoduje powszechną konieczność unieważniania przetargów z powodu przekroczenia kwot. Poinformowanie wykonawców o przewidywanym budżecie powoduje albo brak ofert albo postulaty wykonawców dotyczące podniesienia kwoty.

Oba skutki są pożądane. Jeśli wykonawcy poinformują zamawiającego zawczasu o niewystarczającej wysokości środków przeznaczonych na sfinansowanie zamówienia dają mu szansę zmiany SIWZ albo poprzez zwiększenie kwoty, albo poprzez ograniczenie zakresu zamówienia. Jeśli jedynym skutkiem zamieszczenia takiej informacji w SIWZ będzie brak ofert, wykonawcy nie ponoszą przynajmniej nakładów koniecznych do przygotowania ofert.

Oferta za tania

Od dawna postulowane jest wprowadzenie do ustawy zasady odrzucania najtańszej oferty, jednakże, jak wiadomo, nie byłaby ona legalna.

Mamy w ustawie przesłankę odrzucenia oferty z rażąco niską ceną po uprzednim zwróceniu się do wykonawcy o wykazanie, że jego cena jest odpowiednia. Wynika to z orzecznictwa TSUE (np. wyrok z dnia 27 listopada 2001 r. w sprawach połączonych C-285/99 i C-286/99 Lombardini i Mantovani) i nie jest do podważenia. Niemniej, orzeczenia Trybunału mają zastosowanie do zamówień podlegających jego jurysdykcji.

W przypadku pozostałych zamówień, czy to przedmiotowo wyłączonych spod dyrektywy i Pzp, czy to wyłączonych z powodu niewielkiego znaczenia gospodarczego można byłoby pokusić się o wprowadzenie takiej zasady.

Proponuję nie tyle odrzucanie najtańszych ofert, co przyjęcie zasady postulowanej przez Williama Vickrey’a, laureata nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii za 1996 r. Zgrabnie opisał jego koncepcję Grzegorz Bednarczyk wiele lat temu wszponachzamówień.pl:

„Omówię tu pokrótce tę koncepcję, posługując się przykładem typowego zamówienia publicznego. Cała sprawa sprowadza się w praktyce do tego, iż składający ofertę w przetargu zwykle wie, za jaką minimalną kwotę może wykonać przedmiot zamówienia. W jego interesie jest jednak wykonanie przedmiotu zamówienia za cenę wyższą od tej minimalnej – chciałby przecież zarobić więcej. Składając ofertę – w sytuacji, w której jest ona ostateczna, a tak przecież jest zwykle w zamówieniach publicznych – ma problem. Jeśli chce zarobić więcej, musi ocenić, jakie oferty mogą pojawić się ze strony konkurencji i w swojej ofercie skalkulować cenę nie minimalną, ale na tyle wysoką, by zadowolić swoją chęć zarabiania, i jednocześnie na tyle niską, aby zapewnić sobie zwycięstwo w przetargu.

Jakie mogą być konsekwencje? Nie zawsze, ale zwykle bolesne dla zamawiającego. Załóżmy, że mamy dwóch wykonawców, A i B, konkurujących o uzyskanie jednego zamówienia publicznego. Wykonawca A gotów byłby to zrobić przy minimalnej marży za 100 zł. Wolałby uzyskać jednak ciut więcej i analizując, z jaką ceną może mu z boku „wyskoczyć” konkurencja składa ostatecznie ofertę z ceną 120 zł. Jego konkurent, wykonawca B, tymczasem ocenia minimalną cenę zamówienia na 105 zł, ale pozwala sobie na ryzyko złożenia oferty z ceną 115 zł. Przetarg wygrywa wykonawca B, zamawiający zapłaci 115 zł. Mimo iż na rynku był wykonawca zdecydowany zrobić to nawet za 100 zł, a ten wybrany wykonawca zrobiłby to nawet za 105 zł, a więc 10 zł taniej.

Cóż opisał Vickrey? Mechanizm, który powoduje, że oferent w przetargu nie ma interesu w ukrywaniu swej minimalnej ceny – nie musi oceniać ryzyka złożenia niższej oferty przez konkurencję. To mechanizm premii. Zamiast kombinować, wykonawca składa ofertę ze swoją ceną minimalną, ale – jeśli wygra – dostaje tyle, ile zaoferował najgroźniejszy konkurent. Wracając do naszego przykładu: A – 100 zł, B – 105 zł. Przetarg wygrywa wykonawca A, ale nie realizuje zamówienia za to swoje minimalne 100 zł, ale za 105 zł: otrzymuje premię za ujawnienie swojej stawki minimalnej. Zarabia więcej, niż uznawał to za minimum (ba, w ogóle wygrywa przetarg, podczas gdy w „normalnym” schemacie wcale to nie było takie pewne, jak pokazuje nasz przykład). Zamawiający zaoszczędza, bo płaci tylko 105 zł, a nie 115 zł, jak to było w pierwotnym zamówieniu.”

Dlaczego nie zastosować takiej zasady do zamówień nie podlegających orzeczeniom TSUE? Może zdobylibyśmy dowody empiryczne potwierdzające zasadność tej teorii i może zostałaby z czasem uznana za słuszną, raz na zawsze rozwiązując problem rażąco niskich cen, i to bez budzących wątpliwości zasad ich wyjaśniania.

Powyższy tekst ukazał się w numerze 12/2018 Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...

Pozacenowe kryteria oceny ofert - Poradnik z katalogiem dobrych praktyk. Autor: Dariusz KOBA

Szanowni! Kochani!

Poradnik: Pozacenowe kryteria oceny ofert

Cieszę się, że moje wieloletnie pisanie i "gadanie" o kryteriach oceny ofert znalazło uznanie w oczach Prezesa UZP i przybrało realną postać. 

Ciekaw jestem Waszej reakcji. 

Przy okazji przypominam o konkursie na kryteria pozacenowe ogłoszonym na stronach UZP. Warto wziąć udział. Może coś się wreszcie zacznie zmieniać "w temacie kryteriów".

Dariusz KOBA

Publikacja do pobrania: część 1 | część 2

Czytaj dalej...

Poradnik dla zamawiających usuwanie azbestu

 Szanowni Państwo,

na zlecenie Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii został opracowany "Poradnik dla zamawiających usuwanie azbestu", który zawiera praktyczne wskazówki jak efektywnie i zgodnie z prawem dokonywać zamówień publicznych na prace polegające na demontażu i transporcie na składowisko odpadów zawierających azbest.

Autorem publikacji jest Pan Dariusz KOBA.okładka1

Poradnik można bezpłatnie pobrać ze stron internetowych Bazy Azbestowej i Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii: https://www.bazaazbestowa.gov.pl/pl/aktualnosci...

lub bezpośrednio: http://www.mpit.gov.pl/strony/zadania/bezpiecze...

Poradnik można bezpłatnie pobrać również z naszej strony klikając TUTAJ.


Ewentualne pytania dotyczące Poradnika można kierować pod adresem:

Instytutu Techniki Budowlanej - w sprawach technicznych

Koba Consulting Group - w sprawach proceduralnych

Czytaj dalej...
Subskrybuj to źródło RSS